Rozmiar czcionki:

MIEJSCE PAMIĘCI I MUZEUM AUSCHWITZ-BIRKENAU BYŁY NIEMIECKI NAZISTOWSKI
OBÓZ KONCENTRACYJNY I ZAGŁADY

Obóz oczami dziecka

Transkrypcja podcastu

Posłuchaj na: SPOTIFY | APPLE PODCAST

Los dzieci zarejestrowanych w obozie Auschwitz jako więźniowie w zasadzie nie różnił się od losów więźniów dorosłych. Tak samo jak dorośli cierpieli głód, zimno, byli wykorzystywani jako siła robocza, byli karani, uśmiercani, byli też obiektem zbrodniczych eksperymentów prowadzonych przez lekarzy SS. O obozie Auschwitz oczami dziecka opowiada dr Wanta Witek-Malicka z Centrum Badań Miejsca Pamięci.


Tym, co wydaje się, że było dla dzieci najtrudniejsze, dzieci mieszkały w warunkach zbliżonych do tych, w jakich mieszkali więźniowie dorośli czy w identycznych. Tutaj nie było taryfy ulgowej. Mieszkały dzieci w takich samych blokach, w takich samych barakach, spały w takich samych warunkach. Miały na ogół takie dokładnie same wyżywienie, więc te warunki nie były łatwiejsze. Natomiast tym, co dla dzieci było szczególnie trudne, to było odseparowanie od rodzin. Bardzo wiele z tych dzieci w momencie trafienia do obozu, jeżeli miały nieco więcej szczęścia, to młodsze dzieci czy dziewczynki miały szanse zostać przy matkach. Bardzo często jednak te rodziny były rozdzielane i dzieci nagle znajdowały się w tej straszliwej rzeczywistości, w której w zasadzie musiały każdego dnia starać się o własne przetrwanie, musiały walczyć, musiały zastanawiać się, skąd wziąć coś dodatkowego do zjedzenia, jak uniknąć bicia ze strony SS czy ze strony więźniów funkcyjnych. One w tej rzeczywistości były zupełnie same.

To szczególnie bolesne w przypadku tych dzieci żydowskich, które do obozu trafiały, że z jednej strony były pozostawiane same sobie, ale one bardzo szybko miały świadomość, bardzo szybko dowiadywały się, co się z ich rodzinami stało. To jest nie tylko odseparowanie od rodziny tylko świadomość Zagłady.

Tak, ten kontekst taki psychologiczny pobytu w obozie, świadomość tego, jak wiele ludzi umiera i świadomość tego, że moi najbliżsi są narażeni na śmierć albo już zginęli, była dodatkowym elementem, który rzeczywiście na psychikę dziecka mógł działać destrukcyjnie, mógł powodować załamanie, mógł powodować to, że dziecko traciło wiarę w sens przetrwania i traciło chęć przetrwania. I to rzeczywiście widać dobrze w relacjach byłych więźniów, że moment, w którym dowiadywali się, że te najbliższe im osoby, z którymi były w obozie, czy które trafiły z nimi w obozie, że już nie żyją, to był moment, w którym one załamywały się i naprawdę potrzeba było wtedy dużo szczęścia i wsparcia współtowarzyszy, żeby z takiego stanu wyjść. Dla Maurice’a Clinga takim momentem była śmierć brata, z którym przebywał w obozie. Dla Haliny Birenbaum to była śmierć szwagierki – Heli. Kiedy czytamy ich wspomnienia, widzimy, że to rzeczywiście była ta chwila, w której to całkowite osamotnienie powodowało, że te osoby, ci więźniowie małoletni, tracili chęć dalszej walki. Czasami to była rzeczywiście autentyczna śmierć, której dzieci miały pełną świadomość, czasami to była tylko informacja o śmierci najbliższych. Dzieci, które były przewiezione z powstania warszawskiego, wspominają, że kiedy matki zostały przeniesione na inny blok, to w pierwszej chwili dzieciom powiedziano, że ich matki zostały zabrane do krematorium. Więc również dla tych dzieci to był ogromny wstrząs i ogromna trauma. Później, kiedy okazywało się, że te matki jednak żyją, no to była dla nich wielka ulga i radość i rzeczywiście taki asumpt, żeby jednak, żeby jednak chcieć przeżyć kolejne dni.
Dzieci żyły w podobnych warunkach co dorośli:  baraki, prycze, wyżywienie. Coś co jednak jest szczególne, to ubranie. No bo o ile barak jest ten sam, ale dziecko jest po prostu mniejsze niż dorosły, a pasiaków w rozmiarze dziecięcym nie było.
Skoro nie było planów osadzania w obozie dzieci, to nie szyto również pasiaków w rozmiarach właśnie dziecięcych. Jeżeli oglądamy zdjęcia, te zdjęcia, które posiadamy w naszych zbiorach, zdjęcia robione do kartoteki obozowej, to widzimy, że na przykład dzieci z Zamojszczyzny są ubrane w pasiaki, jednak to są pasiaki normalne, dorosłe, bardzo często na te dzieci za duże. Jeżeli oglądamy zdjęcia z wyzwolenia, film z wyzwolenia, również te pasiaki robią przejmujące wrażenie. Rękawy wiszące o ponad połowę poniżej dziecięcych rąk. Tu rzeczywiście pasiaków nie było. Dzieci musiały po prostu radzić sobie z takim ubraniem, jakie otrzymały. Jeżeli ono było za duże, a na ogół było za duże, no to była konieczność zwężenia, skrócenia. W późniejszym okresie, kiedy w obozie często zdarzało się, że dostawano, rozdzielano po prostu odzież po pomordowanych i ona była odpowiednio oznakowana, no wtedy już były większe szanse, że dziecko dostało odzież mniejszą. A jeżeli chodzi o dzieci przywiezione w tym ostatnim okresie, dzieci z powstania warszawskiego, one wspominają, że mogły zachować swoją własną odzież, tę, w której przyjechały. Problemem było to, że odzież była po pierwsze nie dopasowana do pory roku, po drugie bardzo rzadko zmieniana. Ta odzież szybko się zużywała, szybko się brudziła. Tutaj było kłopotliwe, nie było możliwości wyprania, możliwości zreperowania tej odzieży, zszywania, były znacznie utrudnione i dzieci musiały po prostu sobie radzić. Trzeba przyznać, że tu dzieci wykazywały się dużą kreatywnością. Mamy we wspomnieniach, pojawiają się takie fragmenty, które mówią właśnie o tym, jak sobie dzieci radziły z tym, żeby znaleźć coś dla siebie, jakieś ubranie. Od właśnie różnego rodzaju przeróbek, zwężania, próby jakiegoś tam skracania tej odzieży, którą miały, po wykorzystanie tego, co miały w inny sposób. Jedna z pań ocalałych z obozu, kiedy była dziewczynką w obozie, wykorzystała na przykład sweter, żeby zrobić sobie z niego majtki. Po prostu zszyła przód, zszyła miejsce na głowę, włożyła nogi w rękawy i była bardzo zadowolona, bo nareszcie nie było jej zimno. Jedna z pań wspomina, że jej mama uszyła z szalika – w ogóle jak przyjechała do obozu w sierpniu, było lato – kiedy zrobiło się zimno, nie miała żadnej czapki. Jakiś więzień widząc ją z ogoloną głową, zlitował się, przyniósł jej szal. Jej mama zszyła ten szal w taki sposób, że zrobiła z niego jednocześnie i czapkę, i szalik, więc już była bardzo zadowolona, że taką odzież ma. Posiadamy w zbiorach elementy odzieży uszyte z koców obozowych, między innymi sukienkę uszytą z obozowego koca. Było sporo odzieży właśnie poprzeszywanej. Czy dzieci, kiedy wyrastały, to swoją odzież dawały młodszym, jakoś próbowały do tego dopasować. Także tutaj dzieci też wykazywały się dużą kreatywnością, ale też dojrzałością, bo jeżeli zostawały bez matek, to ten element, o który do tej pory zawsze dbali rodzice i który dla nich był po prostu oczywisty, musiały sobie zapewnić same. Największy problem był z butami, ponieważ o ile odzież da się zmniejszyć i skrócić, o tyle no buty już były bardziej kłopotliwe. Te dzieci, które przybyły do obozu w okresach ciepłych – wiosna, lato, przybywały dłużej, jeżeli mogły zachować swoje buty, no to okazywało się, że na zimę te buty już były zupełnie zniszczone, a nawet jeśli nie, no to też nie nadawały się do chodzenia, więc dzieci musiały organizować. Czyli albo nawiązać kontakt z jakimiś więźniarkami mającymi dostęp do mienia pożydowskiego zgromadzonego w barakach Kanady i zdarzało się, że po prostu stamtąd dzieciom organizowano obuwie, albo musiały wziąć buty po kimś, kto zmarł i już ich nie potrzebował. To też musiało być dla dzieci poważne dylematy. Musiały z jakimś swoim własnym oporem się mierzyć, żeby korzystać z odzieży kogoś, kto już nie żyje.
Coś co pojawia się też w relacjach i myślę, że są to sytuacje wyjątkowe, to w tych niewielu przypadkach, kiedy dzieci przebywały w obozie razem z kimś krewnym, czy to jest relacja matka – córka czy ojciec – syn czy ciocia – wujek, ktoś z rodziny. To pojawiają się te szczególne sytuacje, kiedy ci nastoletni więźniowie, bo tutaj raczej o tej grupie mówimy, zaczynają opiekować się dorosłymi i to są przejmujące historie. Czy w przypadku Haliny Birenbaum, która próbuje wyciągnąć kuzynkę z selekcji, czy w przypadku jednej z więźniarek, która do orkiestry obozowej – ona była śpiewaczką i SS próbowało, chciało ją ściągnąć do orkiestry obozowej – ona powiedziała: „Ale ja tam bez matki nie idę”. To jest ten świat, znowu nie możemy powiedzieć, czy często, czy nie często, bo tych śladów w relacjach mamy bardzo niewiele, ale i to jest ten świat, gdzie zdarzało się, że dzieci dojrzewały bardzo szybko i musiały się do tego świata jakoś zaadaptować. I zdarzało się też, że pomagali swoim rodzicom czy opiekunom, którzy w tym świecie obozowym nie odnaleźli się.
To jest widoczne właściwie we wszystkich relacjach dziecięcych, że te dzieci bardzo szybko dorastały, bardzo szybko musiały przestać być dziećmi i bardzo szybko, jeżeli warunki ich do tego zmuszały, one przejmowały opiekę nad tymi, którzy byli, niezależnie od tego, czy byli starsi, czy młodsi od nich, jeżeli byli słabsi i potrzebowali tej pomocy, to rzeczywiście tak to wyglądało. Są historie, kiedy trafiały do obozu na przykład rodzeństwo. W przypadku dzieci z powstania warszawskiego, które trafiały całymi tutaj rodzinami. Bardzo często bywało tak, że to była starsza siostra, starszy brat i młodsze dzieci. Znane są historie, gdzie rzeczywiście te dziewczynki czasami jedenastolatki, dziesięciolatki musiały się opiekować swoim trzyletnim, dwuletnim rodzeństwem i zastąpić im matkę, której w tej chwili pobliżu nie było i nie mogło być. Pan Jerzy Fijołek wspomina, że w baraku chłopców było tak, że ci chłopcy rzeczywiście oni nawzajem sobie zastępowali tych najbliższych, że oni się jak tam któregoś coś bolało, był chory, coś było nie tak, mówi no to reszta go gdzieś przytuliła, pogłaskała po głowie, na tyle ile mogli. O tym też bardzo dobrze pisze Bogdan Bartnikowski, bo on w swojej książce taki fragment zawarł, jak już po wyzwoleniu jedna z więźniarek opiekujących się grupą dzieci, woła właśnie „dzieci, chodźcie tutaj”. On wyraża taki bunt, że jakie dzieci, ale jakie dzieci, kiedy myśmy tyle przeżyli w tym obozie, kiedy tyle razy się oberwało tutaj kijem po plecach, kiedy tyle się głodowało, tyle się pracowało, tyle strasznych rzeczy się widziało i zniosło. No to jakie dzieci? Te dzieci bardzo często już się nie czuły dziećmi, tylko czuły się osobami dorosłymi i odpowiedzialnymi. To też widać bardzo dobrze w tych fragmentach wspomnień, które mówią o spotkaniach dzieci z matkami, gdzieś przy drutach, kiedy będąc na sąsiednich odcinkach, matki próbowały z dziećmi porozmawiać i te dzieci wyrażają taką ogromną troskę. Po pierwsze, one boją się, żeby ta matka siebie nie naraziła, żeby ona nie została dostrzeżona przez funkcyjną, nie została pobita. Kiedy matki dzielą się z dziećmi swoim pożywieniem, to te dzieci często odmawiają, pomimo tego że są głodne. Odmawiają, bo wiedzą, że matka musi sobie, ze swojej porcji zrezygnować, żeby się z tym dzieckiem podzielić. Zdecydowanie to szybsze dorośnięcie w obozie i ta konieczność zrezygnowania z własnego dzieciństwa to jest takie bardzo charakterystyczne dla doświadczenia obozowego.

Czy w relacjach pojawia się taki zwykły dziecięcy świat? Bo kiedy mówimy o dzieciach i myślimy o dzieciach w tym wieku, no to zabawa i nauka, a tu nagle te dzieci są wtłoczone w świat obozu. Czy ten świat dzieciństwa gdzieś pojawia się w tych opowieściach?

Obóz jako instytucja nie zapewniał dzieciom zaspokojenia ich potrzeb zabawy i nauki nigdy, właściwych i najbardziej charakterystycznych dla tego okresu życia. Poza tymi dwoma przypadkami zorganizowania szkoły i Kindergarden w obozach rodzinnych, to właściwie czegoś takiego nie było. Natomiast tak, w relacjach dziecięcych rzeczywiście ten świat dziecięcy znajduje swoje odzwierciedlenie, takie przebłyski tego świata dziecięcego, one się tam pojawiają. I to są takie fragmenty momentami bardzo wzruszające, momentami bywają może zabawne, to jest dużo powiedziane, ale takie tragikomiczne. Kiedy jeden z więźniów opowiadał mi, że podejrzewał, no chłopcy, kiedy mówimy o chłopcach z powstania warszawskiego, oni zostali przeniesieni z bloku dziecięcego z obozu kobiecego do obozu męskiego, no więc zastanawiali się dlaczego. I jeden z chłopców mówi, że „może to dlatego, żeśmy śpiewali te piosenki takie, żeby tam Hitlera trafił szlag i inne takie, wie pani”. W ten sposób mi to opowiadał więzień w czasie wywiadu. Więc tu ta potrzeba dziecięcej zabawy, dziecięcego śmiechu, gdzieś się przebija. Inny pan wspominał, że kiedy nastały mrozy, kiedy już zaczęła się zima, wyszedł przed barak i chciał się poślizgać na ślizgawce. Prawdopodobnie tą ślizgawką była po prostu jakiś fragment zamarzniętej kałuży. Natomiast opowiada, że ślizgał się, po prostu jeździł jak za starych dobrych przedwojennych czasów czy przed obozowych czasów. Został przyuważony przez jakiegoś esesmana i pobity niemal do nieprzytomności. Koledzy go musieli zanieść z powrotem do baraku, więc wysoką cenę za tę zabawę zapłacił. Dzieci szukały możliwości jakiegoś właśnie powrotu do tego świata dziecięcego. Takim najprostszym sposobem, który był kultywowany zresztą nie tylko przez dzieci, ale również przez więźniów dorosłych właśnie wyjścia poza tą obozową rzeczywistość, było opowiadanie historii, opowiadanie bajek, wspominanie tego, co przeżyły, będąc jeszcze na wolności. Oprócz tego dzieci w obozie, posiadamy w naszych zbiorach niewiele, ale jednak, zabawki wytworzone już w obozie albo przez więźniów dorosłych dla dzieci albo przez same dzieci. Posiadamy na przykład zwierzątka wycięte, kształty zwierzątek właściwie wyciętych, z kawałka gumy, prawdopodobnie podeszwy buta. Jakieś lalki szmacianki czy jakieś szmaciane misie. Tego typu rzeczy w obozie się pojawiały, aczkolwiek no nieczęsto. Pani Elżbieta Sobczyńska wspomina, że ona w obozie bardzo lubiła bawić się, to była najczęstsza zabawa jej i koleżanek, bawiły się w „ciupy” kamieniami, czyli ta gra zręcznościowa, kiedy podrzuca się rękami, w tym czasie trzeba z ziemi zabrać następny, trzymając w dłoni dwa kamienie, znowu trzeba jeden podrzucić, zebrać kolejny z ziemi, więc typowa dziecięca gra. Takie zabawy, jakie była możliwość realizowania, to rzeczywiście w obozie miały miejsce. Też jeszcze pani Elżbieta wspomina, że zbierała guziki w obozie. Chodziła w czasie, kiedy jeszcze dzieci wychodziły przed blok, bo później już w okresie jesienno-zimowym, późno jesienno-zimowym raczej nie, ale kiedy jeszcze wychodziły przed blok, chodziła, spacerowała wokół bloku z wzrokiem wbitym w ziemię i znajdowała co chwilę guziki, zbierała je, więc jakaś namiastka zabawy, jakaś namiastka posiadania czegoś własnego. Dowodem na to, że dzieci potrzebowały tego oderwania, że dla dzieci takie elementy właśnie właściwe dla ich świata były ważne, są malowidła w baraku dziecięcym, a właściwie nie same malowidła, ale to, jak więźniarki o nich mówią. Jesienią roku 44 w baraku dziecięcym zostały wymalowane przez nieznanego więźnia obrazy przedstawiające chłopca idącego do szkoły, bawiące się dzieci. I te więźniarki, które były świadkami ich malowania, które spały na kojach, które umożliwiały obserwację tego momentu, kiedy obrazy były malowane, zapamiętały to bardzo dobrze. I już samo obserwowanie tego, jak ten więzień maluje, było zabawą, było zgadywaniem, co też za chwilę na tej ścianie powstanie. Obserwowały kolejne ruchy pędzla i próbowały się domyśleć, o czym będzie, a później wpatrywały się w te obrazy z większym lub mniejszym zachwytem, bo one przypominały, że tam za drutami jest normalny świat, że kiedyś być może ta wojna się skończy. I może do tego świata będzie można wrócić. Rzeczywiście ten świat dziecięcy próbował tutaj przebijać się przez tę obozową rzeczywistość, no, ale w takim zakresie, w jakim to było możliwe. Znacznie później już dzieci po opuszczeniu obozu dla odmiany realizowały zabawy, które z obozem były związane. Wiele z tych dzieci spotykało się z takim dużym niezrozumieniem w grupie rówieśniczej, mówimy tutaj o dzieciach, które na przykład osierocone w obozie trafiały do domów dziecka, do różnego rodzaju przytułków i nagle musiały się odnaleźć w gronie dzieci niedoświadczonych obozem. To były dzieci, które bawiły się świetnie w chowanego, ponieważ potrafiły godzinami siedzieć cichutko i nie mówić ani słowa, ukrywać się. To są dzieci, które bawiły się w selekcje, to są dzieci, które bawiły się w rozstrzeliwania. Jedna z więźniarek wspomina, że ona na podwórku jak jej koleżanki dokuczały, to straszyła je karnym sportem, że będą żabkę skakać.  Dziewczynki w ogóle nie wiedziały, o co jej chodzi, nie rozumiały, co to za zabawa. Także te dzieci musiały na nowo nauczyć się zabawy jako formy dziecięcej aktywności.

Tutaj widzimy to drugie skrajne spektrum: z jednej strony w tym świecie obozowym jakaś forma zabawy, nauki, śmiechu, gdzieś się przebija, ale z drugiej strony wydaje się, że to zderzenie dziecka z nieprawdopodobnie okrutnym światem, którego one nie do końca rozumieją, nie wiedzą, dlaczego tam są, nie wiedzą, dlaczego są świadkami takich, a nie innych scen, nie wiedzą, dlaczego doświadczają czy kar, czy przemocy, czy bicia, czy głodu, fizyczności, cierpienia. To musiało na dzieciach odciskać chyba nieco inne piętno, niż na osobach dorosłych, które jednak potrafią zracjonalizować sobie ten świat, w którym się znajdują.

Myślę, że tak, szczególnie najmłodsze dzieci, które jeszcze nie do końca pamiętały, czy podczas półrocznego, rocznego pobytu w obozie, zdążyły nie tyle zapomnieć, ile zamazywał im się ten świat przedobozowy, ten punkt odniesienia za drutami. Rzeczywiście one po wyjściu z obozu, pewnych rzeczy musiały się uczyć na nowo. Pewnych rzeczy, które wydają się dla osób dorosłych zupełnie oczywiste. My wiemy, że i dorośli więźniowie mieli po opuszczeniu obozu różne nawyki: chowanie pożywienia, choć teoretycznie wiedzieli, że go nie powinno braknąć, ale jednak czuli się bezpiecznie, kiedy to jedzenie gdzieś było schowane. Czy zjadania wszystkiego do ostatniego okruszka. Więc to są zachowania, które dzieci też przejawiały. Natomiast dla dzieci pewne zjawiska świata pozaobozowego były dziwne. Jedna z więźniarek opowiadała mi, że ona musiała się dopiero po wyjściu z obozu nauczyć tego, że człowiek umiera w sposób naturalny. Że człowiek nie musi być zamordowany, żeby zginąć, człowiek nie musi być zagłodzony, tylko może umrzeć po prostu ze starości. Poza tym musiała nauczyć się tego, że śmierć człowieka to jest coś ważnego, to jest coś wielkiego. To nie jest codzienność. To nie jest coś oczywistego, co dzieje się cały czas i co nas otacza, tylko śmierć człowieka jest przeżyciem, któremu należy się odpowiedni szacunek i któremu należy się odpowiednia oprawa. To, co dla większości z nas jest oczywiste, śmierć jest związana z pewnym kultem, z pewnym obrzędem. Dla dzieci, które wyszły z obozu, śmierć była właściwie niczym szczególnie wartym zainteresowania. Dla nich było oczywiste to, że ludzie wkoło umierają, że zwłoki traktuje się jak śmieci, że zwłoki można po prostu porzucić i one czasami leżą przed barakiem szpitalnym, aż je ktoś stamtąd zabierze. I nie czuły tego, że to jest ciało ludzkie po śmierci jest obiektem, któremu również należy się szacunek. Te dzieci, które ocalały z obozu, które z niego wyszły, na nowo uczyły się, że śmierć jest czymś ważnym, a zwłoki – ciało ludzkie jest czymś, czemu należy się szacunek, co należy traktować z odpowiednią uwagą, co powinno być pochowane zgodnie z obrzędem, zgodnie z zasadami, a nie po prostu porzucone pod barakiem, aż zostanie wywiezione do krematorium. Nauczenie się również tego, że śmierć nie jest zjawiskiem na co dzień masowym. Że śmierć, no to jest wydarzenie istotne.

27 stycznia rok 1945, wyzwolenie obozu. W tej grupie także znajdują się dzieci. Co jest udokumentowane i rzeczywiście to poruszające obrazy dzieci w za dużych pasiakach idących między drutami, to już są te obrazy po wyzwoleniu, ale oczywiście mówiąc o wyzwoleniu obozu, mówimy o tym procesie. Zatem i w czasie ewakuacji, marszu śmierci te dzieci, którym udało się do tej pory przetrwać, również wyruszają pieszymi kolumnami. Garstka zostaje, jest wyzwolona, jak ten świat dziecka w tym ostatnim okresie wygląda?

Jeżeli chcielibyśmy jakoś tutaj zachować ścisłość statystyczną, to niestety trzeba powiedzieć, że nie wiemy dokładnie, ile dzieci będących w obozie przeżyło. Brak dokumentów uniemożliwia dokładne obliczenie tej liczby.

Brak dokumentów także uniemożliwia w ogóle powiedzenie, ile osób przeżyło.

Tak, tak, zdecydowanie, więc tutaj dzieci wpisują się w właśnie w te nieznane nam te nasze obszary niewiedzy, które być może nigdy nie zostaną tak naprawdę wypełnione. Wiemy na pewno, że dzieci już w momencie, kiedy obóz zaczęto likwidować, kiedy wywożono kolejne transporty więźniów do obozów w głębi Niemiec, dzieci w tych transportach również się znajdowały. Były to zarówno dzieci, które były wywożone w transportach z więźniami dorosłymi, jak również transporty takie ściśle dziecięce, czy może niezupełnie dziecięce: dzieci z powstania warszawskiego zostały w tym ostatnim okresie istnienia obozu połączone z matkami i wysyłane całymi rodzinami do Niemiec w większych grupach. Wiemy, że w momencie wyzwolenia obozu 27 stycznia na terenie było co najmniej 750 dzieci poniżej 18. roku życia, z czego 500 nie miało skończonych 15 lat. Nie wiemy, ile dzieci w tych ostatnich dniach, pomiędzy ewakuacją a wyzwoleniem, opuściło obóz. Czy znamy konkretne przypadki, jak na przykład pan Ulatowski, który z matką i siostrą parę dni przed wyzwoleniem wyszedł za bramę obozową, wyszedł czy przez ogrodzenie obozowe i po prostu ruszyli w swoją stronę. Podobnie pani Barbara Puc, która wtedy była dzieckiem kilkumiesięcznym, razem z matką opuściła obóz właśnie jeszcze przed wyzwoleniem. Także takie przypadki się zdarzały. Ile ich było? Nie wiemy. Możemy potwierdzić jedynie pewne liczby, to są te stosunkowo pewne liczby, to są te, o których powiedziałam przed chwilą, czyli ta liczba dzieci, które znajdowały się tu na terenie obozu. Zdecydowanie największa grupa wśród nich to były dzieci żydowskie. Dużą grupę stanowiły również dzieci, które były ofiarami eksperymentów doktora Mengele. Spora grupa również była dzieci żydowskich, które przybyły w ostatnim okresie istnienia obozu z Seredu, tutaj były transporty. Więc sporo z tych dzieci przeżyło. No i dzieci z powstania warszawskiego to były takie największe grupy tutaj ocalałych. Wśród tych dzieci, ponad 400 zostało uznanych, około 440 zostało uznanych za wymagających natychmiastowej pomocy lekarskiej. Te dzieci zostały skierowane do szpitali, 10% z nich zginęło w ciągu najbliższych kilku dni, co również daje wyobrażenie o tym, w jakim stanie te dzieci były. Po wojnie przeprowadzono badania dzieci, które zostały tutaj wyzwolone na terenie obozu. Właściwie wszystkie miały mniejsze lub większe problemy zdrowotne. To były problemy zdrowotne od niedożywienia, wycieńczenia przez awitaminozę, anemię, przez różnego rodzaju choroby organów wewnętrznych, choroby związane z układem pokarmowym na skutek tej fatalnej diety obozowej. Choroby płuc, gruźlicę, zapalenia płuc, różnego rodzaju drobniejsze przeziębienia. Wiele dzieci miało też choroby skórne, nie tylko wszawicę, ale również czyraczyce, owrzodzenia. Więc to były choroby, które czasami przez wiele lat po wojnie były leczone. Przez wiele lat powojennych właściwie były trudne do zaleczenia, tym bardziej że sytuacja powojenna była na tyle trudna, że możliwości leczenia były znacznie ograniczone. Była też grupa dzieci, która miała po prostu różnego rodzaju urazy związane z pobiciami przez funkcyjnych czy przez esesmanów w obozie. To były od złamań, otarcia czy jakieś poważniejsze rany. Więc to kolejne wymagające interwencji medycznej kłopoty. Natomiast tym, co było dla tych dzieci takim największym uszczerbkiem, czy może uszczerbkiem, który do końca życia właściwie nie został zagojony, to były te problemy związane z emocjami, związane z uspołecznieniem, związane ze zdrowiem psychicznym. Wiele tych dzieci właściwie do końca życia zmagało się z rozmaitymi lękami, ze stanami depresyjnymi, z różnego rodzaju reperkusjami, które były spowodowane tym właśnie okresem uwięzienia, tym życiem kilkumiesięcznym, czasami kilkuletnim życiem w nieustannym strachu. Oglądaniem śmierci nie tylko obcych ludzi, ale również swoich najbliższych. Oglądaniem ich cierpienia, tym zachwianiem poczucia nie tylko własnej wartości, ale zachwianiem poczucia bezpieczeństwa i świadomości tego, że świat jest stabilny. Te osoby, które do końca życia żyją z traumą po prostu obozową, z taką samą traumą, z jaką wracają żołnierze z frontu, z taką samą traumą wychodziły dzieci z obozu.