Aktualności
Czy w Oświęcimiu ciągle musi dochodzić do konfliktów?
Marek Bartosik rozmawia ze Stefanem Wilkanowiczem, wiceprzewodniczącym Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej:
Czy możliwe jest takie ułożenie stosunków między muzeum Auschwitz-Birkenau a społecznością Oświęcimia, aby nie dochodziło tam do konfliktów? Takich, jak właśnie trwający, który wybuchł na tle próby włączenia do muzeum kilku dawnych obozowych budynków i zaowocował żądaniem dymisji dyrektora muzeum.
Teoretycznie jest możliwe, ale praktycznie wszystko zależy od ludzi. Niezależnie jednak od ambicji i gierek, które w Oświęcimiu widać, perspektywy miasta zależą od współdziałania z muzeum. Dążenie do jego zmarginalizowania jest bezsensowne i niemożliwe.
Przyszłość Oświęcimia zależy od tego, czy to miasto będzie umacniało swoją rolę jako miejsce dialogu i pracy na rzecz pokoju. To jest przyszłość, inaczej Oświęcim zostanie pozbawiony znaczenia. Młodzież przecież stamtąd ucieka, liczba mieszkańców się zmniejsza. Szansa dla miasta to jest rozwój związany z muzeum.
Patrząc na sprawę z czysto praktycznego punktu widzenia trzeba powiedzieć, że liczba odwiedzających wyraźnie rośnie. Przyczyniły się do tego obchody 60-lecia wyzwolenia i zmiany charakteru działalności muzeum, które w ostatnich latach stało się także ośrodkiem naukowym i dydaktycznym.
To dlaczego z tym przekonaniem nie udało się trafić do przynajmniej istotnej części mieszkańców miasta? Obecne protesty organizuje Chrześcijańskie Stowarzyszenie Rodzin Oświęcimskich. Jednak rok temu wybory na prezydenta Oświęcimia wygrał człowiek, który jest wyrazicielem opinii, że muzeum ogranicza możliwości rozwojowe miasta.
Przyczyna fundamentalna tkwi w historii. Od końca wojny aż do upadku socjalizmu, a nawet jeszcze dłużej, opinie mieszkańców Oświęcimia nie były brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji. O wszystkim decydowano w Warszawie, Moskwie, czy gdzie indziej. Oświęcimianie czuli się ludźmi poniewieranymi, z którymi nikt się nie liczy. Są więc sfrustrowani i mają słuszne poczucie krzywdy. To się w mieście czuje. Im trzeba oddać sprawiedliwość, przywrócić podmiotowość.
Jak to zrobić?
Na zasadzie wspólnego, poważnego myślenia o przyszłości. Dzieją się już rzeczy pozytywne. Bardzo dobrze, że powstała w Oświęcimiu wyższa uczelnia. Działa tam wiele innych instytucji, jak na przykład Międzynarodowy Dom Spotkań Młodzieży czy centrum edukacyjne związane z synagogą, które prowadzą działalność spotykającą się z uznaniem także wielu mieszkańców Oświęcimia.
Im jednak należy się sprawiedliwość i przywrócenie godności, ale nie na tej zasadzie, że jedna grupa ludzi, czyli wspomniane, związane z prezydentem Januszem Marszałkiem Stowarzyszenie bez ustanku atakuje muzeum.
Bezpośrednie źródła obecnego konfliktu widzi Pan więc w personalnych sporach?
Oczywiście, że tak. Z prezydentem Oświęcimia problemy są bez przerwy, a z wójtem gminy Brzezinka nie ma żadnych. W Oświęcimiu wchodzą w tej chwili w grę takie ambicjonalne i psychologiczne aspekty, że rzeczywiście trudno coś z tym zrobić. Pan Marszałek w pewnym momencie wysłał do władz państwowych list, w którym oskarżył m. in. przewodniczącego naszej Rady, prof. Władysława Bartoszewskiego, że jest agentem żydowskim itd. Ogłosił to w mediach, po czym, sam to widziałem, podszedł do prof. Bartoszewskiego i spytał go: „Czy Pan jest człowiekiem dialogu?”
Protestujący obawiają się, że w wyniku włączenia kilku budynku do obszaru muzeum powiększona zostanie strefa ochronna i odżyje koncepcja stworzenia korytarza pamięci łączącego dawne obozy Auschwitz i Birkenau.
Trzeba wyjaśnić, że tak po prostu nie jest. Tylko taka rozmowa, z powodów właśnie personalnych, nie jest możliwa. Muszą więc znaleźć się ludzie, którzy są gotowi do dialogu.
Widzi Pan takich w Oświęcimiu?
Tak, ale mówiąc szczerze, bez prezydenta miasta. Z bardzo prostej przyczyny: on co kwadrans zmienia stanowisko, jest absolutnie nieprzewidywalny.
Czy oświęcimskie spory znajdują jakieś echo w środowiskach międzynarodowych, zaangażowanych w utrwalanie pamięci o tym, co stało się w Auschwitz i Birkenau?
Na szczęście te środowiska niewiele o tym wiedzą. Ja na przykład nie staram się ich bez koniecznej potrzeby alarmować, po to, by nie kompromitować Oświęcimia. Jeżeli jednak sprawy będą szły w bardzo złym kierunku, to pewnie nie będzie innego wyjścia.
Czy Międzynarodowa Rada Oświęcimska nie powinna być źródłem pomysłu na rozwiązanie problemu?
Może tak, tylko nie bardzo wiem, jak to zrobić. Jej kompetencje są dosyć ograniczone. Jeżeli coś nie dotyczy samego muzeum lub strefy ochronnej wokół niego, to Rada nie może się wypowiadać. Zwłaszcza, że obecnie usytuowana jest przy premierze. Do niego możemy skierować jakiś wniosek, ale do bezpośredniego prowadzenia rokowań nie mamy podstaw.
Czy Państwo przekazywali premierowi informacje o konfliktach w Oświęcimiu? Spotkaliście się z nim w ogóle, skoro stosunki Jarosława Kaczyńskiego z Władysławem Bartoszewskim nie są dobre?
Spotkaliśmy się z premierem, ale Marcinkiewiczem. Potem na spotkania Rady przychodzili przedstawiciele rządu, ale premiera Kaczyńskiego nigdy nie było.
Czy Oświęcimski Strategiczny Program Rządowy wychodzi naprzeciw dążeniom mieszkańców miasta do upodmiotowienia?
Mankamentem jest na pewno brak poważniejszej, szerokiej dyskusji o zawartości tego programu. Moim zdaniem, powinien być w Oświęcimiu stały przedstawiciel rządu ds. programu strategicznego, z którym można by na bieżąco rozmawiać.
Zaczęliśmy od tego, że przyszłość Oświęcimia pozostanie na zawsze związana z historią. Jak dotrzeć z tą świadomością do mieszkańców miasta?
To wymaga dużej kampanii informacyjnej. Ja na przykład co tydzień umieszczałbym w Oświęcimiu plakaty, na których byłyby fotografie i nazwiska tych mieszkańców miasta, którzy pomagali więźniom. Jak pan Jacek Stupka, który pomagał więźniom jako sześcioletnie dziecko i omal nie przypłacił tego życiem. Niech mieszkańcy Oświęcimia dowiadują się, jak to było. Trzeba pokazać ich zasługi i udowodnić, że wiedzę na ten temat mamy dzięki badaniom prowadzonym przez muzeum. Niech poczują swoją dumę. I niech cały świat się o tym dowie.