Totenbuch RKG - wspomnienia
Prowadziłem osobiście Księgę zgonów radzieckich jeńców wojennych (Totenbuch). Zapisy w tej książce od 7 do 28.10.1941 roku zostały wykonane przeze mnie. Z naszej szpitalnej kancelarii otrzymaliśmy spis przyczyn zgonów i sporządziliśmy do naszego użytku odpis około 80 najczęściej używanych przyczyn zgonów. Żadnych innych dokumentów, jak historii chorób itp., nie kazano nam prowadzić.
Chorych mieliśmy bardzo mało. Do czasu zakończenia rejestracji jeńców nie wolno nam było przyjmować do szpitala nikogo. Przynoszono jedynie konających lub podrzucano zmarłych na ulicy przed blokiem 1. Trzeba było ustalać ich tożsamość, stwierdzać, z którego bloku pochodzili i pilnować, aby wszystko się zgadzało na apelu.(…)
Przeglądając zachowany Totenbuch mogę stwierdzić, że w ciągu pierwszych 8 dni istnienia KGL zmarło w nim 580 jeńców. Z tego w szpitalu, w łóżku zaledwie 88, z tych zaś 34 musiało być wpisanych jako „unbekannt” – nieznani, tzn. w chwili przyjęcia do szpitala byli już nieprzytomni i nie mogli podać swego nazwiska.
Zmarłych lub zabitych w czasie pracy przywożono wozami konnymi potem autami ciężarowymi i zsypywano ich przed szpitalem. Doliczano do stanu szpitala, by się zgadzała ogólna liczba. W ten sposób nie mając właściwie chorych, musieliśmy codziennie meldować po kilkadziesiąt do kilkaset zgonów. Chciałem koniecznie dać temu wyraz w Totenbuch, który prowadziłem. Zacząłem więc znaczyć każdy zgon w następujący sposób: Tych, którzy rzeczywiście zmarli w szpitalu znaczyłem w rubryce „miejsce zgonu” KB dodając numer sali, np. KB7, KB8. Pozostałych zabitych i zmarłych wpisywałem „KB” lub „KB+”.
Kilka razy otrzymałem kartkę z numerami rozstrzelanych jeńców w celu wpisania ich do Księgi zgonów. Ich zwłoki wywieziono wprost do krematorium. Odnotowałem tych jeńców jako „przeniesionych - überstellt” do bloku 11. Stałe przeładowanie krematorium I zwłokami gazowanych powodowało, że nie przyjmowano zwłok z obozu jenieckiego. Kazano zwłoki składać w umywalniach i piwnicach bloku 3. Złożono tam przeszło 650 zwłok. Wówczas (28.10.1941) polecono wyrzucić łóżka z sal chorych bl. 1, który był szpitalem i tam składać zwłoki (od 28.10.1941). W bloku tym pozostaliśmy tylko my trzej: ja, dr Józef Żegleń (5921) oraz młody 22-letni jeniec Rosjanin Mikołaj Nikischanin (rozstrzelany 14.11.1941).
W dniu 1.11.1941 ponownie brakło miejsca. Od 1.11.1941 składano zwłoki pod gołym niebem między blokami 1 i 2. Dopiero od 4.11.1941 kiedy stan osiągnął około 2000 zwłok, zaczęto je, już w bardzo zaawansowanym rozkładzie, wywozić do Birkenau i grzebać w masowych dołach. (…)
Życie w obozie stawało się coraz bardziej nerwowe, zwłaszcza w „rewirze”. Rozumieliśmy, że kiedyś będziemy niepotrzebnymi świadkami. Dlatego, kiedy pewnego wieczoru pod koniec września 1941 roku ogłoszono ochotniczy zaciąg lekarzy-więźniów do obozu koncentracyjnego w Lubelskiem [KL Majdanek], zgłosiło się nas natychmiast kilkudziesięciu. Zakwalifikowano jedynie 12 osób i odesłano natychmiast na kwarantannę, która mieściła się na pierwszym piętrze bloku SK [bloku 11].
Po paru dniach poszukiwano lekarzy dla tworzącego się wówczas podobozu dla radzieckich jeńców wojennych. Zgłosiłem się na ochotnika z doktorem Żegleniem. Tam wpadliśmy jak z deszczu pod rynnę. Jeńców zabijano masowo i nie grzebano ani nie palono, bo krematorium było stale zajęte do prawie codziennego gazowania grup więźniów. Zwłoki przechowywaliśmy wiec w salach chorych bloku 1, gdzie był rosyjski rewir, na podwórzu koło pralni między blokiem 1 i 2, w miejscu ogrodzonym częściami barakowymi oraz w piwnicach bloku 3. Po około dwóch tygodniach zaczęto autami wywozić zwłoki do lasu w Brzezince. Całymi dniami zajęci byliśmy przy ładowaniu tych zwłok.
Zgłaszaliśmy się obaj z doktorem Żegleniem na ochotnika do wyjazdu do innych obozów. I udało się. Dnia 10 listopada wieczorem przeniesiono nas z grupą 54 innych więźniów do bloku 11, gdzie mnie i doktora Żeglenia skierowano na kwarantannę, a pozostałych 54 więźniów (oficerów) zaprowadzono na noc do bunkrów i następnego dnia po apelu rannym rozstrzelano na podwórzu za pomocą broni małokalibrowej. Była to egzekucja przeprowadzona w dniu polskiego Święta Niepodległości 11.11.1941 roku.
Kazimierz Hałgas, nr 5670
Późną jesienią tego samego roku przybył do obozu drugi, bardzo duży transport radzieckich jeńców. Nie pamiętam dziś dokładnie stanu liczbowego tego transportu, ale na pewno obejmował kilka tysięcy ludzi. Przybyli oni już wyniszczeni. (…) Dla pomieszczenia tych jeńców opróżniono kilka baraków, znajdujących się w początkowej części obozu i oddzielono od reszty obozu drutami. (…)
Do ich uśmiercenia użyto innego sposobu. Podawano im trochę wodnistej zupy i sporadycznie (nie co dzień) porcję lichego chleba. Postanowiono złamać ich głodem. Aby zapobiec jakiejkolwiek zorganizowanej reakcji z ich strony, zaczęto przy pomocy konfidentów wyławiać spośród nich członków partii, komisarzy i działaczy społecznych. Tych ludzi co dzień grupami rozstrzeliwano. Resztę podzielono na drobne komanda robocze i wysłano do pracy. Do każdego komanda przydzielono po kilkunastu bandytów-więźniów, kapów i Vorarbeiterów oraz odpowiednich esesmanów, którzy mieli polecenie bicia i zabijania. Każdą powracającą grupę kontrolował sam Lagerführer i jeśli niesiono do obozu zbyt małą ilość zwłok, czynił wymówki kapom i nawoływał ich do większej aktywności.
W zimie 1941/42 roku wybuchła w obozie jeńców radzieckich epidemia duru wysypkowego. Chociaż przebieg choroby był łagodny, to jednak przy tej okazji zastosowano wstrzykiwanie fenolu i zniszczono prawie wszystkich chorych. W ten sposób w przeciągu krótkiego czasu, bo od października do marca, zlikwidowano kilkanaście tysięcy ludzi. Uratowało się jedynie kilkuset jeńców, których przeniesiono do obozu w Brzezince.
W zachowanej Księdze zgonów jeńców wojennych można znaleźć dowody fałszerstw jakich dokonywali lekarze SS. Wszyscy zamordowani jeńcy w rubryce „przyczyny zgonu” mają wpisane fałszywe rozpoznania lekarskie. Są to różne schorzenia serca, płuc i innych narządów, na które nigdy nie chorowali. Uderza tylko rytmiczność następujących po sobie zgonów. Umierali (w papierach) co kilka minut jeden po drugim.
Władysław Fejkiel (nr 5647)
W drugiej połowie 1941 roku przeniesiono mnie do obozu jeńców radzieckich, gdzie objąłem funkcję Pflegera. Niezależnie od tego pracowałem jako Leichenträger. Trupiarnia mieściła się w piwnicy bloku 3. Zwłoki leżały tam po dwa, a nawet trzy tygodnie. Ciała już gniły. Unosił się niesamowity fetor. Jako Leichenträger woziłem zwłoki do Brzezinki w specjalnym wozie wojskowym z konnym zaprzęgiem. Obsługa wozu składała się z dwóch a czasem z czterech więźniów, eskortowanych zazwyczaj przez dwóch esesmanów. Niekiedy do transportu zwłok używano nawet kilka wozów. W Brzezince w okolicy lasku były wykopane doły, do których wrzucano trupy. Na nie sypano chlorek, następnie około 50 cm warstwę ziemi. Dół, do którego przywoziłem zwłoki był długi na około 40 m, szeroki na około 30 m i głęboki około 2,5 m.
Czesław Bartys (nr 710)