Tatuowanie numerów w Auschwitz
Transkrypcja podcastu
Posłuchaj na: SPOTIFY | APPLE PODCAST
Auschwitz był jedynym niemieckim obozem koncentracyjnym, w którym stosowano tatuowanie numerów więźniom i więźniarkom. O tym, dlaczego wprowadzono taki system, kiedy go wprowadzono, oraz o tym, czy wszyscy osadzeni w Auschwitz byli tatuowani, opowiada dr Wanda Witek-Malicka z Centrum Badań Muzeum Auschwitz.
Obóz Auschwitz był jedynym obozem koncentracyjnym w nazistowskich Niemczech, w którym oznaczano więźniów nie tylko numerem, ale i tatuażem. Ale zacznijmy od samych numerów, bo numer obozowy daje nam wiele informacji na temat konkretnego więźnia. Jakie to informacje?
W przypadku Auschwitz sytuacja jest o tyle szczególna, że tutaj nie stosowano ponownego wykorzystywania numerów po więźniach zmarłych. To znaczy każdy nowo przybyły więzień otrzymywał kolejny numer z serii. To jest dla badaczy niezwykle cenne, dlatego że każdy numer tak naprawdę jest osobną tożsamością więźnia. Dzięki temu jesteśmy w stanie identyfikować konkretne osoby, ustalać ich personalia, ale też zdobyć pewne podstawowe informacje na temat losów konkretnego więźnia tylko na podstawie samego numeru. Numer mówi nam o tym, kiedy dany więzień przybył do obozu. Auschwitz roku czterdziestego diametralnie różnił się od Auschwitz roku czterdziestego czwartego, więc to, w jakim czasie więzień przybywał do obozu, w dużym stopniu warunkowało jego szanse na przetrwanie i jego losy. Ten numer obozowy mówi nam o tym, kiedy więzień do obozu przybył i jednocześnie jakie te jego losy mogły prawdopodobne być. Dzięki numerowi obozowemu możemy identyfikować również to, jakim transportem więzień przybył, skąd ten transport został do obozu deportowany. Więc to wszystko są z punktu widzenia losów ofiar, informacje dla badaczy niezwykle cenne. To, że nie wykorzystywano powtórnie numerów, ale za każdym razem kolejnemu więźniowi nadawano nowy numer jest dla nas ważną informacją dotyczącą liczby zarejestrowanych więźniów Auschwitz. Ale też możemy na tej podstawie wnioskować chociażby na temat śmiertelności. Znaczy wiedząc, jaki kolejny numer w danym okresie został więźniowi przyznany, wiemy, ilu więźniów do tej pory zostało zarejestrowanych. Jeżeli porównamy to ze stanem obozu, możemy wnioskować na temat śmiertelności, więc numery rzeczywiście są dla nas tutaj szalenie istotną informacją pod względem badawczym. Są też szalenie istotną informacją dla potomków ofiar, którzy dzięki tym numerom są w stanie odszukać informacje na temat swoich bliskich. W wielu przypadkach w aktach obozowych w różnego rodzaju dokumentach nie zachowały się informacje pod nazwiskami więźniów, ale właśnie wyłącznie pod numerem. Dzięki temu możemy takim osobom informacji na temat losów ich bliskich udzielić.
Dlaczego zatem władze obozowe zdecydowały się na nie tylko oznaczenia więźnia numerem, co jest standardem w obozie koncentracyjnym, ale na tatuowanie numerów na ciele więźniów?
Rzeczywiście to jest dla Auschwitz zupełnie wyjątkowe. Auschwitz był jedynym obozem, w którym te numery tatuowano. Ale dlaczego właściwie ten tatuaż został wprowadzony? Tego nie wiemy. To znaczy, nie zachowała się żadna dokumentacja niemiecka, która by nam wprost mówiła o przyczynach zastosowania tego rodzaju oznaczeń w więźniarskich. Wszystko, co wiemy, możemy właściwie wnioskować na podstawie relacji więźniów, także na podstawie pewnej dynamiki zdarzeń czy związków przyczynowo skutkowych w Auschwitz. Na tej podstawie właściwie takie dwie hipotezy funkcjonowały. Pierwszą z nich było to, iż numer miał ułatwić identyfikację uciekinierów z Auschwitz. Tatuaż, którego nie można było łatwo usunąć, jednoznacznie wskazywał w przypadku kontroli, że ten człowiek ma za sobą obozową przeszłość, co więcej, że jest właśnie więźniem KL Auschwitz. Ta hipoteza nie wydaje się do końca słuszna. Znaczy na pewno problem identyfikowania uciekinierów nie był jedynym powodem zastosowania tatuażu. Gdyby tak było, to informacja o tatuażu byłaby standardowo odnotowywana w telegramach o ucieczkach więźniów. Tego rodzaju telegramy były rozsyłane między innymi do posterunków policji i gdyby rzeczywiście numer miał pomóc w identyfikacji uciekiniera, to taka informacja standardowo w tego rodzaju telegramach by się znajdowała. Tymczasem, kiedy analizujemy zachowane telegramy, jest ich 120, z okresu od stycznia ‘43 roku do lipca roku ‘44, okazuje się, że zaledwie w czterech z tych telegramów w miejscu „znaki szczególne” odnotowano numer obozowy uciekinierów. Każdorazowo były to ucieczki zbiorowe, w których uciekło dwoje lub więcej więźniów. Natomiast to są jedyne cztery telegramy, w których ta informacja została zawarta. W większości pozostałych na ogół w tej rubryce „znaki szczególne” nie odnotowywano nic albo wpisywano „żadne” pomimo tego, że więźniowie numery tatuowane już mieli. Co istotne, żadnego z tych czterech telegramów nie podpisywał Rudolf Höss, za którego kadencji wprowadzono tatuaż. W związku z tym to każe przypuszczać, że właśnie identyfikowanie uciekinierów, zamieszczenie tej informacji nie było jego główną myślą podczas podejmowania decyzji o wprowadzeniu tatuażu. Wreszcie argumentem, który w jakiś sposób tutaj przeczy tego rodzaju hipotezie jest to, że z innych obozów przecież więźniowi również uciekali, a tam tatuażu nie wprowadzono. Jaki jest więc powód wprowadzenia tatuażu? Moim zdaniem bardziej prawdopodobny? Istotniejszą kwestią były różnego rodzaju niedokładności w ewidencji i chaos w ewidencji więźniów, który wyszedł na jaw, szczególnie po ucieczce Zofii Biedawy w lutym roku czterdziestego trzeciego. Okazało się wtedy, że rzeczywiście w obozie kobiecym tutaj te nieścisłości w ewidencji są dosyć znaczne. Jednym z podstawowych obowiązków komendanta było wiedzieć, ilu więźniów jest w obozie i co to są za ludzie. Więc tutaj ta ewidencja, te spisy więźniów musiały być prowadzone bardzo precyzyjnie. Natomiast, no identyfikowanie więźniów nastręczało szczególnych trudności w przypadku śmierci więźnia. I to jest informacja, którą mamy właściwie z relacji byłych więźniów, po części również z dokumentów. Okazuje się, że rzeczywiście identyfikowanie zwłok było trudne. Między innymi Kazimierz Smoleń zauważa, że szczególnie problematyczna była identyfikacja więźniów zmarłych w czasie pracy zatrudnionych w komendach zewnętrznych, w tych komendach, które były bardzo liczne, które pracowały przy najcięższych pracach fizycznych, w których śmiertelność była duża. I rzeczywiście zdarzało się w tych komendach, że jeżeli więzień ginął lub został zamordowany i jego zwłoki przynoszono do obozu, to jeżeli nie posiadały one pasiaka, no to wtedy identyfikacja takiego więźnia była praktycznie niemożliwa, ponieważ przy dużej liczebności komand kapo czy vorarbeiterzy nie mogli zapamiętać nazwisk wszystkich więźniów i tym bardziej numerów. Oczywiście nasuwa się tutaj pytanie, dlaczego te zwłoki były pozbawione pasiaka, jak to było możliwe. No, to jest zjawisko, które miało miejsce również w obozie dla jeńców sowieckich. Otóż jeżeli więzień umierał, ginął, no to pozostali więźniowie, czasami zabierali mu jego rzeczy, jego odzież, jego buty, które uznali za jeszcze odpowiednie, za lepsze niż te, które sami posiadają i po prostu zabierali je dla siebie. To zabieranie mienia osób zmarłych było elementem walki o własne przetrwanie. Tu jak wspomniałam, szczególnie w obozie jeńców sowieckich, ten problem z brakiem jakichkolwiek oznaczeń tych osób zmarłych był szczególnie widoczny, a to dlatego, że jeńcy sowieccy, jak wspomina nawet sam Höss, przybywali do obozu w bardzo złym stanie fizycznym. Wielu z nich było w stanie takiego skrajnego wyczerpania, skrajnego wycieńczenia, umierali nierzadko nawet jeszcze przed ich zarejestrowaniem w obozie. Kiedy analizujemy książkę zgonów jeńców sowieckich, to okazuje się, że średnia zgonów wynosiła około 58 osób na dzień, więc rzeczywiście ci jeńcy, oni ginęli masowo i bardzo często zdarzało się, że kiedy taki jeniec ginął, no to nie można było ustalić jego personaliów. Oczywiście oni posiadali na mundurach specjalne naszywki z oznaczeniami, posiadali też znaczki jenieckie. Natomiast, no tak jak wspomniałam wcześniej tutaj, jeżeli więzień umierał bardzo często, ta jego odzież była zabierana przez jeszcze żyjących. Natomiast jeśli chodzi o te znaczki jenieckie, to też zdarzało się, że więźniowie zabierali znaczki tych zmarłych kolegów w nadziei, że jeżeli sami przeżyją, no to zachowają je na pamiątkę bądź też przekażą rodzinom. I stąd, jak wiemy z relacji więźniów zatrudnionych w komendach pisarskich, zatrudnionych przy prowadzeniu ewidencji, zdarzało się, że jeńcy albo nie posiadali żadnego znaczka, albo posiadali ich dwa lub więcej. Więc to identyfikowanie zmarłych było bardzo trudne. I rzeczywiście w książce zgonów jeńców mamy wpisy, które świadczą o tym, że nie można było zidentyfikować, że nie wiemy, kim tak naprawdę ten konkretny człowiek był. O wyjątkowej śmiertelności w obozie jeńców sowieckich świadczy również to, że w okresie od października ‘41 roku do marca roku ‘42 to był okres, kiedy istniał tutaj obóz jeńców na terenie obozu macierzystego. W marcu ‘42 roku jeńców przeniesiono do Birkenau. W tym okresie spośród 10 000 przywiezionych zarejestrowanych w obozie jeńców przy życiu pozostało w marcu zaledwie nieco ponad 600. I właśnie w tych grupach, gdzie śmiertelność odsetek zmarłych był wyjątkowo wysoki, pojawiały się problemy i prawdopodobnie to było przyczyną wprowadzenia tatuażu. Po raz pierwszy tatuaż zastosowano w grupie jeńców sowieckich, później tatuaż stosowano także wśród więźniów najbardziej wycieńczonych, najciężej chorych szpitala więźniarskiego. I tu były więzień Erwin Olszówka wspomina, że pierwotnie numery podczas przyjęcia więźnia do szpitala numery jego, jego numer obozowy zapisywano ołówkiem kopiowym na piersi. Więzień, kiedy trafiał do obozowego szpitala, musiał oddać swój pasiek, dostawał odzież szpitalną, na której już numeru nie było naszytego. I wtedy też na wypadek jego śmierci wpisywano ten numer na piersi więźnia. Natomiast wiadomo, że numer taki zapisany ołówkiem rozmazywał się, mógł się stać nieczytelny. I wtedy, jeżeli więzień umierał, no to ustalenie jego personaliów było bardzo trudne. Co mamy na myśli mówiąc, wysoka śmiertelność czy podwyższona śmiertelność w kontekście KL Auschwitz? Ponieważ mamy dokument, który w jakiś sposób obrazuje nam skalę tej podwyższonej śmiertelności. Piotr Setkiewicz w swoim tekście „Załoga SS w KL Auschwitz” zamieścił taki raport zbiorczy dotyczący śmiertelności w obozach koncentracyjnych. Raport ten dotyczy sierpnia roku ‘42, a więc okresu, kiedy w Auschwitz mieliśmy do czynienia z epidemią tyfusu. No i właśnie z tym okresem podwyższonej śmiertelności. Z tego raportu wynika, że w sierpniu roku ‘42 dla porównania w obozie Buchenwald zmarło ogółem 74 więźniów. W obozie Flossenbürg zmarło ogółem 66 więźniów. Tymczasem w KL Auschwitz zmarło 6 829 mężczyzn i 1 525 kobiet. Dane te można jeszcze porównać z Księgą Zgonów KL Auschwitz. Tutaj te liczby są jeszcze wyższe, około 150 osób więcej. Natomiast tak czy inaczej mówimy łącznie o ponad 8 000 zmarłych w ciągu jednego miesiąca.
I mówimy tutaj tylko o zarejestrowanych więźniach obozu?
Tak, to są tylko więźniowie zarejestrowani. Nie liczymy tutaj Żydów, którzy przybyli transportami RSHA zostali skierowani wprost na zagładę. Więc faktycznie tutaj problem spopielania zwłok przy tej ilości nastręcza wielkich trudności. Zdarzało się, że zwłoki zmarłych więźniów były przenoszone do kostnicy. Tam również były właśnie zapisywane te numery ołówkiem kopiowym na piersi. Natomiast jeżeli zwłoki musiały dłuższy czas czekać na wyniesienie przez tak zwane Leichenkommando, czyli komando nosicieli zwłok, jeżeli dłuższy czas po prostu leżały w oczekiwaniu na to przeniesienie do kostnicy, no to te numery, zamazywały się. I znowu problem z identyfikowaniem zwłok nastręczał trudności i pojawiały się chaos w ewidencji. Dochodziło do sytuacji, w której, jak pisze jeden z więźniów, Aufnahmebiuro zmarli okazywali się żywymi, żywi okazywali się zmarłymi. To był bałagan, na który władze obozowe nie mogły sobie pozwolić. Zwrócę uwagę na jedną kwestię. Ponieważ właściwie dla więźniów wprowadzenie tego tatuażu, czy może inaczej ten chaos w ewidencji w pewnych sytuacjach mógł nieść pozytywne skutki. Znamy przypadki więźniów, którzy właśnie dzięki temu, że zwłok nie dało się zidentyfikować w inny sposób, jeżeli nie posiadały na sobie numeru wytatuowanego, oni wykorzystywali to po to, żeby ratować siebie. Dotyczy to tych więźniów, którzy przybyli do obozu już z wyrokiem śmierci. Wiedzieli, że są obciążeni politycznie, mają za sobą trudne sprawy i właściwie są skazani na śmierć, wiedzą, że z tego obozu nie mają prawa wyjść żywymi. Zdarzało się, że taki więzień, mówiąc przenośnie, zamieniał się tożsamością z więźniem zmarłym. To znaczy wystarczyło, że zamienił swój pasiak na pasiak więźnia zmarłego przyjmował jego tożsamość i znamy przypadki więźniów konkretnych, między innymi Marian Kołodziej, który dzięki temu ocalił swoje życie, i przy tej tożsamości przyjętej w obozie, on już pozostał do końca życia. Dzięki temu udało mu się życie w Auschwitz ocalić. Więc wprowadzenie tatuażu tutaj również w jakiś sposób usztywnia ten system. Ci więźniowie, którzy byli skierowani do obozu właściwie z wyrokiem śmierci, ich szanse na przetrwanie drastycznie malały.
Podkreślić należy, że wprowadzanie tatuażu nie jest czymś jednorazowym i natychmiastowym w historii obozu Auschwitz. Ten proces wprowadzania tatuaży rozłożył się właściwie na nawet nie na kilka miesięcy, ale na ponad rok. Czy możemy spróbować jakoś usystematyzować tą chronologię wprowadzania tatuowania numeru więźniarskich dla konkretnych grup więźniów.
Jest to możliwe w dużym przybliżeniu, ale jednak tylko przybliżeniu, ponieważ jak wspomniałam, nie posiadamy żadnych dokumentów niemieckich, które by tutaj regulowały te kwestie, które by nam mówiły o jakichś terminach czy przyczynach. Natomiast posiadamy relacje więźniarskie, które są dla nas tu bardzo istotnym źródłem informacji. Wiemy więc, że na pewno od jesieni ‘41 roku są tatuowani jeńcy sowieccy prawdopodobnie od listopada. Następnie drugą grupą więźniów, która podlegała takiemu systematycznemu tatuażowi, to byli więźniowie przeniesieni z szpitala na terenie obozu macierzystego do szpitala na terenie Birkenau. Byli to mężczyźni w znacznej większości byli to polscy więźniowie polityczni najbardziej wycieńczeni, skrajnie wycieńczeni więźniowie, co do których przypuszczano, że nie będą żyli długo. Oni zostali przeniesieni na teren Birkenau do baraku numer 7 tak zwanej Isolierstation. Tam ich sytuacja rzeczywiście była dramatyczna. Oni zostali pozbawieni jakieś opieki medycznej. I śmiertelność w tym baraku była ogromna. Tych, którzy byliby zainteresowani tym konkretnym fragmentem historii, odsyłam do wspomnień Adolfa Gawalewicza „Refleksje z poczekalni do gazu”, ponieważ on był jednym z niewielu więźniów, którzy trafili do tego bloku i przeżyli.
I to był marzec 1942 roku.
Tak dokładnie 13 marca ‘42 roku ci więźniowie zostali przeniesieni. Następnie od wiosny roku ’42 rozpoczyna się systematyczne tatuowanie wszystkich rejestrowanych w obozie Żydów z transportów RSHA, czyli tych transportów, które były tutaj kierowane na masową zagładę. Nie wiemy kiedy dokładnie tą zasadę tatuowania wszystkich nowoprzybyłych wprowadzono, prawdopodobnie w kwietniu. Wiemy z relacji więźniów, że transport, który przybył z Francji w ostatnim dniu marca ‘42 roku, jeszcze nie był tatuowany w momencie przyjęcia. Ten tatuaż został wykonany kilka tygodni po przybyciu, natomiast już transport ze Słowacji z 13 kwietnia ‘42 roku podlegał tatuażowi w momencie przyjęcia do obozu. Mamy relacje Alfréda Weztlera, który przybył tym transportem i on wspomina właśnie, że wytatuowano tych więźniów od razu po przybyciu. Kobiety żydowskie zaczęto tatuować w czasie rejestracji od kwietnia roku ‘42, natomiast te, które przybyły w tych kilku wcześniejszych transportach, od 26 marca roku ‘42, kiedy założono obóz kobiecy, one, były tatuowane później, ale dopiero już po przeniesieniu obozu kobiecego na teren Birkenau, co miało miejsce w połowie roku ‘42. Więc najpierw mamy jeńców sowieckich, później więźniów szpitala, następnie Żydów i na przełomie roku ‘42 i ‘43 regułą stało się tatuowanie wszystkich nowo przybyłych więźniów, zarówno żydowskich, jak i wszystkich innych narodowości i więźniów politycznych. Chociaż, jak wiemy już jesienią roku ‘42 procedurze tej poddawano niektóre transporty kobiet. Zwykle więźniowi byli tatuowani już w momencie przyjęcia, w momencie ewidencjonowania nowego transportu. Natomiast zdarzało się, że takiego tatuażu dokonywano po jakimś czasie, po kilku, kilkunastu dniach. Natomiast zasadą wtedy już było, że więźniowie musieli mieć tatuaże przed ukończeniem okresu kwarantanny i przed wyruszeniem do pracy. Pozostała jedynie wtedy jeszcze kwestia tych więźniów, którzy przybyli do obozu wcześniej. Ich zaczęto właściwie wszystkich w ramach takiej jednorazowej akcji wiosną ‘43 roku tych wszystkich więźniów, którzy już byli w obozie, wtedy wytatuowano, naniesiono im te numery na przedramiona. I tutaj wydaje mi się, że patrząc na tą chronologię, na te daty, na te wspomnienia więźniów, widać dosyć wyraźnie, że samo wprowadzenie tatuażu było pewnym procesem. Natomiast było procesem w jakimś stopniu improwizowanym. To, że właśnie część więźniów zaczęto potem zaczęto tatuować, okazało się to na tyle skuteczne w odniesieniu do jeńców sowieckich, że wprowadzono tatuaż tych więźniów, którzy przebywali w szpitalu, co do których sądzono, że są zbyt słabi, aby przeżyć. Następnie system okazał się na tyle dobry, że zaczęto tatuować wszystkich Żydów. Później już rutyna ta objęła wszystkich więźniów. Tu widać, że te decyzje wychodziły naprzeciw potrzeby danej chwili. Trochę była to metoda prób i błędów.
Samo wprowadzanie tatuaży było procesem dynamicznym, ale też technika wykonania tatuażu to nie jest coś jednorodnego. Wykonywano je w różnych miejscach na ciele i wykonywano je różnymi narzędziami. Zatem w jaki sposób odbywało się tatuowanie numerów więźniarskich?
Tutaj zdecydowanie też samo prześledzenie sposobu tatuowania jest dowodem na to, że procedura ta nie była przemyślana z góry od początku do końca. Tylko w jakiś sposób udoskonalana w czasie. Oczywiście nam dzisiaj kojarzy się numer obozowy z numerem wykonanym na przedramieniu lewej ręki. Natomiast początkowo te tatuaże były wykonywane zupełnie inaczej. Jeńców sowieckich i tych więźniów w początkowym okresie tatuowania więźniów w szpitalu, również pierwszych Żydów przywiezionych, tatuowano za pomocą specjalnych stempli. Najprawdopodobniej zostały wykorzystane stemple, które służyły do oznaczania trzody chlewnej. Bo kiedy porównamy te stemple, które się zachowały, czy nawet zdjęcia tych tatuaży wykonanych w pierwszym okresie, tych w roku jeszcze ‘41 i na początku ‘42, to nawet po ich wyglądzie widzimy, że są to tatuaże wykonane stemplami, jakie możemy zobaczyć w takich przedwojennych katalogach instrumentów weterynaryjnych. Ja dotarłam do takiego katalogu firmy Hauptner z Berlina, w którym przedstawione były instrumenty weterynaryjne wykorzystywane w latach 1857 do 1907 i tam rzeczywiście one są bliźniaczo podobne do tych, jakie posiadamy w naszych zbiorach. W obozie jak wiemy, hodowano, zwierzęta, były gospodarstwa, więc prawdopodobnie więźniowie na miejscu stworzyli takie specjalne stemple do tatuowania, wykorzystując do tego numeratory z takich tatuownic używanych do trzody. Z relacji więźniów wiemy, jak wyglądało takie tatuowanie i tutaj myślę, że najlepiej będzie przytoczyć cytat, który obrazuje to, w jaki sposób tatuowano właśnie jeńców sowieckich. „W czasie nakłuwania każdy musiał oprzeć się o ścianę, ponieważ wkuwanie takim numeratorem dokonywało się dość mocnym uderzeniem, żeby nakłucie było równomierne i dość wyraźne. Nakłucia wykonano nad lewą piersią”.
Później wiemy, że w tak utworzoną ranę był wcierany tusz. Ten numer pozostawał wtedy trwały pod skórą, ślad pozostawał już na długie lata i tak naprawdę numery, które noszą więźniowie do dnia dzisiejszego w wielu przypadkach są dosyć wyraźne i dosyć czytelne. Więc to był proces, który przeprowadzano jednorazowo. W ten sam sposób tatuowano, jak mówiłam, tych więźniów wycieńczonych, natomiast dosyć szybko zmieniono metodę tatuowania na tatuowanie za pomocą igły na przedramieniu lewej ręki. Tak jak w przypadku samej decyzji o wprowadzeniu tatuażu, nie wiemy, ani kiedy dokładnie tego dokonano, ani dlaczego tego dokonano. Wspomniany już Alfréd Wetzler, który przybył w połowie kwietnia, on był pierwotnie tytułowany przy użyciu stempli, natomiast później dokonano tatuażu na przedramieniu. Ale przybyły już 23 kwietnia Ludovic Eisenberg, znany z książki „Tatuażysta z Auschwitz”, on wspomina jedynie o tatuażu dokonanym na przedramieniu, więc tutaj widzimy, że w krótkim czasie ta zmiana się dokonała. Czy w międzyczasie były prowadzone jakieś próby zmiany próby nowego narzędzia? Tego niestety nie wiemy, ale prawdopodobnie od maja roku ‘42 stosowano już tylko tatuaż tą metodą igłową. Dla zobrazowania, jak wyglądał ten proces, myślę, że warto posłużyć się relacją byłego więźnia Jerzego Chronowskiego w obozie przebywał pod nazwiskiem Baran. Jego relacja zachowała się w zbiorach naszego Archiwum. „Tatuaż odbywał się w ten sposób, że więzień musiał prawą dłonią naciągać naskórek na lewym przedramieniu, a tatuujący szybkimi ruchami igły osadzonej w drewnianej rękojeści, robiąc nakłucie, tatuował numer. Trwało to tylko kilkanaście sekund. Następnie polecono, abym wtarł tusz w nakłucie ręki i odczekał aż tusz wyschnie”.
Czy jesteśmy w stanie powiedzieć, dlaczego nastąpiła ta zmiana z tatuażu na klatce piersiowej na tatuowanie numeru na przedramieniu?
Tu mamy właściwie tylko pewne podejrzenia, czy pewne sugestie zawarte w relacjach więźniów. Przede wszystkim numer wytatuowany na przedramieniu było dużo łatwiej skontrolować. Znaczy więzień, który meldował się esesmanowi, miał obowiązek okazania tego numeru, więc każdorazowe rozpinanie koszuli celem okazania numeru wytatuowanego na piersi, no było czasochłonne, było nieco bardziej kłopotliwe, szczególnie zimą. Natomiast pokazanie przedramienia było znacznie szybsze i łatwiejsze. Po drugie, jak sami więźniowie zajmujący się tym tatuowaniem wspominają, wykorzystanie stempli było problematyczne z tego względu, że po pierwsze no należało więźnia tytułowanego oprzeć o ścianę. Tutaj trzeba było dosyć dużą siłę przyłożyć do tego, żeby te numeratory wbić w ciało. To było bolesne. Też więźniowie wspominają, że w odniesieniu do jeńców sowieckich, którzy byli bardzo wycieńczeni, bardzo wychudzeni, trudno było znaleźć na klatce piersiowej takie miejsce, które byłoby odpowiednio umięśnione w przypadku wbijania tych numeratorów igły dochodziły nieomal do żeber, więc to tatuowanie było bardzo trudne, problematyczne, bolesne. Natomiast tatuowanie na przedramieniu igłą było znacznie prostsze. Nie wymagało też żadnych specjalnych narzędzi, bo o ile stempel z tymi numeratorami wymagał, żeby te numery posiadać, żeby je zmieniać, no o tyle tatuowanie igłą właściwie wymagało posiadanie jedynie igły. Jeden z więźniów wspomina, że były to zwykłe igły, takie jak służą do szycia. Nie wiemy tak naprawdę, czy były to może też wykorzystywane igły medyczne, takie jak do zastrzyków. Nie mamy tutaj jakichś szczegółowych informacji, ale większość wspomina, że była to po prostu zwykła igła. Nie był potrzebny żaden dozownik na tusz, ponieważ tusz był później wcierany w tą ranę, więc to było dużo prostsze do wykonania.
Czy numery tytułowane na przedramieniach właśnie były wykonywane zgodnie z jakimś szablonem, z jakimiś regułami, czy mamy do czynienia tak naprawdę z dowolnością, jeżeli chodzi o danego więźnia, który wykonuje tatuaż, który nie ma dokładnych instrukcji, jaki ma być rozmiar tatuażu, jak on ma dokładnie wyglądać?
Zasada była taka, że numer miał być wyraźny i czytelny. I właściwie to była jedyne, co obowiązywało. Więc te numery różnią się od siebie pod wieloma względami. Przede wszystkim różnią się tym, co w tym numerze jest zawarte. Większość więźniów ma standardowy numer składający się z ciągu cyfr, natomiast niektórzy więźniowie mieli dodatkowe symbole. Na przykład jeńcy sowieccy, niektórzy, obok numeru mieli dotatuowane litery AU. I takim symbolem oznaczeni byli ci spośród jeńców, których uznano za fanatycznych komunistów i właściwie niemal wszyscy spośród tych zostali w obozie zamordowani, więc to było takie dodatkowe oznaczenie sugerujące, że to są więźniowie szczególnie niebezpieczni, których powrót jest niepożądany czy wyjście z obozu. Również przy tatuażu oznaczano literami serie numerowe, ponieważ tych serii numerowych było w obozie kilka. Żydzi przywożeni w roku ‘44 byli rejestrowani w oddzielnych seriach numerowych A i B, więc ta litera również była przed numerem umieszczana. Romowie byli rejestrowani w serii numerowej Z. Także mieli to Z przy tatuażu umieszczane. I też wiemy z relacji zaledwie kilku więźniarskich, że czasami Żydom tatuowano pod numerem trójkąt. Nie wiemy, dlaczego o tym zadecydowano. Nie wiemy, dlaczego tylko część więźniów takie dodatkowe oznaczenie posiadała. Zdarzało się iż więzień miał tatuaż umieszczony w innym miejscu, no, o jeńcach, którzy mieli go na klatce piersiowej już wspominałam. Natomiast wiemy też, że w drugiej połowie roku ‘43 więźniów z części transportów i to są numery pomiędzy 155 a 165 tysięcy, ich oznaczono tatuażem umieszczonym na wewnętrznej stronie ramienia powyżej łokcia. Znowu nie wiemy, dlaczego tak się stało. Nie wiemy, dlaczego ta decyzja zapadła. Natomiast część więźniów takie właśnie tatuaże posiada. Również tatuaż lokalizowano w innym miejscu w przypadku noworodków i niemowląt zarejestrowanych w obozie. Trzeba wspomnieć, że pierwotnie dzieci urodzone w obozie były systematycznie mordowane, natomiast od połowy roku ‘43 noworodki nie-żydowskie miały prawo żyć, znaczy nie mordowano ich zaraz po urodzeniu, ale były rejestrowane. Też nie rejestrowano ich, jak można wnioskować z kartotek obozowych, nie rejestrowano ich w dniu urodzenia, ale czekano kilka dni. Jeżeli nie umierał zaraz po porodzie, wtedy takie dziecko było rejestrowane. I tym dzieciom numer tatuowano na udzie. A to dlatego, że no rączka była zbyt mała, żeby taki numer zmieścić. Jeżeli mówimy o tego rodzaju wyjątkach, to zdarzali się więźniowie, którzy mieli wytatuowane dwa numery. No oczywiście, ci, którzy byli początkowo tatuowani na klatce piersiowej, później tatuowano im również numer na przedramieniu. Znamy przypadek więźnia, wspomniany już Jerzy Chronowski, który miał wytatuowane dwa numery, a to dlatego, że on został zwolniony z obozu w początkowym okresie jego istnienia, zanim jeszcze wprowadzono zasady tatuowania. Trafił do niego ponownie w czasie, kiedy już tatuaż był rutynowym elementem procedury przyjęcia. Został oznaczony nowym numerem, który wytatuowano mu na przedramieniu. Natomiast koledzy obozowi, którzy go rozpoznali, oni zasugerowali, że powinien zgłosić się i powinien dostać swój numer poprzedni. A to dlatego, że więźniowie z tak zwanymi niskimi numerami w obozie byli w pewnym sensie szanowani, byli uznawani za tych, którzy no, tak wiele przeżyli, że okazywano im swego rodzaju szacunek. I jak wiemy z relacji więźniów, nawet esesmani, zdarzało się, że z większym pobłażaniem odnosili się do takich więźniów, więc mieć niski numer było pewnego rodzaju nobilitacją. I tutaj za radą kolegów rzeczywiście zgłosił się do kancelarii i dzięki temu otrzymał ten swój poprzedni numer. Natomiast na przedramieniu tatuaż z tym nowym numerem po prostu przekreślono i wytatuowano numer wcześniejszy. Ponieważ tatuowanie odbywało się ręcznie, to oczywiście przy tak dużej liczbie więźniów musiało dochodzić do pomyłek. Wiemy na przykład, że kilkudziesięciu kobietom wytatuowano omyłkowo numery, zaczynające się od 30 000 zamiast 20 000. Błąd poprawiono w ten sposób, że znów trójka została przekreślona nad nią dotatuowano numer 2. I tego rodzaju różnych pomyłek w tatuażu numerów znamy co najmniej kilka. Natomiast jeżeli mówimy o takim standardowym numerze więźniarskim, to tu już jego wygląd zależał na ogół od zdolności, wprawy czy doświadczenia więźniów, którzy takie numery tatuowali. Kwestia estetyki były istotne, o tyle, że część więźniów już w momencie tatuowania myślało o tym, żeby numer ten w przyszłości usunąć, więc im mniejszy był ten numer tym łatwiej, jak sądzili, będzie w przyszłości się go pozbyć. I tu też wiemy z relacji więźniów, że ci więźniowie, którzy potrafili tatuować małe numery, zgrabne, zdarzało się, że po prostu byli o to proszeni i w ten sposób mogli otrzymać dodatkową porcję chleba, jako wyraz wdzięczności za wytatuowanie numerów odpowiednich, w niewielkich rozmiarach. Oczywiście dotyczy to nie tych więźniów, którzy byli tatuowani jako w ramach rutynowej procedury, tuż po przybyciu, ale, którzy już przebywali w obozie i wiedzieli, że akcja tatuowania numerów została rozpoczęta, wiedzieli, że ten numer prędzej czy później będą musieli otrzymać. Ci więźniowie czasami podejmowali starania po temu, ażeby właśnie znaleźć odpowiednią osobę, która ten numer wytatuuje estetycznie i jakoś ładnie. Tu mamy taki szczególny przypadek, jeżeli chodzi o tą estetykę tatuowania numerów. Jak wspomniałam, większość więźniów chciało, aby ten numer był jak najmniejszy. Natomiast Paweł Solecki, więzień Auschwitz, wspomina, że kiedy przebywał w obozie, zachęcano go, czy nakłaniano go, czy wręcz zmuszano do tego, ażeby podpisał folkslistę. On oczywiście wzbraniał się przed tym, skutkiem czego esesman zagroził mu, że jeżeli nie podpisze, to zostanie mu wytatuowany numer. I wtedy Paweł Solecki uniósł się honorem i znalazł, jak sam wspomina, znalazł więźnia, który znał się na tatuażu i wytatuował mu celowo bardzo duży, cieniowany, ozdobny numer na przedramieniu i on uważał to jako swój akt oporu. Historia brzmi bardzo nieprawdopodobnie, natomiast znajduje potwierdzenie również w relacji drugiego więźnia, który w obozie i po wojnie był kolegą, przyjacielem Pawła Soleckiego. I on potwierdza, że tak rzeczywiście ten numer, taki duży, cieniowany, on zachował po wyjściu z obozu i można powiedzieć, nosił go z dumą, byłoby przesadą, ale uważał jako swój osobisty dowód swojej dumy i swojego uporu.
Tatuaże były wykonywane przez więźniów. Co wiemy o tej grupie roboczej, o ich szkoleniach, o tym, gdzie byli osadzeni w strukturze administracji obozu?
Ja myślę, że na samym początku warto, żebyśmy się tutaj rozprawili z pewnym takim mitem, że nie było jednego tatuażysty w Auschwitz, który tatuowałby wszystkich więźniów. To wydaje się być oczywiste. Tych więźniów, którzy tatuowali było bardzo wielu. Znamy nazwiska co najmniej kilku tatuujących mężczyzn oraz kobiet. Natomiast wiemy, że te tatuaże były wykonywane nie tylko przez więźniów do tego, jakby instytucjonalnie przeznaczonych. Chciałam zwrócić uwagę na to, że samo stanowisko tätowierer, czyli tatuażysta tak nazwany jako po prostu oddzielna profesja czy oddzielny obozowy zawód, mówiąc w cudzysłowie, ono pojawia się zaledwie w jednej spośród ponad 3,5 tysiąca relacji. I ono się pojawia w relacji autorstwa Kazimierza Smolenia, cennej o tyle, że Kazimierz Smoleń był członkiem, Aufnahmekommando, czyli tego komando, które zajmowało się rejestracją nowoprzybyłych. I on tak właśnie nazywa tatuażystę. I określenie to znajduje się w zaledwie jednym dokumencie obozowym, a mianowicie w wykazie zatrudnienia więźniów obozu męskiego w Birkenau. Ale znowu tylko w tych wykazach, które zostały wytworzone od połowy kwietnia ‘44 roku do maja ‘44 roku, więc zaledwie przez półtora miesiąca to stanowisko oddzielne było wpisywane. Co bardzo interesujące, tam tatuażyści, wymieniani są jeden lub dwóch, są wyszczególnieni nie jako członkowie Schreibstuby i komanda Politische Abteilung, które zajmowało się tatuowaniem, ale jako członkowie personelu szpitalnego. Trudno jest mi powiedzieć, dlaczego zostali tak zaklasyfikowani. Wiemy z relacji Ryszarda Kordka, że jesienią roku ‘42, kiedy wprowadzono obowiązek tatuowania, upoważnieni do wykonywania tej czynności, byli wyłącznie więźniowie zatrudnieni w izbie chorych, czyli wyłącznie sanitariusze. Także inni więźniowie wspominają, że byli tatuowani przez pielęgniarzy obozowych. To w tamtym okresie wydaje się oczywiste o tyle, że początkowo, jak wspominałam, tatuowano wyłącznie więźniów ciężko chorych, przebywających w szpitalu, więc pewnie jakoś naturalnym wydawało się, że będą się tym zajmowali sanitariusze. Natomiast, no już w odniesieniu do jeńców sowieckich tutaj tatuowali więźniowie zatrudnieni przy ewidencji tutaj nie sanitariusze, więc jest tu pewien brak konsekwencji. Z czasem jednak ten obowiązek tatuowania przejęli w całości członkowie Aufnahmekommando. Systematyzując, Aufnahmekommando to było komando przyjęć, komando składające się z więźniów odpowiedzialnych za cały proces rejestracyjny więźniów, a więc ich ewidencjonowanie, również tatuowanie. To komando podlegało pod Politische Abteilung i było to komando o stosunkowo stałym składzie osobowym. To znaczy wraz z rozwojem obozu ta liczebność się zwiększała, natomiast na ogół pracowali tam mniej więcej, ci sami więźniowie. Te Aufnahmekommanda były uważane w jakiś sposób za uprzywilejowane, oczywiście nie dlatego, żeby podlegały jakiejś specjalnej ochronie ze strony esesmanów, ale dlatego, że były to komanda mające, no w porównaniu z ciężkimi pracami budowlanymi, przenoszeniem materiałów budowlanych czy ciężkimi pracami pod gołym niebem, były to komanda, które wykonywały prace stosunkowo lekkie, stosunkowo bezpieczne. Nie groziła im śmierć w czasie pracy, śmierć z wycieńczenia, czy śmierć w wyniku brutalności kapo. Były to także komanda, które dawały dosyć dużą swobodę poruszania się po terenie przyobozowym i tym samym stwarzały możliwości organizowania, czyli zdobywania różnego rodzaju, chociażby jedzenia. Więc no, były to komanda w jakimś sensie uprzywilejowane. Nie mamy informacji bardzo szczegółowych dotyczących liczebności tych komand, dotyczących ich składów osobowych. Wiemy, że w obozie męskim w Birkenau, latem roku ‘44, komando takie liczyło około 30 więźniów, więc nie były to komanda duże, ale nie były to też komanda jakieś jedno czy dwuosobowe. Więźniowie tych komand zajmowali się, jak wspomniałam, rejestrowaniem i wśród nich byli wybrani więźniowie, którzy zajmowali się tatuowaniem. Ci więźniowie oczywiście nie przechodzili żadnego regularnego przeszkolenia, raczej nabywali wprawy w toku pracy. Takie Aufnahmekommanda funkcjonowały w poszczególnych częściach kompleksu Auschwitz. To znaczy osobne Aufnahmekommando było w obozie macierzystym, osobne w obozie kobiecym na terenie Birkenau, osobne w obozie męskim. I zasadniczo Aufnahmekommando danego obozu miało obsługiwać więźniów rejestrowanych do danego obozu. W praktyce jednak, jak wiemy, zdarzały się sytuacje, kiedy kobiety były rejestrowane i tatuowane przez mężczyzn. Wiemy, że zdarzały się sytuacje, kiedy nowoprzybyli mężczyźni byli tatuowani przez kobiety. Mamy tego rodzaju relacje. Więc najprawdopodobniej tutaj praca tych komand była warunkowana po prostu bieżącymi potrzebami. Zasadniczo to byli ci ludzie, którzy odpowiadali za tatuowanie nowoprzybyłych, ale z relacji wiemy, że tu istniała też, no właśnie zwłaszcza na etapie tego wprowadzenia tatuażu pewna taka improwizacja. Zupełnie sytuacja różnie wyglądała w rozmaitych podobozach, w Monowicach na przykład było komando, byli więźniowie, którzy na miejscu zajmowali się tatuowaniem więźniów, ale już w podobozie w Gliwicach tam skierowano polskich więźniów politycznych z Aufnahmekommando obozu macierzystego, którzy po prostu przyjechali na miejsce wytatuowani więźniów tam osadzonych. Więc nie można tutaj mówić o tym, żeby istniała jakaś reguła. Niektórzy więźniowie wspominają, że tatuażu dokonywali niemieccy funkcyjni. Czasem wspominają, że jacyś przypadkowi więźniowie, właśnie poproszeni o to, żeby taki tatuaż wykonać. Mamy również relacje więźnia, który wspomina, że sam sobie zrobił tatuaż, znaczy wiedząc już, że jest obowiązek tatuowania wszystkich więźniów, miał umiejętności po temu. Uznał, że zrobi sobie ten tatuaż sam, ponieważ wtedy będzie on wyglądał tak, jakby chciał, żeby ten tatuaż wyglądał. I tu wracamy do tej kwestii, o której mówiłam wcześniej, tej estetyki. Ten więzień wspomina, że wielu więźniów później prosiło go o zrobienie tatuażu, ponieważ robił to dobrze. Robił ten numer czytelny, zgrabny, niewielki, no i dzięki temu mógł zdobyć dodatkowy chleb. Jeden z byłych więźniów wspomina, że ci, którzy zajmowali się tatuażem, nie byli żadnymi profesjonalistami. Tutaj cytuję: „Czego dowodem jest ten bohomaz, który mam na przedramieniu”. I ten więzień z takim pewnym żalem mówi, że właściwie jego numer jest tak wielki, że w późniejszym okresie sześciocyfrowy numer zajmował tyle miejsca, ile jego trzy cyfry na przedramieniu. Więc to dla więźniów w pewnym sensie również było istotne.
Tak jak nie było jednego więźnia, który tatuował wszystkie numery, nie było także jednego miejsca w obozie, gdzie te numery tatuowano, co już wynika z tego, o czym mówiliśmy wcześniej. Różne komanda, w różnych częściach obozu Auschwitz, ale jak mówię, nie ma jednej przestrzeni, która byłaby przeznaczona do wykonywania tatuaży.
Możemy wskazać takie miejsca, gdzie wiemy, że te tatuaże na pewno były wykonywane. I to są te bloki, w których dokonywano przyjęcia nowo przybyłych i ich rejestracji. Na pewno jeńcy sowieccy byli tatuowani na terenie obozu macierzystego w bloku 24. Na pewno chorzy byli tatuowani w szpitalu więźniarskim w tym pierwszym okresie, kiedy wprowadzano tatuaż. Na pewno nowoprzybyłych w obozie macierzystym tatuowano w bloku 25, w Birkenau dokonywano tego w Waschraumach, czyli w łaźniach obozowych, a później w drugiej połowie ‘43 roku w Centralnej Saunie, tej znajdującej się na tyłach obozu Birkenau. I to jest właściwe miejsce, które w relacjach jest chyba najczęściej czy jednym z najczęściej wskazywanych jako miejsce dokonywania tatuażu. Natomiast trzeba tu podkreślić, że właśnie tak samo jak cały proces był dynamiczny i zmienny, tak samo tutaj nie było jakichś takich sztywnych regulacji. I szczególnie w odniesieniu do tych więźniów, którzy wiosną ’43 roku byli tatuowani jako już przebywający w obozie, tutaj panowała dosyć duża dowolność. Wielu więźniów było tatuowanych po prostu na blokach mieszkalnych. Zdarzało się też, że nowo zarejestrowani, jeżeli byli tatuowani podczas kwarantanny, że również dokonywano tego w bloku kwarantanny. Zdarzało się, że stoły do tatuowania rozstawiano po prostu pod gołym niebem w pobliżu tych budynków, gdzie przyjmowano transporty nowych więźniów i dokonywano właśnie na zewnątrz tatuowania. Więźniowie policyjni, którzy przebywali w bloku numer 11 i którzy wyrokiem sądu doraźnego byli kierowani do obozu jako więźniowie polityczni KL Auschwitz, oni byli tatuowani w tymże bloku 11 na parterze, głównie na korytarzu. Ale niektórzy wspominają także, że wykorzystywano do tego celu również salę, w której normalnie odbywały się rozprawy przed sądem doraźnym. Tak jak wspomniałam, to tatuowanie igłą nie wymagało jakiegoś szczególnego przygotowania, szczególnych narzędzi, ani też specjalnej przestrzeni. Tatuowano w każdym możliwym miejscu. Co ważne, część więźniów wspomina, że po tej procedurze tatuowania w tą ranę wdawało się jakieś zaczerwienienie, czasami poważniejsze zakażenia, ponieważ ten tatuaż nie był wykonywany w jakichś specjalnych warunkach, które tutaj dochowywałyby zasad higieny.
Żeby skomplikować jeszcze tą całą historię, bo jak widzimy to, jak wprowadzano tatuowanie numerów więźniarskich w Auschwitz jest czymś bardzo niejednorodnym, to były grupy więźniów obozu, których w ogóle nie tatuowano.
Nie tatuowano między innymi oczywiście Niemców, czyli Reichsdeutsche, Volksdeutsche i Austriacy byli wyjęci z obowiązku tatuowania. Nie tatuowano także więźniów wychowawczych, czyli tych, którzy mieli serię numerową EH. Natomiast tutaj wiemy, że są co najmniej dwa wyjątki. Dwa mamy udokumentowane. Jeden z więźniów wychowawczych otrzymał numer obozowy wytatuowany na przedramieniu w momencie przyjęcia do szpitala obozowego, co byłoby zgodne z tą zasadą, że więźniów, którzy są chorzy, co do których nie ma pewności, że przeżyją, należy tatuować, ażeby później nie było problemu z identyfikacją zwłok. Natomiast drugi z tych wyjątków to więzień, który wspomina, że otrzymał tatuaż za karę, za jakieś przewinienie obozowe. Natomiast zasadniczo z reguły ci więźniowie nie byli tatuowani. Nie tatuowano również więźniów policyjnych, chyba że wyrokiem sądu doraźnego byli oni przenoszeni do obozu jako więźniowie polityczni. Wtedy otrzymywali numery w ewidencji ogólnej i oczywiście taki tatuaż otrzymywali. Nie tatuowano numerów ludności z Powstańczej Warszawy i tu właściwie tak do końca nie wiemy. Prawdopodobnie po prostu dla tych ludzi miał być ten pobyt w Auschwitz swego rodzaju pobytem w obozie przejściowym, ich planowano skierować później dalej do obozu, dlatego tutaj tych numerów na przedramieniu nie tatuowano. I mamy nawet takie wspomnienia Bogdana Bartnikowskiego, on w swojej książce „Dzieciństwo w pasiakach” pisze, że starzy więźniowie mieli takie porządne numery wytatuowane, a ja taki byle jaki, zapisany ołówkiem kopiowym na kartce. I wspomina, że sobie sam ten numer właśnie ołówkiem kopiowym na ramię przepisał, więc z perspektywy jego jako wtedy dziecka takie posiadanie numeru być może było jakimś dowodem przynależności do tej społeczności obozowej. Kolejną grupą, której nie tatuowano, to byli Żydzi osadzeni w obozach przejściowych. To byli Żydzi, którzy przeszli pomyślnie przez selekcję i w Auschwitz przebywali bardzo krótko, ponieważ z zasady miano ich kierować do obozów w głębi Rzeszy, do różnego rodzaju prac. Nie tatuowano również tych dzieci, które były urodzone w obozie, co do których uznano, że są wartościowe rasowo i mogą podlegać procesowi germanizacji. To jest dosyć oczywiste. W przypadku dzieci skierowanych na germanizację starano się zatrzeć wszelkie ślady ich przeszłości, tak, aby dotarcie do ich prawdziwej tożsamości było niemożliwe. No taki tatuaż byłby ewidentnym dowodem na to, że jest to dziecko urodzone z nieniemieckiej matki w obozie koncentracyjnym Auschwitz, więc takich numerów tym dzieciom nie tatuowano.
Czy w relacjach, albo w rozmowach z Ocalałymi dzisiaj pojawia się temat tatuażu jako piętna czy symbolu? Jak oni opowiadają dziś o tym oznaczeniu obozowym i jakie nadają mu znaczenie?
Tutaj oczywiście postawy są bardzo zróżnicowane. Część więźniów zaraz po wyjściu z obozu usuwała ten numer, uważając go za jakiś symbol upokorzenia, symbol ich dehumanizacji, symbol odebrania im praw, odebrania im nietykalności cielesnej czy pogwałcenia ich nietykalności cielesnej. Po prostu jako symbol jakiegoś takiego upodlenia, o którym chcieliby zapomnieć. To usuwanie numeru odbywało się na różne sposoby. Niektórzy usuwali go chirurgicznie u profesjonalistów, lekarzy. Inni zakrywali taki numer jakiegoś rodzaju innym tatuażem. Chociaż to też był taki, taka metoda, która nie zawsze mogła być wykorzystana. Na przykład w przypadku kobiet. W tamtych czasach kobieta z tatuażem raczej budziłaby sensację, więc tutaj byłby efekt odwrotny. Ale jedna z pań, która złożyła relację w naszym Archiwum, wspomina, że jej mąż, który był więźniem, po wojnie właśnie ukrył tatuaż obozowy pod innym tatuażem i to przeszło niezauważenie, dlatego, że on był marynarzem, więc miał dużo tatuaży. Tutaj ten sposób okazał się skuteczny. Byli więźniowie, którzy ocaleli, którzy byli tak zdeterminowani do usunięcia tego numeru obozowego, że robili to nawet drogą samookaleczenia. Niektórzy wspominali, że sami usuwali sobie ten numer, czy wycinając go. Jeden z panów tak długo tarł solą w miejsce numeru, aż zrobiła się rana, kiedy rana się zasklepiła, no to powtarzał tą operację, aż numer stał się całkowicie nieczytelny. Więc widać w niektórych przypadkach, że rzeczywiście ta chęć pozbycia się numeru była bardzo, bardzo silna. Oczywiście zupełnie inna sytuacja była więźniów tych, którzy uciekli z obozu i oni mieli świadomość, że w przypadku jakiejkolwiek kontroli, no tutaj nie będzie pozostawał ten numer żadnych wątpliwości. Więc oni starali się usunąć ten numer po to, żeby jeszcze w czasie wojny czuć się bezpiecznie, czy w jakiś sposób ochronić się przed tym demaskacją. Jeden z panów wspomina, że kiedy walczył w powstaniu, został ranny, musiał przejść zabieg ręki. Przy okazji chirurg, który dokonywał tego zabiegu, też usunął ten numer obozowy. Więc różne były sposoby, żeby tego piętna w cudzysłowie, czy może nie w cudzysłowie, żeby się go pozbyć. Natomiast trzeba tutaj też podkreślić, że część z byłych więźniów, szczególnie po czasie, ten numer zaczęła postrzegać zupełnie inaczej. Oczywiście tutaj jednym przypadkiem szczególnym był wspomniany były więzień Paweł Solecki, który kazał sobie wytatuować ten duży cieniowany numer i uważał go za dowód swojego patriotyzmu. Ale też wielu Ocalałych po wojnie już zaczynało dostrzegać w tym numerze swego rodzaju dowód swojego doświadczenia, jakieś świadectwo tego, przez co przeszli, świadectwo przeszłości. Uważali to za ważny element swojej tożsamości. Na przykład Ruth Klüger wspomina, że dla niej no ten numer był jakimś takim dowodem tego, co przeszła. W podobnym tonie wypowiada się Stella Müller-Madej i Thomas Bergenthal, że ten numer, który był z nimi już zawsze przypominał im o tym ważnym doświadczeniu, o pewnym obowiązku, który w związku z tym czuli. Obowiązku zaświadczenia tego, co było ich udziałem, udziałem właściwie ich pokolenia. Więc dla niektórych z czasem ten numer stał się czymś ważnym. Wielu byłych więźniów, nawet w długim okresie po wojnie, kiedy spotykało się przy różnego rodzaju, nie wiem, projektach edukacyjnych z młodzieżą albo z dziennikarzami, pytani o numer, odsłaniali go i recytowali z pamięci w taki sam sposób, jak musieli to robić w obozie. Więc tutaj traktowali to jako taki bardzo namacalny symbol swojego doświadczenia. I wydaje mi się, że dla wielu ten numer stał się elementem ich tożsamości. To znaczy bardzo wielu spośród byłych więźniów mówi o sobie definiują swoją tożsamość, mówi o sobie „Jestem byłym więźniem Auschwitz”. Kiedy socjologowie robią badania dotyczące poczucia tożsamości i pytają: „Kim jesteś?”, no to zwyczajny człowiek odpowiada przeróżne rzeczy: córką, matką, żoną, pracownikiem i tak dalej. Byli więźniowie bardzo często jedną z pierwszych odpowiedzi, jaką tutaj udzielali, to właśnie „Jestem byłym więźniem obozu”. Uważali to za element swojej tożsamości właśnie i ten numer jako tego potwierdzenie stawał się dla nich czymś bardzo istotnym. Co ważne, jeżeli chodzi o numer, w przypadku niemowląt, numer ten odgrywał bardzo ważną rolę w procesie poszukiwania swoich korzeni. To znaczy dzieci, które urodziły się w obozie i ocalały albo przybyły tutaj jako bardzo małe dzieci i wychodząc, nie mogły mieć w pamięci swojej przeszłości, w zasadzie tylko dzięki temu numerowi miały jakiś namacalny dowód przeszłości tego, skąd pochodzą. Czasami ten numer, o ile był czytelny lub o ile ktoś go zanotował w czasie, kiedy jeszcze był czytelnym, stawał się punktem wyjścia do poszukiwania. Tak jak mówiłam, numer był informacją o tym, kiedy dany więzień przybył, skąd przybył do obozu, więc dla takich dzieci, które po wojnie były osierocone, które nie wracały do swoich rodzin, a pragnęły je odnaleźć, ten numer był punktem wyjścia do rozpoczęcia poszukiwań. A więc czymś niezwykle istotnym z tego punktu widzenia. Numery, które w zamyśle miały być jakimś narzędziem dehumanizacji więźniów, odbierania im ich tożsamości, z czasem stały się narzędziem, które pozwalały tą tożsamość ofiar przywrócić. I tutaj mam na myśli przykłady chociażby bezimiennych grobów na trasie marszów śmierci. W czasie marszów ewakuacyjnych wielu więźniów ginęło w czasie drogi. Ciała tych ludzi były przez okoliczną ludność grzebane w zbiorowych mogiłach. Natomiast ludzie ci, którzy decydowali się, żeby te ciała pochować, oni nie mieli przyjść żadnych informacji, co to są za ludzie. Chcąc w jakiś sposób zachować pamięć o nich, notowali numery tych osób. Po wojnie na miejscach tych pochówków montowano tablicę z samymi numerami i z czasem okazało się, że właśnie dzięki tym numerom i podanej często obok płci, można było odkryć tożsamość ofiar, okryć tożsamość ludzi, którzy w tych grobach spoczywają. Więc tutaj numery pozwoliły zwrócić im ich imiona i nazwiska. Pozwoliły zidentyfikować te osoby, co szalenie istotne dla ich rodzin, które czasami poszukiwały tych grobów latami. Dzisiaj numer obozowy jest obok pasiaka, obok drutu kolczastego, łuku bramy z napisem „Arbeit Macht Frei” czy bramy w Birkenau takim wyraźnym i znaczącym symbolem Auschwitz.