Rozmiar czcionki:

MIEJSCE PAMIĘCI I MUZEUM AUSCHWITZ-BIRKENAU BYŁY NIEMIECKI NAZISTOWSKI
OBÓZ KONCENTRACYJNY I ZAGŁADY

HKB Auschwitz III - wspomnienia

Do szpitala częściowo przyjmowano chorych rano, po przeglądzie przez lekarza SS, ale większość przybywała w ciężkim stanie wieczorem po powrocie z pracy do obozu. Chorzy więźniowie zgłaszali się do ambulatorium szpitalnego, które mieściło się w bloku 18. Pisarz Leon Sylman zakładał im kartę ambulatoryjną. Następnie chorzy byli badani przez lekarzy-więźniów, którzy kwalifikowali ich albo do leczenia ambulatoryjnego bez zwolnienia z pracy, lub do leczenia ambulatoryjnego w połączeniu ze zwolnieniem (Schonung), względnie do leczenia w szpitalu. Numery chorych, którzy mieli być następnego dnia rano przedstawieni do ostatecznej decyzji, otrzymywał blokowy odpowiedniego bloku mieszkalnego. Nie wysyłał on tych więźniów rano do pracy, lecz kierował ich do przeglądu lekarskiego (Arzvormeldung).

Tak więc rano zbierała się grupa kilkudziesięciu, nawet do setki więźniów. O ich losie decydował Lagerarzt, a w późniejszym okresie starszy szpitala – Budziaszek. Dużą grupę chorych przyjmowano do szpitala, część otrzymywała zwolnienie z pracy (Blockschonung) i przebywała wtedy w bloku mieszkalnym. Chorzy ci byli wykorzystywani przez blokowych do różnych prac w obozie.

Sprawa przyjmowania do szpitala chorych z ciężkimi schorzeniami nie nasuwała wątpliwości. Problem był zawsze w przyjmowaniu przypadków średnio ciężkich. Ogólne osłabienie, niewielkie obrzęki, nieduże ropienia nie wymagające jeszcze nacięcia, czyraki itp. Na pewno kwalifikowały się nawet w warunkach obozu do leczenia szpitalnego. Więźniów jednak z takimi schorzeniami było bardzo dużo. Stały brak miejsc w oddziałach szpitalnych, obawa przed znacznym zwiększeniem stanu chorych, (…) zmuszały do ograniczenia przyjęć. Taka sytuacja mogła zainteresować Lagerarzta i spowodować wybiórkę do komór gazowych.(…)

Antoni Makowski (nr 131791)

Lagerarzt lub sanitariusz SS w czasie przeglądu lekarskiego chorych (tzw. Arztvormeldung) wybierał i zapisywał numery więźniów, nie nadających się, według ich oceny, do dalszej pracy. Los tych więźniów był przesądzony, bo w ten sposób rejestrowanych chorych, przyjętych do szpitala, wkrótce przenoszono do więźniarskiego szpitala w KL Auschwitz, a w późniejszym okresie do męskiego obozu szpitalnego BIIf w Birkenau, co równało się wysłaniu na śmierć przez zastrzyk fenolu lub w komorach gazowych. Niejednokrotnie cała grupa więźniów w dniu przyjęcia do szpitala w Monowicach była przewożona do Brzezinki.

            Lekarze SS i sanitariusze SS dokonywali systematycznie przeglądów sal chorych, przy czym nigdy nie było wiadomo, czy nie każą sobie podać karty choroby i czy z powodu zbyt długiego przebywania w szpitalu nie zakwalifikują chorego więźnia do „przeniesienia do Brzezinki”. Gdy liczba chorych w szpitalu wzrastała, lekarze SS dokonywali generalnego przeglądu chorych w blokach szpitalnych. Wszyscy chorzy musieli wtedy przedefilować nago przed lekarzem SS, który nie interesując się rodzajem choroby, a jedynie wyglądem chorego, wybierał więźniów do zgładzenia. W wyniku takiej selekcji tworzone były grupy po kilkaset chorych, których numery przekazywał lekarz SS do Oddziału Politycznego komendantury obozu. Po zatwierdzeniu tej listy, co było już raczej formalnością, sanitariusz SS organizował przewiezienie więźniów odkrytym samochodem ciężarowym „do szpitala w Brzezince”, gdzie byli zgładzeni w komorach gazowych. (…)

            Niejednokrotnie lekarze-więźniowie orientując się w dużej liczbie chorych w szpitalu i spodziewając się w najbliższym czasie wybiórki „do gazu”, wypisywali ze szpitala więźniów jeszcze niedoleczonych, chroniąc ich tym samym przed śmiercią. Przenoszono też chorych z jednego oddziału na drugi, gdzie zakładano im nową kartę chorobową. Tą drogą stwarzano pozory krótszego pobytu chorego w szpitalu. Te drobne wybiegi na pewno pozwoliły zachować pewną liczbę chorych w szpitalu, a może i uchronić ich przed śmiercią w komorach gazowych.

Antoni Makowski (nr 131791)

 

Obóz znajdował się w stadium organizacyjnym, a podłe wyżywienie i nadmierny wysiłek powodowały szybkie wyniszczenie organizmów, prowadząc do ogólnego osłabienia, określanego terminem „Allgemeine Körperschwäche”. U więźniów tych powstawały puchliny i lada zranienie było przyczyną tworzenia się flegmon. Chorzy zgłaszali się do ambulatorium, lecz zamiast pomocy i operacji, byli przenoszeni do obozu macierzystego. Chcąc się dostać do ambulatorium, biegli do niego zaraz po powrocie z pracy, rezygnując z kolacji. Głodnych przewożono samochodami do obozu macierzystego, gdzie znów nie otrzymywali śniadania, ani nawet obiadu. Godzinami stali przed ambulatorium, co też nie pozostawało bez wpływu na ich stan fizyczny. W ambulatorium w bloku 28, natychmiast przeprowadzano selekcję, w wyniku której więcej jak połowa chorych ginęła otrzymując zastrzyk fenolu. (…)

            Niewiele mogę powiedzieć o sprawozdawczości, którą sporządzano w szpitalu obozowym. Wiem tylko, że musieliśmy codziennie podawać ilu chorych więźniów przebywa w szpitalu oraz ilość personelu zatrudnionego w szpitalu. Pozostałą statystykę sporządzał SDG, w każdym razie on był osobiście odpowiedzialny za te sprawy, on również podpisywał wykazy chorych więźniów odsyłanych do KL Birkenau. Naturalnie SDG nie robili sami sprawozdań, lecz robili to więźniowie zatrudnieni w kancelarii szpitala (Schreibstube), a więc Feliks Rausch i Stefan Heymann. (…) Wiem, że Heymann przed ewakuacją obozu tuż za barakiem szpitala zakopał niektóre dokumenty dotyczące szpitala. Słyszałem, że Heymann sporządzał dla siebie jakieś wykazy statystyczne, które też miał ukryć.

Stefan Buthner, w obozie Budziaszek ( nr 20526)

 

Jestem właścicielem działki gruntowej, którą wraz z innymi sąsiednimi gruntami zajęli Niemcy, zdaje się w roku 1943 na obóz dla więźniów zatrudnionych przy budowie fabryki IG Farben w Dworach. (…)

Po oswobodzeniu kraju zamieszkałem w 1946 w jednym z baraków wchodzących w skład dawnego obozu. Barak ten miał tabliczkę z napisem niemieckim „Krankenbau”. W pobliżu tego baraku znajdowały się fundamenty i doły kloacze innego baraku. W kwietniu 1947 roku oczyszczałem te doły. W czasie tej pracy wydobyłem z dołu puszkę blaszaną związaną drutem. Sądzę, że puszka ta była przywiązana tym drutem do jakiegoś kamienia i wraz z nim została zatopiona w fekaliach. Przy bliższym obejrzeniu okazało się, że puszka, którą znalazłem składała się z dwóch mniejszych puszek konserwowych zlutowanych ze sobą i zalutowanych na wierzchu. Puszki te były nadżarte przez rdzę, tak że z łatwością, bez użycia narzędzi udało mi się je otworzyć. Po otwarciu znalazłem w puszce paczkę zawiniętą w gruby papier, pobrudzony i poplamiony na zewnątrz od rdzy. Po rozwinięciu tej paczki znalazłem w niej plik papierów białych i niebieskich, zapisanych w języku niemieckim, zawierających w większości spisy różnych nazwisk, numerów i dat. Te luźne papiery zawinięte były z zewnątrz w zestawienie z różnymi kreskami, datami i cyframi.

Władysław Bartula