Pierwszy transport Polaków do Auschwitz w relacjach Ocalałych
Transkrypcja podcastu
Posłuchaj na: SPOTIFY | APPLE PODCAST
14 czerwca 1940 r. Niemcy skierowali z więzienia w Tarnowie do obozu Auschwitz grupę 728 Polaków. Wśród nich byli żołnierze kampanii wrześniowej, członkowie podziemnych organizacji niepodległościowych, gimnazjaliści i studenci, a także niewielka grupa polskich Żydów. Otrzymali oni numery od 31 do 758. W podcaście „O Auschwitz” przedstawiamy fragmenty relacji archiwalnych: Kazimierza Albina, Jana Barasia-Komskiego, Zbigniewa Bentkowskiego, Włodzimierza Borkowskiego, Edwarda Ferenca, Adama Jurkiewicza, Stanisława Malińskiego, Eugeniusza Niedojadło, Wiktora Pasikowskiego, Tadeusza Pietrzykowskiego, Bronisława Wajdy, Alfreda Wilka oraz Stanisława Zyguły.
– Wśród moich kolegów i rówieśników panowała taka opinia, że wojna nie została zakończona, tylko mamy dalej walczyć z Niemcami.
– Jako młody chłopak byłem dosyć taki rzutki, dosyć śmiały, agresywny. Stąd też zachowanie moje się w tym okresie okupacji, jak również moich kolegów na pewno wzbudzało zaniepokojenie wśród obserwujących nas Niemców.
– Słuchanie radia w tym okresie, które było już zabronione, groziło karą śmierci czy więzieniem, przecież to już było przestępstwo w stosunku do Niemców. Roznoszenie ulotek, czytanie ich, opowiadanie różnych rzeczy – to wszystko po prostu miało miejsce.
– Przygotowywaliśmy do przejścia granicy w rejonie Krynicy, Muszyny, przejścia na Węgry i drogą okrężna przedostania się do Francji, która była w stanie wojny z Niemcami, żeby tam walczyć dalej.
– W domu matka powiedziała, że mnie szukają Niemcy. To ja kontakt z Krakowem i uciekłem na Węgry. W Jurgowie zostałem aresztowany w listopadzie lub październiku. Zostałem odtransportowany do Zakopanego Palace. Tam sześć tygodni przebywałem. Przesłuchiwano mnie, potem odwieziono mnie do więzienia Nowego Targu.
– Zostałem aresztowany dziewiątego maja tysiąc dziewięćset czterdziestego roku w Nowym Targu. Grupa nasza szła zaciągnąć się do armii polskiej we Francji.
– 1 maja w ‘40 roku zostałem aresztowany. Słyszę okropny krzyk matki, ale taki przerażający, taki, taki po prostu rozpaczliwy. Zanim ocknąłem się dobrze, to już w drzwiach stał gestapowiec po cywilnemu z pistoletem w ręku i z kartką, za nim stał policjant z karabinem w hełmie. Sprawdzili personalia, name. Zgadza się. I tak dalej, data urodzenia też. No to komm mit!
– Zostałem aresztowany w dniu 3 maja 1940 roku wraz z grupą młodych kolegów, uczniów pierwszego, drugiego, i trzeciego gimnazjum w Tarnowie. Powód aresztowania był następujący: mianowicie w 40 roku założone zostały pewne koła, organizacja młodzieżowa, i to była jedna z przyczyn mojego aresztowania.
– 6 maja po południu, godzina gdzieś około 18., podjechał samochód osobowy – gestapo – pod dom, w którym mieszkałem. Wyjęli z kieszeni karteczkę, na której były wypisane dwa nazwiska: moje i mojego brata Juliusza.
– Zostałem aresztowany przy przekroczeniu granicy w drodze na Węgry. Później nas nazwano turyści w cudzysłowie – oczywiście.
– Byłem przesłuchiwany. Bili niesamowicie strasznie. Ja tak mam tutaj na tyłku, tu, ręce, głowa… Tu mam takie rowy po prostu na tyłku, palce, o, proszę bardzo, poodbijane. W dodatku tak przez dwa tygodnie to leżałem tylko na brzuchu, bo na tyle nie mogłem zupełnie leżeć. Przesiedzieliśmy do maja, w maju nas przewieźli do Tarnowa do więzienia.
– Na Węgry uciekaliśmy tak jak i wszyscy inni Polacy w tym czasie. Chcieliśmy na Zachód. W rezultacie tego aresztowania zostaliśmy przewiezieni, najprzód aresztowani i osądzeni w Dobsinie, potem w Preszowie, na końcu oddano nas do gestapo w Muszynie. Z Muszyny przez Nowy Sącz i Tarnów do Oświęcimia.
– Oczywiście transport do Tarnowa był okropny. Wieźli nas samochodem obstawionym karabinami maszynowymi. Z tyłu na motorach jechali policjanci z przodu i z boku. Po prostu jak jakiś okropnych przestępców. To jest, to jest po prostu coś nie do opisania, co w tym Tarnowie się działo. Mieszkaliśmy w celi, która miała maleńkie okienko zakratowane tak wysoko, że chcąc się do niego dostać trzeba było wchodzić jeden na drugiego. Nie było żadnych stołów, żadnych stołków. Pamiętam, były chyba cztery łóżka przypięte do… z tej strony dwa i z tamtej strony, tak jest, cztery łóżka były przypięte do ściany na stałe, które się składało na dzień. I były chyba cztery takie podwójne dwupiętrowe łózka na środku. I w tej sali mieszkało nas chyba... Czterech, ośmiu... Gdzieś chyba koło dwudziestu osób. Przy tym nie było ubikacji, nie było w ogóle wody. Był taki kibel, jak to w więzieniach się nazywało, w końcu. Z taką osłoną. Tam się po prostu załatwiało wszystkie sprawy fizjologiczne. Ponadto był niesamowity głód. Okna nie wolno było otwierać.
– Sam pobyt w więzieniu, naturalnie tak, jak każdy z aresztowanych, był związany z doprowadzaniem do pokoju przesłuchiwań, na terenie więzienia. I dosyć przykrych przesłuchań, w których człowiek musiał bardzo uważać, żeby przypadkiem nie wydać dalszych kolegów. Wiedzieliśmy, że wywożą ludzi na roboty do Niemiec i raczej liczyliśmy się z tym, przynajmniej w naszej celi, że będziemy wywiezieni na roboty do Niemiec. Raczej nastawiliśmy się pogodnie, bez jakiegoś pesymizmu. Wierzyliśmy, że to niedługo potrwa i wyjdziemy z więzienia. Tak było do 13 czerwca.
– Wiedzieliśmy, że coś się przygotowuje, prawda, bo już ruch się zaczął w więzieniu, już zaczęli spisywać i szeregować, to znaczy grupować nas.
– Rozeszła się wiadomość, że część więźniów będzie wywożona. Przyjęliśmy tą wiadomość z wielką ulgą, cieszyliśmy się, bo już ten pobyt w tych czterech celach… Proszę wziąć pod uwagę, że to był maj i czerwiec, więc najpiękniejsze dni w roku. A my tylko narażeni na oglądanie się poprzez kratę naszej celi. Tego budynku obecnego sądu.
– Trzynastego czerwca wywieźli nas z więzienia.
– Samochodami udajemy się w nieznanym kierunku, jak się okazało, udaliśmy się pod silną eskortą do łaźni miejskiej.
– Tam nam zrobili jeszcze piękną kąpiel gorącą w tej łaźni na podłodze, na tym betonie mokrym w tej wilgoci. Trzymali nas do samego rana. Rano się utworzył pochód po prostu, bo to było 728, to było siedem setek, tam tego szło trochę. Było trochę do chodzenia. Przeprowadzili nas przez cały Tarnów.
– Pod silnym konwojem, piątkami udaliśmy się ulicą Wałową, ulicą Krakowską w stronę rampy wschodniej.
– Na początku jechały wozy z policją i ostrzegali ludność… Znaczy… w ogóle żądali opuszczenia ulicy, jezdni, chodników. Nie wolno było patrzeć z okna, do okien strzelali, okna miały być pozamykane.
– Na trasie przemarszu spotkałem moją mamę. No, chciała temu synkowi podać paczuszkę z żywnością i w momencie kiedy podchodziła, chcąc podać mi to, jeden z konwojentów odepchnął mamę kolbą. No, zawrzało coś we mnie, chciałem rzucić się na niego, no, ale uświadomiłem sobie, że to byłoby bezcelowe. Trzeba było się po prostu opanować i przetrwać to wszystko.
– Poprowadzono nas na dworzec w bardzo silnej obstawie.
– Tam nas załadowali do wagonów, ale jeszcze wagonów osobowych, tych starych typów, otwierane były te wszystkie drzwi.
– Po dziesięciu do przedziału. W korytarzu się ulokowała cała ta obsada, tam na końcu pociągu karabin maszynowy zamontowany, oczywiście i tak dalej.
– Już ci konwojenci, którzy konwojowali nas, zaczęli się dosyć brutalnie w stosunku do nas odnosić. Pamiętam dosyć dobrze, był z nami doktor Nowak się nazywał. On wychylił się z okna. Może nie zrozumiał zakazu w języku niemieckim, że nie wolno się wychylać. W momencie, kiedy jeszcze pociąg stał na rampie kolejowej. Za to został pobity. Więc to tak już troszku zdetonowało nas wszystkich. Zaczęliśmy tracić humor i tracić pewność.
– I żeśmy wyruszyli przed południem. Nie pamiętam, która godzina była.
– Był to, jak się okazało później, pierwszy transport polskich więźniów.
– Do końca nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy. Byliśmy przekonani… No, najwięcej… Oczywiście, były różne pogłoski, a najwięcej zwolenników miała pogłoska, że jedziemy na roboty do Niemiec. To było lato, 14 czerwiec. O Oświęcimiu w ogóle wtedy nikt jeszcze wtedy nie słyszał. Ruszyliśmy w kierunku Krakowa, okolice mi znane, prawda, przejeżdżałem…
– Pociąg skierował się na zachód, minęliśmy Bochnię.
– I na dworcu w Krakowie zatrzymaliśmy się. Popatrzyłem przez okno, no i zauważyłem ten ogromny tłum na dworcu, przeważnie Niemców, elegancko ubranych, wojskowych dużo. Była muzyka, takie marsze i w pewnym momencie nagle przerwali tę melodię. Rozległ się głos spikera: Achtung! Achtung! Unsere tapfere Truppen haben Paris heute genommen. Nasze dzielne wojska dzisiaj zajęły Paryż.
– Strzelali salwy, prawda, z karabinów z tego powodu.
– Wielkie przygnębienie. Jedziemy dalej. Mijamy Trzebinię. Z Trzebini skręciliśmy na południowy zachód. Ogólne przypuszczenia były takie, że udajemy się do Austrii na prace. Okazuje się, że znajdujemy się na stacji Auschwitz.
– Gdy w końcu dojechaliśmy i zauważyłem na stacji ogromny napis Auschwitz. Wielki napis, czarnymi literami, na ogromnej jakiejś płachcie. Ogromna konsternacja w wagonie i równocześnie zaciekawienie, gdzie my jesteśmy. I nam się wydawało, że może my jesteśmy w Niemczech. Nikt wtedy nie wiedział, że tu już jesteśmy w Oświęcimiu, że Oświęcim nazywa się Auschwitz.
– Nikt nie myślał, nie przypuszczał, że będziemy wywiezieni, przewiezieni do obozu koncentracyjnego.
– Wjeżdżamy w jakąś bocznice, ten pociąg szarpie i szarpie, przewraca, znowu podjeżdża, znowu staje, znowu podjeżdża.
– Patrzymy: jesteśmy otoczeni dużą ilością wojska.
– Podjechaliśmy do dużych budynków. W pobliżu była taka duża rampa.
– To było ogrodzone drutami, naładowane elektrycznością. Pociąg podjechał pod samą furtkę, to nie była brama, to była furtka taka.
– No i z przerażeniem zauważyliśmy przed sobą na peronie tam ogromne ilości esesmanów. Wiedzieliśmy, że nie jedziemy już na pewno na roboty, ale nie mieliśmy w dalszym ciągu pojęcia gdzie jesteśmy. No, ale szybko mogliśmy się zorientować, bo nas z wielkim krzykiem, jak to zawsze bywało, i kolbami nas tam wymietli z tych wagonów.
– Przed nami druty kolczaste. Pierwszy wstrząsający widok: psy szczekające, esesmani biją kolbami. Porzucamy niektóre swoje pakunki i walizki. Wpędzają nas za druty.
– Raus! Raus! Austreten! Antreten! – Krzyczą, drą się. I Los! I Schneller! – To było tempo niesamowite. Z tymi tobołkami, które żeśmy mieli pod pachą, z tych wagonów nas po prostu wyrzucają kopniakami. Jakichś się kręci kilku ludzi ubranych w pasiaki, granatowe czapki takie, biało-niebieskie pasiaki, letnie. Się okazało, drelichy, później, granatowe bluzy mają. – Raus! Raus! Austreten! Antreten!
– Jak się potem okazało, była to pierwsza trzydziestka Niemców, którzy zostali przewiezieni do Oświęcimia jako kapowie, którzy mieli nas dalej prowadzić.
– Z kijami, z pałami biją. Wokół takie gniazda esesmańskie, leżeli w trawie, schowani, tylko było widać hełmy, karabiny maszynowe. Wpędzają nas na jakiś plac ogrodzony drutem. Olbrzymi budynek murowany.
– Przed budynkiem było trzydziestu tych więźniów, pierwsze numery, począwszy od Lageraltesta, skończywszy na tym ostatnim, on się nazywał Wieczorek, prawda, numer 30.
– Przyjechali z Sachsenhausen, to byli więźniowie, którzy siedzieli już od ‘33 roku. Złodzieje, za kradzież.
– Środkowy budynek monopolu był już przygotowany jako obóz i wtedy po raz pierwszy w życiu widziałem, jak wygląda obóz.
– Z okien wagonu nie wyglądało to groźnie: budynek otoczony czterema wartowniami, a na środku wieże drewniane, prowizoryczne. Był płot prowizoryczny.
– To był budynek polskiego Monopolu Tytoniowego – magazyny. I one zostały po prostu dostosowane do tego naszego chwilowego przyjęcia.
– Biegiem musieliśmy wychodzić z tego wagonu.
– No i jest cały krzyk, bez przerwy krzyki, coś okropnego. To sobie nie potrafi nikt wyobrazić, jak to działało na człowieka.
– Tam nas ustawiono w czworobok. czworo, wezwano dolmetschera, to jest tłumacz, Lagerkommandant. Nazwisko jego Fritsch.
– Zebrał całą tę grupę siedemset więźniów i po prostu przywitał nas. Straszny typ człowieka, znaczy w ogóle zewnętrznie.
– Jak już doszedł ten dolmetscher, a tym dolmetscherem był Baltaziński. to ten Lagerkommandant mówił, a ten tłumaczył nam, co on mówi.
– I słyszę dzisiaj: Is Seite hier ist zu Vernichtung gekommen, wyście przyszli tu na wyniszczenie.
– I tylko jest jedna droga stąd – przez komin. To mi utkwiło do dziś nie zapomnę ich.
– Ustawili nas do stołów, było chyba sześć stołów, i do każdego stołu wpędzali, no przeciętnie po sto wychodzi z tego. I pamiętam pierwsza partia szła od 31.
– Podchodziliśmy, gdzie byli ludzie wzięci, co ciekawe, z miasta, którzy spisywali nasze personalia. I jedno, co pamiętam, że człowiek, do którego ja podszedłem, spojrzał na mnie, cywilny, i mówi dobrym, polskim językiem, mówi: „Masz synu szczęście! Masz numer mojego pułku”. 77. pułku piechoty legionów z Lidy. Dla mnie największe szczęście, i do dzisiaj zawsze pieczętuję się, tak jak herbem, tym swoim numerem, 77, który mam teraz na ręku od kiedy nasz wzięto i wytatuowano.
– Zostałem oznaczony numerem 118.
– Dostałem numer 383.
– Numer mój był 745.
– Numer obozowy 170.
– Człowiek nie był człowiekiem tylko numerem, tam nie mieli… Niemcy w ogóle nie używali nazwisk tylko numer i to było wszystko.
– Nie było jeszcze żadnej możliwości przebrania się i tak dalej mundurów więziennych nie było. Myśmy pozostali w tym, w czym przyjechaliśmy. Z tym że nam zabrano te tobołki, jakie każdy z sobą brał. Jedynie mieliśmy numer napisany tym fioletowym ołówkiem na ręce. To jest to wszystko. Myśmy chodzili jak cywile oczywiście.
– Przechodziliśmy tzw. kwarantannę. Polegało to nad przystosowaniu się do życia obozowego.
– Przez cały niemal dzień odbywały się różnego rodzaju ćwiczenia.
– Był taki esesman, nazwaliśmy go Fajeczka. Ten uprawiał z nami sport.
– Skakanki, bicie, kopanie, systematycznie przez cały miesiąc.
– Podobno wstawaliśmy o czwartej rano, jak słyszę, bo nie mieliśmy zegarków, więc mi trudno było to ocenić. No, a spać się szło bardzo późno, było to po zachodzie słońca, a przecież był to czerwiec-lipiec, a więc szczyt lata.
– Przecież ten transport to była praktycznie inteligencja. Więc tam przecież była masa, powiedzmy, i adwokatów, profesorów, nauczycieli, i lekarzy, przecież ten transport był bardzo bogaty. Naprawdę to była sama inteligencja. No i młodzież szkolna ostatecznie, przecież młodzież należy też zaliczać do inteligencji. Ja już skończyłem wtedy małą maturę, a część kolegów było po dużej maturze. Albo żeśmy obijali mur, na ścianie gdzieś po prostu, gdzieś z tynku, albo żeśmy skubali trawkę między kamyczkami. Część kolegów nosiła wodę, ja też nosiłem wodę w kotłach.
– Pierwsze spotkanie z regulaminem obozowym było dość takie nieprzyjemne, dlatego że nagle wieczorem oni zauważyli, że ktoś coś przeskrobał, jakiś przepis, o którym myśmy nie wiedzieli i dostał bicie – dwadzieścia pięć, publicznie i krzyczał strasznie, nie? Więc to bodajże był największy mój uraz. Prawdopodobnie to był początek myśli o ucieczce. Ta straszliwa niesprawiedliwość, którą musieliśmy z miejsca doświadczyć na sobie, nie czując się winnym do żadnej winy i nagle tutaj ktoś bez dania racji jest ukarany publicznie. Ja uważam, że to bodajże był pierwszy wstrząs.
– Gdy trafiliśmy do tak zwanej kwarantanny, nie było oczywiście pracy tylko była gimnastyka przez tyle godzin, ile tylko załoga esesmańska chciała nam poświęcić czasu.
– Więc od rana od świtu, po kubeczku jakiejś tam lury, pseudo kawy ćwiczyli z nami. Zaczynało się najpierw od marszów, ustawieni dziesiątkami, całej tej… Sobie wyobraź siedemset ludzi ustawionych w tym i maszerujeI na komendę śpiewać zaczęli nas… najpierw nas uczyli tych śpiewek. Lori, lori, Im lager Auschwitz. Im Laufschrit, czyli biegiem i na około tego placu biegiem. No przecież siedmiuset ludzi to przecież tumult kurzu był.
– Gdyśmy pierwszy raz wystąpili na to podwórze, to była ogromna trawa aż do kolan, ale wieczorem tego samego dnia już trawy nie było.
– Biegiem! Biegiem! Biegiem! Padnij, później powstań. Rollen! Hüpfen! hinlegen! auflegen! czyli: padnij, powstań, żabki, ćwiczenia, ręce na plecach, ręce na głowie, przysiadki.
– A te ćwiczenia to były mordercze. Niby był to sport, ale to był sport morderczy. Ludzie padali z tego.
– Jak żeśmy, pamiętam, stali. Czyste południe, słońce pali. Nas trzymali godzinę, dwie w przysiadzie. Ręce założone na karku. Pamiętam, ci ludzie mieli głowy takie jak cebrzyki spuchnięte od słońca. Po prostu takie oczy jak szparki.
– Głowy puchły jak banie, umierali padali koledzy.
– To działo się to w okresie największych upałów. Po wyjściu z więzienia, gdzie, powiedzmy, cały czas ten więzień przebywał w cieniu, pozbawiony słońca, okazanie się nagle na słońcu i przebywanie kilkanaście godzin z gołą głową, z ostrzyżoną głową na słońcu, powodował wstrząs dla organizmu z jednej strony, a drugiej strony opuchnięcie twarzy, twarze takie obrzękłe, że kolega kolegi, brat brata nie poznawał. No więc to była też taka jedna z podstawowych katuszy.
– Był taki Maier, Untersturmführer, zastępca lagerführera, czyli kierownika obozu. Wysoki chłop. Miał psa takiego, wilczura olbrzymiego. I kiedy ćwiczyliśmy te właśnie zwroty wejścia, wyjścia to tam komuś to nie podchodziło. To znaczy nie wychodziło. To pamiętam, że czterech albo trzech więźniów, kazał im wyskoczyć na takie drzewko. Ale to było drzewko takie, które miało pień chyba nie grubszy od mojej ręki. I kiedy oni na to drzewko wyszli, to drzewko dosłownie z nimi się wyginało, przeginało się aż prawie do ziemi. A pod tym drzewem stał ten pies, ten wilczur, wytresowany pies. I od razu skakał za łapał za nogę. No to ci więźniowie z siłą po prostu faktu sobie zdawali sprawę z tego, że jak tą nogę spuści, to mu ją poharata, więc kurczowo trzymali się, robili wszystko, żeby się utrzymać. I z tego drzewa, pamiętam to, jak papugi krzyczeli te właśnie zwroty: häftling taki, taki, taki. Później zrobili chór. Zebrali wszystkich Żydów na środku placu apelowego i zawołali księdza. No i on był kapelmistrzem, dyrygentem. On dyrygował tymi Żydami. Oni śpiewali „Jerusalem…”, te żydowskie pieśni. A w efekcie, że im było za mało tej zabawy jeszcze, zapalili, pamiętam, siennik ze słomą na placu i ci Żydzi się musieli przez ten siennik, przez ten płonący siennik rolować się, kręcić, i się cieszyli.
– Kilku moich kolegów młodych, jeden z Jarosławia bodaj – jeżeli sobie przypominam – i inni z innych, z uwagi na przypuśćmy słabą kondycję psychiczną, po prostu nie wytrzymali nerwowo i załamali się psychicznie. Zaczęli krzyczeć i wołać coś, także Niemcy zorientowali się, że oni są psychicznie załamani, wzięli ich i tak jak później usłyszeliśmy rozstrzelali w tak zwanej Kiesgrubie.
– Mieszkaliśmy na olbrzymich salach z posadzką betonową, gdzie było wrzucone trochę słomy na ten beton i taka jak gdyby deska odgradzała. Tam jak się szło spać, to się stawało tak jeden przed drugim. Na komendę: raz, dwa, trzy się rzucało w tę słomę w te plewy takie. I żeśmy szli spać.
– Nie było żadnych łóżek, dosłownie byliśmy stłoczeni w dwóch czy trzech salach. Przypuśćmy nie można było nawet położyć się wygodnie do spania. Tylko trzeba było na jednym boku, prawda, spać, a jeżeli ktoś się chciał przewrócić, to musiał się cały, cały ten rząd przewracać. Jeżeli przypuśćmy chciał wyjść gdzieś z potrzebą fizjologiczną, no to nie było mowy, żeby się dostał do tego. Musiał spać na środku na deskach.
– Okna nie wolno było otworzyć, bo strzelali do okien. Okna były zamknięte. Ubikacji nie było, stały na korytarzu beczki takie po śledziach, cholera jasna. Tam się sikało do nich. Wiadomo, jak to było 700 ludzi ile tego potrzeba było. To wszystko sikało, te beczki przelewały się. Był smród, był odór. Niesamowite rzeczy.
– Jedzenie składało się, że tak powiem całodzienne, z trzech dań: rano była tylko gorzka herbata. W obiad litr zupy i to takiej wodnistej. Więc jakie to były zupy: albo brukiew, albo kapusta, albo jakiś szpinak. Co prawda, same łodygi prawie nawet niejadalne. Albo jakieś inne, przypuśćmy, jarzyny, z tym że tych jarzyn nie było wiele, a było więcej wody. To była po prostu woda. To był litr tej zupy, a na kolację dostawaliśmy również pół litra kawy i dwadzieścia pięć deko chleba i kawałeczek albo kiełbasy, albo marmolady, to w zależności. Ale raz była kiełbasa, dosłownie, ile mogło być dwa deko tej kiełbasy? Albo łyżeczka marmolady, albo jakieś, myśmy to nazywali zgniłe sery tak zwane kwardle po niemiecku, które trudno było nawet zjeść. I to było na kolację.
– Jedna czwarta bochenka chleba takiego wojskowego dostało się. To była porcja całodzienna.
– Jeżeli ktoś zjadł całą porcję chleba na kolację, no to na rano już nie miał nic, musiał tylko popijać kawę i o tej kawie głodny iść po prostu do pracy. A praca była nadzwyczaj ciężka. Pierwsza moja praca jak przyjechałem do Oświęcimia to była przy tak zwanym planierungskommando, gdzie ziemię trzeba było wykopać pod budowę nowych bloków i tą ziemię taczkami przewozić w inne miejsce i to wszystko robiło się Im Laufschritt,
w pośpiechu, w biegu po prostu. Po takim dniu jak człowiek przyszedł do bloku to był tak wyczerpany i skonany, że nawet mu jedzenie nie smakowało, którego i tak niewiele było.
– Co pewien okres czasu, część współwięźniów znikała.
– Stopniowo wybierano ludzi według zawodów i już do centralnego obozu przesłano.
– Po prostu wywoływali niektórych fachowców jak stolarzy, cieśli czy hydraulików i ci już na tę kwarantannę nie wracali. Tu się zaczęły nasze obawy. Chcieliśmy tutaj jak najdłużej tu pozostać. Po miesiącu czasu kwarantanna została zlikwidowana i zostaliśmy wszyscy przeniesieni do Oświęcimia. Tu spotkaliśmy swoich poprzedników, którzy nas wcześniej opuścili. Oni to pierwsi pracowali nad ogrodzeniem dotychczasowych budynków, a te budynki to pozostałość po którymś pułku stacjonującym w Oświęcimiu.
– Pierwszy blok według starej numeracji to był dla kapów, dwa blok to mieszkałem ja, potem mieszkałem na bloku numer dwa, i blok numer trzy i trzy a, to był przeznaczony też dla Polaków, dla więźniów.
– Piętrowy to był bodajże jeden blok, jak myśmy przyjechali do Oświęcimia.
– Myśmy jak przyjechali do Oświęcimia, to naturalnie ścieli nam włosy i na tym się zakończyło. Dopiero później jak przechodziliśmy do następnych bloków to wtedy dopiero nas umundurowali w pasiaki, ponieważ nasze ubrania cywilne były zdarte na ćwiczeniach, które były przeprowadzane z nami przez prawie cały okrągły miesiąc. Także dali nam pasiaki. Wszyscy ci Polacy, którzy byli aresztowani przez gestapo, mieli czerwone winkle z napisem „P”, to znaczy Pole.
– Jak już nasz przenieśli na następne bloki, do tych bloków koszarowych, tam również nie było łóżek, tylko były takie sienniki napychane słomą i bodajże po jednym kocu i na tych siennikach spaliśmy równie stłoczeni, jak przysłowiowe śledzie.
– No i stamtąd zaczęliśmy wychodzić do pracy, na komenda robocze.
– Zostałem przydzielony do komanda rolwagi. Wybrał nas, Niemiec. To był zielony winkiel. Wybrał nas dwudziestu i woziliśmy wodę, kamienie. Po obozie jednym słowem. Wychodziliśmy z tej kwarantanny i myśmy wiedzieli wszystko to, co się dzieje, ale poruszaliśmy się po obozie i dostarczaliśmy wodę do kuchni, bo to była prowizoryczna kuchnia początkowo między pierwszym i drugim blokiem. Przywoziliśmy jedzenie z kotłami, w ogóle takie transportowe roboty żeśmy wykonywali.
– Rozpoczęła się momentalnie rozbudowa.
– Wzięli nas do noszenia cegieł z rozbieranych baraków, stajni, bo tam był pięćdziesiąty któryś pułk piechoty drugi batalion z Katowic. Tam stacjonował, więc tam były domy, rodziny wojskowych, były stajnie końskie murowane. To one zostały rozbierane i wszystko zaczęto znosić do obozu.
– W pierwszym okresie byłem zatrudniony przy stawianiu słupów, drut kolczasty, kopania, przy murarzach.
– Bez przerwy biegiem, bez przerwy biegiem, taczki naładowane pełne ziemią i bieg. Ludzie padali. Dużo sprytu trzeba było mieć, żeby uniknąć ciosów, pałek, bicia, kopania.
– W czasie pracy byliśmy pilnowani przez posterunki ss, w zależności od ilości więźniów była ilość tych posterunkowych, mniejsza, większa. Oprócz tego byli tak zwani ci kapowie, którzy również pilnowali, ażebyśmy robili, a jeżeli ktoś nie robił, to był bity. Każdy, wiadomo, starał się jak najmniej robić, ponieważ był wyczerpany. Ukradkiem, jeśli widział, że się na niego nie zwraca uwagi, to tam stał czy gdzieś mógł sobie usiąść.
– Niemcy szczególnie pastwili się nad ludźmi słabymi. Uważali nas za przestępców, odnosili się bardzo brutalnie.
– Ludzie wychodzili do pracy zdrowi, a wracali na noszach. Szczególnie w takich grupach jak industriehof, czy abbruchkommando, szczególnie przy rozbiórkach starych domów, gdzie wyburzało się domy, tam ci kapowie byli specjalnie dobierani, sadyści, więc to byli długoletni więźniowie, od trzydziestego trzeciego roku jeszcze, i ci w ogóle byli sadystami, i ci najwięcej raz z esesmanami mordowali. Nieraz się widziało, że wieczorami wracały grupy z pracy, niosąc trupy na noszach.
– Praca pod dachem, praca konkretna dawała szansę przetrwania, a nawet jeśli nie było konkretnych prac, to zapędzali ludzi to czasami zupełnie bezmyślnych prac. No choćby, powiedzmy, przenoszenie kamieni z jednej kupy na drugą. I później z powrotem z jednej kupy na drugą. Każdy jeden z tych, którzy pracowali, po pracy, wracając do obozu z tak zwanego bauhofu, czyli z miejsca, gdzie rozładowywano transporty kolejowe z materiałami budowlanymi, każdy, który szedł z pracy do obozu, pięć cegieł musiał przynieść. Do obsługi takiego wielkiego obozu, który stale był w rozbudowie, byli potrzebni wszelkiego rodzaju fachowcy. I ci fachowcy, jeżeli byli zatrudnieni w swoim fachu i ten fach wykonywali dobrze, ci ludzie mieli pełne szanse przetrzymania. Ci, którzy nie znaleźli konkretnej pracy w zawodzie, pracowali na wolnym powietrzu. Jeżeli były to bardzo ciężkie prace, praca w żwirowni przy wydobywaniu żwiru, praca przy budowie kanału pomiędzy Wisłą a Sołą. W ciężkich warunkach, gdzie zima, lato, ludzie po pas w bagnie pracowali i w zimnie, stale w wilgoci. Byłem wybitny antytalent, jeżeli chodzi o jakiekolwiek zawody. Nie miałem specjalnych zdolności manualnych, ale w szkole nauczyłem się liternictwa w ramach przedmiotu technika reklamy i trafiło się tak akurat, że wyszukiwali właśnie tych znających liternictwo. Po niemiecku schriftmaler. Zgłosiłem się i od razu miałem pracę, polegającej na malowaniu tablic ostrzegawczych, przy pomocy sztancy, gotowej sztancy. Po prostu na białym tle czarną farbą malowałem trupią główkę i litery halt - stój.
– Z małego obozu Oświęcim rozrósł się do kilkutysięcznego olbrzymiego obozu.
– Na początku istnienia obozu były bardzo niesprzyjające warunki. Człowiek dla człowieka był wilkiem. Każdy starał się dla siebie. Jeżeli była mała wpadka, to Niemczy wzajemnie się zdradzali. Natomiast Polacy po doświadczeniu, że jeżeli nawet należał do organizacji pomagającej więźniom, sprawa się tak unormowała, że jeżeli wpadniesz, to wszystko na siebie bierzesz. Ani słowa, bo ginął ten, który donosił i ginął ten oskarżony.
– Na tym cały wic polegał, żeby organizować i żeby jeden drugiemu pomagał.
– Gdyby nie koledzy, to niewątpliwie nie mógłbym przeżyć tego wszystkiego.
W podcaście użyto fragmenty archiwalnych relacji więźniów I transportu Polaków do Auschwitz: Kazimierza Albina,Jana Barasia-Komskiego, Zbigniewa Bentkowskiego, Włodzimierza Borkowskiego, Edwarda Ferenca, Adama Jurkiewicza, Stanisława Malińskiego, Eugeniusza Niedojadło, Wiktora Pasikowskiego, Tadeusza Pietrzykowskiego, Bronisława Wajdy, Alfreda Wilka oraz Stanisława Zyguły.