Aktualności
Prof. Władysław Bartoszewski i Marek Zając przed 65. rocznicą wyzwolenia obozu Auschwitz
Gdyby nie działania dyrekcji Muzeum Auschwitz-Birkenau, za 20, 30 lat dawny obóz bezpowrotnie obróciłby się w ruinę — napisali przed 65. rocznicą jego wyzwolenia przewodniczący Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej prof. Władysław Bartoszewski oraz sekretarz Rady Marek Zając. Tekst opublikowała Gazeta Wyborcza.
---
Kradzież napisu "Arbeit macht frei" sprowokowała setki komentarzy i opinii o Miejscu Pamięci Auschwitz-Birkenau, a nowa ich fala pojawi się przy okazji zbliżającej się 65. rocznicy wyzwolenia dawnego kacetu. Ważne, by przy tych wszystkich nieraz emocjonalnych - co zrozumiałe - reakcjach nie ulegać stereotypom, złudzeniom i fałszywym ocenom.
Po pierwsze, nie jest prawdą, że Auschwitz-Birkenau - wraz z odchodzeniem pokolenia naocznych świadków - pogrąża się w zapomnieniu, a globalna uwaga skupia się na nim wyłącznie w związku z rocznicowymi obchodami czy w chwilach tak dramatycznych, jak spór o krzyże na żwirowisku bądź niedawny rabunek. Przeciwnie, zainteresowanie tym Miejscem Pamięci i jego znaczenie jako symbolu pars pro toto wzrasta, czego najdobitniejszym, choć niejedynym dowodem, są statystyki.
W minionym roku przekroczono poziom 1300 tys. odwiedzających z wszystkich kontynentów. Nigdy, choć Muzeum działa od ponad 60 lat, tylu ludzi nie przybyło do miejsca, które naziści nazwali anus mundi, odbytem świata. Żadna inna placówka muzealna w Polsce nawet nie zbliża się do tego wyniku.
Kluczowe znaczenie ma jednak jeszcze inna liczba - ponad 800 tys. odwiedzających to młodzież. Wbrew stereotypowym wyobrażeniom o przeciętnych turystach, którzy przed południem chcą zwiedzić dawny obóz, a po południu kopalnię soli w Wieliczce, z roku na rok przybywa grup studyjnych, które w Auschwitz-Birkenau planują spędzić kilka dni. Jest ich już tak wiele, że niektórym trzeba odmawiać - po prostu brakuje miejsc. Dla byłych więźniów, którzy od pierwszych dni spędzonych w obozie za swą życiową misję uznali przekazywanie i utrwalanie prawdy o tej tragedii, to sprawa niemożliwa do przecenienia.
Także wspólnota międzynarodowa nie uchyla się od odpowiedzialności za pamięć o Auschwitz-Birkenau. W zeszłym roku premier Donald Tusk zwrócił się do szefów kilkudziesięciu państw z apelem o wsparcie Fundacji Auschwitz-Birkenau, którą powołano do zarządzania planowanym na około 120 mln euro Funduszem Wieczystym przeznaczonym na długofalowe projekty konserwatorskie. Chociaż świat wciąż boryka się ze skutkami kryzysu, a ministrowie finansów drastycznie tną budżety, większość adresatów listu premiera wyraziła gotowość do pomocy. W zeszłym miesiącu niemiecki rząd, wraz z krajami związkowymi, zobowiązał się do przekazania na Fundację aż 60 mln euro. Pieniądze napłynęły też z Czech, Norwegii i Szwecji, a deklarację wsparcia złożyły m.in. Francja, Wielka Brytania, Belgia, Portugalia i USA.
Szczególnie ważna okazała się w tym przypadku praca pomysłodawcy i spiritus movens całego przedsięwzięcia, dyrektora Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau Piotra M.A. Cywińskiego, a także jego zastępcy Rafała Pióro, który opracował generalny, rozpisany na kilkadziesiąt lat, projekt konserwatorski. To znowu wielki, niespotykany dotychczas w powojennej historii, krok do realizacji testamentu ofiar i byłych więźniów.
Powiedzmy sobie jasno: kradzież napisu znad obozowej bramy to wydarzenie tyleż haniebne, co spektakularne, natychmiast przykuwające uwagę mediów. Nie zmienia to faktu, że największym zagrożeniem dla Auschwitz-Birkenau są nie kradzieże czy wandalizm, ale postępująca naturalna degradacja kilkuset poobozowych reliktów rozproszonych na ogromnym terenie obejmującym prawie 200 hektarów. Bloki i baraki budowali więźniowie - wycieńczeni, bici i poganiani przez kapo i esesmanów. Nikt nie zakładał, że budynki te stać będą kilkadziesiąt lat, a każdego roku przechodzić przez nie będą setki tysięcy ludzi.
Tu nie ma mowy o dramatyzowaniu - gdyby nie działania dyrekcji Muzeum w ostatnich latach, gdyby nie powstanie Fundacji Auschwitz-Birkenau i pozytywna odpowiedź adresatów listu premiera Tuska - za następne 20, 30 lat Miejsce Pamięci bezpowrotnie obróciłoby się w ruinę.
***
Po drugie, nawet jeżeli w przypadku kradzieży napisu „Arbeit macht frei” mamy do czynienia z błędami pojedynczych pracowników ochrony, nie może to przesłonić faktu, że w ostatnich kilkunastu latach Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau stało się placówką wzorcową. Posiada m.in. jedną z najlepszych w Europie pracowni konserwatorskich, która wykorzystuje unikalne metody zabezpieczania reliktów poobozowych. Tamtejsi konserwatorzy mierzą się bowiem z problemami niespotykanymi w innych miejscach. Umiemy konserwować gotyckie katedry i drewniane barokowe rzeźby, ale nie przedmioty wykonane np. z najlichszego plastiku. Tymczasem pracownicy Muzeum muszą ratować przed degradacją szczoteczki do zębów - niegdyś zrabowane ofiarom, dziś stanowiące jeden z dowodów i symboli Zagłady.
Innym przykładem jest zakończony w minionym roku kolejny etap prac przy ruinach krematoriów II oraz III w Birkenau, gdzie ziemia zawiera ludzkie prochy, co wyklucza użycie jakiekolwiek ciężkiego sprzętu. Dzięki pionierskiemu zastosowaniu tzw. mikropali ruiny - jeden z najważniejszych dowodów, a jednocześnie prawdziwą relikwię Holocaustu - udało się zabezpieczyć przed osuwającą się ziemią. To konieczne, ale delikatne przedsięwzięcie spotkało się z uznaniem międzynarodowych ekspertów, a prace przebiegały bez żadnych kontrowersji i protestów. To właśnie jedna z tych sytuacji, gdy cisza wokół Auschwitz-Birkenau jest dla tamtejszego Muzeum najlepszym sygnałem, że dobrze wykonało swoją pracę.
Muzeum prowadzi również nieporównywalną z żadną inną placówką muzealną w Polsce działalność edukacyjną na skalę międzynarodową. Od 15 lat organizuje wzajemne kursy z Instytutem Yad Vashem. Wielokrotnie organizowało studia podyplomowe, a następnie utworzyło wraz z Uniwersytetem Pedagogicznym w Krakowie studia magisterskie. Prowadzi wiele programów nauczania specjalistycznego. Jednym z najnowszych jest projekt kursów dla pracowników więziennictwa z Polski i innych krajów, a także praca edukacyjna z samymi więźniami. Mimo niewielkich środków finansowych prężnie rozwija się Międzynarodowe Centrum Edukacji o Auschwitz i Holocauście, które już zdobyło sobie markę wśród ekspertów.
Wbrew pozorom nawet kwestie bezpieczeństwa nie były szczególnie zaniedbane. Muzeum rozwijało system kamer na trudnym do patrolowania terenie Birkenau, zaś w tzw. obozie macierzystym udoskonalano zabezpieczenia zbiorów i archiwaliów - wszystko to ze środków własnych. Kalkulując potrzeby i ograniczenia budżetowe, do stopniowej modernizacji wybierano przestrzenie najbardziej zagrożone. Rabunek napisu "Arbeit macht frei" przerósł wyobraźnię nawet fachowców.
Zresztą skoro do współczesnego człowieka najlepiej przemawiają twarde wyliczenia, to komentarza nie wymaga, że Muzeum, które ustawowo nie może sprzedawać biletów wstępu, ponad połowę rocznego budżetu wypracowuje samodzielnie.
***
Po trzecie, nigdy w powojennych dziejach pamięci o Auschwitz-Birkenau nie mieliśmy do czynienia z tak dobrą współpracą ze stroną izraelską i środowiskami żydowskimi jak w ostatnich latach. Atmosfera na posiedzeniach Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej - złożonej z chrześcijan i Żydów, byłych więźniów i ekspertów, ludzi różnych generacji - przywodzi na myśl najlepsze tradycje okupacyjnej Rady Pomocy Żydom „Żegota”. Zamiast sporów i kontrowersji, mamy do czynienia z harmonijnym współdziałaniem.
Okazało się, że przywracanie pamięci o Holocauście nie musi wcale - jak utrzymywali niektórzy, postrzegający pamięć w kategoriach konkurencji narodów - oznaczać rugowania ze zbiorowej świadomości losu ofiar nieżydowskich. Przeciwnie, kto przyjeżdża dziś do Auschwitz, pozna zarówno straszliwą śmierć żydowskich rodzin z transportów węgierskich, jak i cierpienia polskich więźniów politycznych, dla których obóz początkowo był przeznaczony.
Dość powiedzieć, o czym wielu Polaków nie wie, że to przy poparciu Izraela udało się na forum UNESCO zmienić oficjalną nazwę dawnego kacetu na "niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady", co zapobiec ma powtarzaniu kłamliwych sformułowań o "polskich obozach".
Dlatego jako przejaw głupoty albo złej woli należy traktować pojawiające się - głównie w internecie - komentarze, jakoby środowiska żydowskie miały kradzież napisu "Arbeit macht frei" wykorzystać do krytyki Polski. Rzeczywistość jest diametralnie inna. Jednym z pierwszych listów, które dotarły do Muzeum tuż po rabunku, było pismo od dyrektora Yad Vashem, w którym Avner Shalev solidaryzował się z dyrekcją Muzeum i wyraził przekonanie, że polskie władze zrobią wszystko, by napis odzyskać. Błyskawiczne odnalezienie zrabowanego symbolu wzbudziło na świecie dla Polski tylko szacunek.
Władysław Bartoszewski - przewodniczący Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej
Marek Zając - sekretarz MRO