Rozmiar czcionki:

MIEJSCE PAMIĘCI I MUZEUM AUSCHWITZ-BIRKENAU BYŁY NIEMIECKI NAZISTOWSKI
OBÓZ KONCENTRACYJNY I ZAGŁADY

Aktualności

Z Oświęcimia do Santa Ana w Kaliforni. Wywiad z reżyserką przedstawienia „Granie na czas”

25-10-2007

22 września pisaliśmy o sztuce „Granie na czas” (Playing for Time), wystawionej w Santa Ana College w USA. Oto wywiad z reżyserką przedstawienia prof. Sheryl Donchey oraz odtwórczynią głównej roli Bonitą Jaros.

Jak to się stało, że zajęli się państwo przygotowaniem sztuki „Granie na czas” w Santa Anna College?

Sheryl Donchey (reżyserka): Nie widziałam tej sztuki na scenie, ale wiele lat temu obejrzałam jej wersję telewizyjną. To wtedy pomysł przygotowania „Granie na czas” narodził się w mojej głowie i czekał na realizację. Wiele osób nie ma pojęcia o tym, że w obozie Auschwitz-Birkenau istniała orkiestra. Dlatego chciałam przełożyć ten tekst na język sceny. Cały czas przyglądamy się temu, co dzieje się na świecie. — np. w Darfurze. Widzimy, że człowiek nadal stanowi wielkie zagrożenie dla innego człowieka. Historia Fani Fénelon jest tego dowodem. Wcześniej nie znałam jej postaci. Słyszałam tylko trochę o Almie Rosé. Wszystko to zmieniło się, kiedy zaczęliśmy szukać czegoś nowego do wystawienia. Kiedy rozpoczęliśmy pracę, napotkaliśmy na wiele problemów technicznych. Bazowaliśmy bowiem na transkrypcji z produkcji telewizyjnej i wystawienie tego tekstu było niemałym wyzwaniem. Ale wydaje mi się, że nasz pomysł zadziałał. Publiczność reaguje niezwykle ciepło. To piękna historia.

Wciela się pani w rolę Fani Fénelon. Wiem, że traktowała pani to wyzwanie niezwykle osobiście.

Bonita Jaros (mezzosopran): Jestem śpiewaczką operową z Nowego Jorku. Kilka miesięcy temu Sheryl zapytała, czy nie chciałabym zagrać w „Granie na czas”. Zgodziłam się natychmiast. Moja rodzina pochodzi z sefardyjskiej żydowskiej społeczności greckich Salonik. W Stanach dorastałam w sąsiedztwie trojga członków orkiestry obozowej. Niedaleko nas mieszkała rodzina Assael: Lilly, Yvette i Michel. Lilly była moją pierwszą nauczycielką fortepianu. Kiedy przyjechała z Grecji do Stanów, moja mama pomogła jej znaleźć pierwszych uczniów. Wśród nich byłam ja – czteroletnia dziewczynka. Mama wyjaśniła mi, że Lilly grała w orkiestrze w Auschwitz. Zatem już od dzieciństwa miałam świadomość, że taka orkiestra istniała. Również w mojej rodzinie są ocalali z Holokaustu. W 1996 roku zrobiłam wywiad z Yvette – mieszkała wtedy w Nowym Jorku na przeciwko domu mojego wuja. Zaprzyjaźniłyśmy się. Wtedy dostrzegłam, że moje życie w pewnym sensie zatoczyło koło i kiedy zaczęłam przygotowywać pracę magisterską, postanowiłam napisać o muzyce Holokaustu. Sama jestem muzykiem i wiedziałam, że w tamtym strasznym okresie powstało wiele kompozycji. Podczas pracy znalazłam wiele utworów pochodzących niemal ze wszystkich gett i obozów. Oczywiście skoncentrowałam się na historii Lilly, Yvette i Michel. Co ciekawe, mam w domu także zdjęcia, które Yvette przesłała mi kilkanaście lat temu. Są na nich Yvette, Michel, Lilly oraz Fania Fénelon. Nie ma tam daty, ale wydaje mi się, że pochodzą one z lat 70. Możliwość wzięcia udziału w tym projekcie była dla mnie niezwykle ważna i ekscytująca. To swoiste katharsis, które pozwoliło mi znacznie lepiej zrozumieć to, co działo się w strasznych czasach Holokaustu i co stało się z ocalałymi. Jako nauczyciel wiem, że musimy przekazać uczniom pewne przesłanie o roli człowieka i wartościach humanizmu.

To zapewne także trudne wyzwanie emocjonalne. Sztuka opowiada o miejscu, w którym piękno i sztuka zderzały się ze straszliwą zbrodnią.

B.J.: W swojej pracy magisterskiej pisałam o tym, jak muzyka może stać się częścią przetrwania. Wiele osób przetrwało m.in. dzięki muzyce. Sztuka to dla człowieka coś, czego można było się kurczowo chwycić. Mimo, że w tej sztuce jest wiele mrocznych momentów, to są tam także chwile bardzo radosne. Kobiety w orkiestrze wspierały się wzajemnie poprzez muzykę. Oczywiście były wśród nich konflikty, ale uważam, że wspólne tworzenie muzyki dało im siłę przetrwania. Myślę, że nasza publiczność także to czuje.

S.D.: Piękno tego, co one tworzyły było bardzo ważne. Mówiąc bardzo dosadnie, zamiast iść do brudnej latryny, mogły wydobywać ze swoich instrumentów piękne dźwięki. Była to ucieczka do innego świata. Dzięki temu pięknu mogły przetrwać, mogły coś załatwić dla orkiestry — to na przykład zrobiła Fania. Była w tym odrobina nadziei i tej nadziei wśród członkiń orkiestry było znacznie więcej, niż wśród więźniarek wykonujących morderczą pracę fizyczną.

B.J.: To co dzieje się na scenie to oczywiście sztuka, ale fundamentem tej historii są prawdziwe wydarzenia. Dzięki spojrzeniu w oczy prawdzie, ludzkość może się rozwijać. Ukrywanie prawdy niszczy. Praca przy tym projekcie była niezwykle trudna emocjonalnie. Sala jest jednak pełna publiczności, która chce poznać tę historię i tę prawdę. Mamy nadzieję, że oni nie zaakceptują sytuacji, w której człowiek może być sprawcą tak strasznych rzeczy.

Jak wyglądały prace nad sztuką i jak udało się pokonać trudności przeniesienia tekstu Artura Millera na scenę?

S.D.: Główny problem to konstrukcja samej sztuki. Niezwykle często zmieniają się w niej lokalizacje. Jesteśmy w biurze obozowym, potem nagle przenosimy się do baraku, sali prób orkiestry, na zewnątrz itd. To wygląda dobrze w telewizji, ale na scenie był to ogromny problem realizacyjny. Rozwiązałam to w taki sposób, że pewne sceny i dialogi — tam gdzie nie zaburza to kontekstu i znaczenia – dzieją się jednym miejscu, np. tam gdzie ćwiczy orkiestra. Przy szybkich przemieszczeniach się akcja na scenie jest zatrzymana i światła oświetlają inną jej część, do której przenosimy widzów.

B.J.: Niesamowitą sceną, którą stworzyła Sheryl, był moment obcinania włosów. Wszystkie kobiety mają na sobie dwie peruki — jedną z długimi włosami, i drugą, już obciętą pod spodem. W tle słyszymy odgłos obcinania włosów, jest mnóstwo świateł, a aktorzy mają nożyczki. Scena wygląda niesamowicie.

S.D.: Przy wielu scenach starałam się użyć jak największej ilości symboli. Wiele rzeczy podkreślonych jest światłem. Wszystko zaczyna się od sceny otwarcia wagonu, którym Fania Fénelon przyjeżdża do obozu. Deportacja i zamiana człowieka w więźnia była niezwykle surrealistycznym przeżyciem dla wszystkich. Dlatego używamy tutaj całej sceny, na której dzieje się wiele rzeczy — jest mnóstwo światła i efektów dźwiękowych. Chcemy pokazać ten nastrój zagubienia, który panował wśród przywiezionych do obozu. Potem Fania przychodzi do orkiestry i widzi tam „normalność” — w tym momencie sztuka zmienia się całkowicie i staje się bardziej intymną opowieścią. Poza tym to duża produkcja. W obsadzie są 43 osoby — w tym trójka dzieci. „Granie na czas” to ostatnia produkcja jaką przygotowuję dla Santa Ana College jako profesor. Pracuję tu od 32 lat i już czas na emeryturę. Cieszę się, że udało nam się zebrać znakomity zespół – zarówno ze strony studentów, jak i wykładowców.

Rozmawiał Paweł Sawicki. 23 października 2007 r. Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu – Santa Ana College, Kalifornia, USA.

Sheryl Donchey, reżyserka sztuki Grając na czas
Sheryl Donchey,...