"O Auschwitz" (odc. 65): Proces Rudolfa Hössa
Transkrypcja podcastu
Posłuchaj na: SPOTIFY | APPLE PODCAST
W obozie Auschwitz służyło łącznie około 8200 esesmanów oraz około 200 nadzorczyń. Jak wyglądała sprawa powojennego karania sprawców? Pierwszego komendanta obozu Rudolfa Hössa oraz członków załogi SS, opowiada dr Wojciech Płosa, kierownik archiwum Muzeum Auschwitz.
Na początek, czy mógłby pan nakreślić, jak wyglądała sprawa ścigania zbrodniarzy wojennych w Polsce oraz w innych krajach po zakończeniu wojny?
Polska, podobnie jak inne kraje, które walczyły przeciwko III Rzeszy i były w tej grupie państw zwycięskich, uznała za jedno z głównych zadań powojennych doprowadzenie do osądzenia i skazania zbrodniarzy wojennych. Oczywiście my musimy pamiętać o tym, że w tej powojennej rzeczywistości Polski, tuż powojennej, nie było mowy o tym, żeby ścigać wszystkich zbrodniarzy wojennych, czyli w ogóle nie wchodziła w grę, nie było takiej możliwości ścigania sowieckich zbrodniarzy wojennych. Sprawa Katynia i innych zbrodni popełnionych przez Związek Sowiecki absolutnie nie mogła być nawet poruszana.
Natomiast chodziło o to, żeby skoncentrować się na zbrodniach popełnionych przez III Rzeszę. Tutaj Polska realizowała te zadania, które sobie nakreślili alianci jeszcze w końcówce października 1943 roku. Wtedy powstała tzw. Deklaracja Moskiewska i tam przywódcy Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego uznali za jeden z absolutnych priorytetów po zakończeniu II wojny światowej właśnie ściganie zbrodniarzy wojennych za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę. Tutaj efektem oczywiście było powołanie Międzynarodowego Trybunału Wojskowego z siedzibą w Norymberdze. To się stało latem 1945 roku i tam przed tym Trybunałem postawiono najwyższych przywódców III Rzeszy, tych których udało się aliantom zatrzymać, aresztować.
Niektórych oczywiście się nie udało, bo świadomie popełnili samobójstwa, żeby nie wpaść w ręce strony zwycięskiej. Natomiast jeśli chodzi o Polskę, to tutaj dekretem Krajowej Rady Narodowej z 22 stycznia 1946 roku powstał Najwyższy Trybunał Narodowy. Zresztą ten dekret potem jeszcze nowelizowano 17 października 1946 roku, ale właśnie na mocy tego dekretu Najwyższy Trybunał Narodowy miał wydawać wyroki w sprawach zbrodni wojennych popełnionych w Polsce w czasie okupacji niemieckiej.
Tu może jeszcze podkreślmy, że z punktu widzenia tego dekretu ważne było to, że wyroki miały zapadać z bezstronnym stosowaniem prawa i z uwzględnieniem gwarancji procesowych dla oskarżonych. Czyli procesy miały przebiegać w taki sposób, że osoby oskarżone będą mogły złożyć zeznania, będą miały swoich obrońców, będą mogły zeznawać w swoim języku, czyli najczęściej w języku niemieckim i będą miały zapewnioną pomoc tłumacza i podobnie świadkowie, których miano powołać, też będą mieli zapewnioną pomoc ewentualnie właśnie tłumaczy i będą traktowani z należytym szacunkiem przez strony tego procesu. Trybunał, ten Najwyższy Trybunał Narodowy orzekał w składzie trzech sędziów i czterech ławników.
Ta grupa czterech ławników była o tyle istotna, że właśnie w tym systemie już komunistycznego wymiaru sprawiedliwości ci ławnicy mieli być tak zwanym czynnikiem społecznym. Czyli to były jakby osoby godne zaufania, ale powołane po to, żeby reprezentować społeczeństwo i móc się przysłuchiwać temu, jak ten proces się odbywa. Oczywiście częścią Najwyższego Trybunału Narodowego była też prokuratura, która prowadziła właśnie postępowanie.
Po jej stronie było zapewnienie materiału dowodowego, zapewnienie zeznań świadków. Tych, którzy nie mogli przybyć przed Najwyższy Trybunał, to oczywiście dostarczano protokoły, ich przesłuchań i jeszcze może na koniec ta ważna uwaga, że skazany przez Najwyższy Trybunał Narodowy nie mógł się odwołać od tego wyroku do żadnego sądu. Jeżeli ktokolwiek mógł zmienić wyrok, to tylko prezydent Krajowej Rady Narodowej, czyli Bolesław Bierut na mocy odniesienia się do wniosku o prawo łaski i ewentualnie zastosowania go.
W kontekście Auschwitz chciałabym, żeby powiedział nam pan o procesie komendanta obozu Rudolfa Hössa. Jednak zanim przejdziemy do procesu, zacznijmy od tego, kiedy Rudolf Höss opuścił Auschwitz i co się z nim później działo.
Höss w takich nieprzyjemnych dość dla niego okolicznościach rozstał się z funkcją komendanta obozu Auschwitz. Na początku listopada 1943 roku został zastąpiony przez Arthura Liebehenschla. Było to związane z postępowaniem, które prowadził na terenie KL Auschwitz prokurator z SS Konrad Morgen. Chodziło o przywłaszczanie sobie przez członków załogi SS przede wszystkim kosztowności, ale także i innych pozostałości po ofiarach masowej zagłady.
Höss miał na tyle mocną pozycję w strukturach SS, że raczej nie wchodziło w grę jakieś skazanie go, natomiast przeniesienie na inne stanowisko jak najbardziej i dlatego od 1 grudnia 1943 roku on został szefem pierwszego oddziału Departamentu D w Inspektoracie Obozów Koncentracyjnych w Oranienburgu i dlatego musiał opuścić Auschwitz. Natomiast jego rodzina w dalszym ciągu w tak zwanej willi Hössa pozostała. Sam Höss był teraz odpowiedzialny za dostawy, transporty, za uzbrojenie dla załóg obozów koncentracyjnych i też za wymiar kar dla więźniów, bo wiadomo, że więźniowie byli karali na mocy takich wniosków, które komendanci obozów koncentracyjnych właśnie do tej centrali w Oranienburgu przesyłali.
Jak wiemy od maja 1944 roku Höss ponownie przebywał w KL Auschwitz. Tutaj nadzorował przebieg masowej zagłady Żydów przywożonych z Węgier i pod koniec lipca 1944 roku ponownie został odwołany do Oranienburga, gdzie właściwie przebywał do kwietnia 1945 roku w dalszym ciągu pełniąc te funkcje, które realizował wcześniej. Natomiast jego rodzina prawdopodobnie pod koniec 1944 roku opuściła Auschwitz i znalazła się w Niemczech, w Berlinie.
Sam Höss jeszcze z rozkazu Himmlera nadzorował mniej więcej około połowy kwietnia 1945 roku niszczenie dokumentów, tam w tym inspektoracie obozów koncentracyjnych w Oranienburgu, a następnie dołączył do takiej grupy wysokich rangą esesmanów, którzy przez Ravensbrück kierowali się w stronę Niemiec Północnych, w stronę granicy z Danią, prawdopodobnie mając na uwadze jakąś możliwość ucieczki z terenu Trzeciej Rzeszy. Tu w Ravensbrück dołączyła do niego rodzina i później właśnie Höss z żoną i dziećmi opuścili tę grupę esesmanów, kiedy się znaleźli już tam w północnych Niemczech, w okolicach Flensburga i skierowali się do brata żony Hedwigi Höss, który mieszkał w takiej miejscowości Sankt Michaelisdonn i tam się ukrywali, natomiast Höss po jakimś czasie znalazł się we Flensburgu i tutaj zdobył dokumenty na nazwisko Franza Langa. Ten Franz Lang to był młody marynarz, który zginął jakiś czas wcześniej, natomiast właśnie Höss przyjął teraz jego tożsamość i pod takim nazwiskiem ukrywał się właśnie tam w okolicach Flensburga, a potem przeniósł się do wioski Gottrupel, gdzie pracował jako robotnik rolny.
To była mała miejscowość położona na uboczu, więc uważał, że tam jest w miarę bezpiecznie. Natomiast wywiad brytyjski dość szybko wpadł na ślad Hedwigi Höss i zaczęto ją śledzić. Zaczęto też obserwować jej dom, mając na uwadze to, że raczej jest bardzo prawdopodobne, że utrzymuje kontakty ze swoim mężem.
7 marca 1946 roku Brytyjczycy wyzwali Hedwigę Höss na przesłuchanie, po którym ona została zatrzymana, ponieważ uparcie twierdziła, że nie ma kontaktu z Rudolfem Hössem. Natomiast Brytyjczycy, chcąc tę sprawę w miarę szybko zakończyć, po prostu w pewnym momencie zagrozili jej, że dołączą do niej dzieci i zostaną wywiezieni do sowieckiej strefy okupacyjnej, a wiadomo, co to oznaczało. Dostanie się w ręce Sowietów.
Więc 11 marca 1946 roku Hedwiga Höss ostatecznie wyznała Anglikom, pod jakim nazwiskiem i gdzie jej mąż się ukrywa. I jeszcze tej samej nocy brytyjscy agenci z wywiadu wojskowego zatrzymali Rudolfa Hössa i przewieźli go do Norymbergi. Tam 15 kwietnia 1946 roku Höss zeznawał jako świadek.
On nie był oskarżony w procesie, który się toczył przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, ale zeznawał tam jako świadek, opisując jak funkcjonowała struktura SS, jak przebiegała w obozach koncentracyjnych zagłada, jak wyglądała kwestia traktowania więźniów. Po złożeniu tych zeznań przebywał jeszcze przez jakiś czas Rudolf Höss w Norymberdze, a potem 25 maja 1946 roku został wprowadzony na pokład samolotu i przewieziony do Warszawy. I tutaj miały się toczyć przygotowania do jego procesu.
No właśnie, Rudolfa Hössa czekał proces przed Najwyższym Trybunałem Narodowym. Jak wyglądały przygotowania do samego procesu i sam proces?
Najwyższy Trybunał Narodowy, tak jak mówiliśmy, działał jak każdy sąd, więc przede wszystkim występowano o ekstradycję. Będziemy jeszcze o tym pewnie mieli okazję powiedzieć, ale rzeczywiście tutaj współpraca między władzami polskimi a władzami poszczególnych stref okupacyjnych w Niemczech była bardzo dobra.
Szacuje się, że w gruncie rzeczy około tysiąca osób, głównie z amerykańskiej i angielskiej strefy okupacyjnej, zostało deportowanych do Polski na wniosek właśnie Najwyższego Trybunału Narodowego. Zabezpieczono niektóre dokumenty ocalałe na terenie wyzwolonego KL Auschwitz. Przeprowadzono wizję lokalną w ścisłym porozumieniu z Główną Komisją Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.
Też sobie musimy uświadomić, że to mówimy o sytuacji z 1946 roku, więc nie było internetu, nie było wielkiego zasięgu mediów, ale proszę zwrócić uwagę, że informacje o tym, że będzie proces Rudolfa Hössa, a później 40 innych członków załogi SS, były podawane w prasie, w radio i poszukiwano byłych więźniów, świadków. Wzywano do tego, żeby się stawiali, żeby składali zeznania i to przyniosło odpowiedni skutek. To spowodowało, że aż 206 świadków, przecież wśród nich były więźniarki, byli więźniowie Auschwitz, zeznawało na procesie Hössa, bądź też złożyło zeznania, które zostały w innych miejscach, ale zostały one spisane i zostały wykorzystane w tym procesie.
Sam Höss po przewiezieniu do Warszawy był przetrzymywany w miejscowym areszcie, a 30 lipca 1946 roku trafił do więzienia przy ulicy Montelupich w Krakowie. Ponieważ te przygotowania do procesu trochę czasu zabierały, on można powiedzieć, że nie miał za bardzo nic innego do roboty, przybywając w tym więzieniu, oprócz rozmyślania nad swoim losem, więc kiedy pojawił się u niego na początku listopada 1946 roku sędzia śledczy Jan Sehn, który właśnie prowadził wcześniej z ramienia Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu śledztwo na terenie wyzwolonego obozu KL Auschwitz, bez problemu sędzia Sehn namówił Hössa do tego, żeby wykorzystał ten czas, który ma i żeby odniósł się na piśmie do różnych takich możliwych kwestii, jakie będą w czasie jego procesu poruszane. I te zapiski, które Höss prowadził, początkowo miał pewnego rodzaju opory, ale potem dość szybko okazało się, że to jest dla niego ważna taka część tej więziennej rutyny.
Te zapiski z czasem rozrosły się w to, co nazywamy autobiografią Rudolfa Hössa. Ona nie była w całości wykorzystana podczas procesu, ale niektóre kwestie, jakie poruszył w swoich notatkach, rzeczywiście były wykorzystane jako materiał dowodowy. W marcu 1947 roku już zapadła ostateczna decyzja, że jednak Höss będzie sądzony w Warszawie i został przeniesiony z Krakowa do Warszawy, czyli ponownie znalazł się w stolicy Polski i tam od 11 do 29 marca 1947 roku trwał proces, a 2 kwietnia 1947 roku został ogłoszony wyrok skazujący Rudolfa Hössa na śmierć.
Wróćmy jeszcze do historii samego procesu, z którego dokumenty znajdują się w archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Co możemy powiedzieć o zeznaniach świadków oraz zeznaniach samego Hössa?
Myślę, że to już też w literaturze przedmiotu jest podkreślane, więc przypomnijmy, że protokoły z przesłuchań, jakkolwiek nie oddają oczywiście atmosfery panującej na sali, to jednak wskazują, że rzeczywiście świadkowie, czyli byłe więźniarki, byli więźniowie KL Auschwitz, na sali sądowej byli traktowani w sposób naprawdę pełen szacunku. Tutaj przywołam może przykład Feliksa Myłyka, więźnia z pierwszego transportu, który zeznawał dość obszernie, opowiadając o swoich przeżyciach i w pewnym momencie, mówiąc o tym, w jaki sposób został aresztowany, a potem przewieziony w tym właśnie pierwszym transporcie 14 czerwca 1940 roku do momentu przywiezienia do obozu, jak wyglądał moment spisywania personaliów i w pewnym momencie on jakby się zreflektował i zwrócił się pełen szacunku oczywiście do wysokiego sądu z pytaniem, czy może jego opowieść nie jest zbyt rozwlekła, a sędzia Alfred Eimer uspokoił go mówiąc, że oczywiście proszę mówić spokojnie, proszę mówić tak, jak pan uzna za stosowne, proszę nie pomijać żadnego szczegółu.
Mówię o tym dlatego, że na przykład polscy byli więźniowie, którzy zeznawali na przykład w czasie pierwszego procesu frankfurckiego w 1963 roku, czy właściwie w 1964, bo oni zeznawali już po rozpoczęciu tego procesu we Frankfurcie nad Menem, byli zupełnie inaczej traktowani, byli obiektami ataków, szczególnie właśnie obrońców, adwokatów, tych oskarżonych byłych esesmanów i byłych więźniów funkcyjnych. Nawet poza salą sądową nie czuli się specjalnie komfortowo, bo byli narażeni właśnie czy to na ataki słowne, czy to na jakieś zaczepki ze strony dziennikarzy. Tymczasem oczywiście podczas tego procesu Rudolfa Hössa przed Najwyższym Trybunałem Narodowym czegoś takiego nie było. Widzimy też, że kiedy na skutek jakiegoś większego wzruszenia, czy po prostu wzburzenia osoby zeznającej trzeba było przerwać zeznania, to w protokole jest zapis, że sędzia tutaj decyduje, że zostanie ogłoszona przerwa i to na przykład dłuższa to mogło nawet być tak, że zeznania przekładano na następny dzień, żeby świadek mógł spokojnie dojść do siebie i wrócić do zeznań.
Widać było wyraźnie, że osoby przesłuchujące świadków są nastawione w sposób taki bardzo empatyczny dla świadków. Zresztą trzeba też oczywiście powiedzieć, że ponieważ powołano biegłych, ponieważ dysponowano dużą ilością materiału dowodowego, to pytania były zawsze bardzo rzeczowe i tak samo przesłuchiwano bardzo rzeczowo Hössa. Nie wynika, oczywiście czytając tylko zapis jego zeznań, żeby jego ponosiły emocje, ale generalnie, czy to w mediach, czy w literaturze, rzeczywiście podnoszono to, że były komendant Auschwitz zeznawał w sposób taki bardzo rzeczowy i nie widać było po nim specjalnych emocji.
Natomiast trzeba oczywiście podkreślić to, że zarówno w autobiografii, jak i w tych zeznaniach starał się przedstawić siebie przede wszystkim jako osobę wykonującą polecenia. Oczywiście nie unikał brania odpowiedzialności tam, gdzie to było oczywiste, bo nie wypierał się roli komendanta tego, że wydawał rozkazy, polecenia i tak dalej, ale na przykład dość wątpliwa w jego oczach była kwestia jego roli, jeśli chodzi o wiedzę o zagładzie. Dość powiedzieć, że on dość tak powierzchownie mówił o procesie masowej zagłady, mówiąc, że inni esesmani byli za to odpowiedzialni i co do ilości ofiar, to mógłby się na ten temat zdaniem Hössa wypowiedzieć Eichmann, który miał najlepszą na ten temat wiedzę.
Wiadomo było, że Eichmann się wtedy ukrywał. W żaden sposób nie można było od niego żadnej wiedzy uzyskać. Podkreślał na przykład to, że wszystkie kary wymierzane więźniom w obozie Auschwitz musiały być najpierw zatwierdzone przez inspektora do obozów koncentracyjnych w Oranienburgu, nie dodając oczywiście tego, że cały system obozów koncentracyjnych był nastawiony na to, żeby więźniów jak najsurowiej karać. Więc zatwierdzano hurtowo i masowo, bez żadnego zastanawiania się wszelkie wyroki, o które wnioskowano.
W każdym razie my mając tych 38 tomów zeznań i materiałów procesowych dotyczących właśnie tej rozprawy przed Najwyższym Trybunałem Narodowym przeciwko Rudolfowi Hössowi dysponujemy bardzo szczegółową wiedzą na temat absolutnie szerokiego spektrum funkcjonowania obozu koncentracyjnego Auschwitz. Bo to nie chodzi tylko o to, że Höss w sposób bardzo drobiazgowy opowiadał o tym, jak wyglądała administracja obozowa, ale był przecież przesłuchiwany właśnie na temat i masowej zagłady, i kar, i eksperymentów, i wyżywienia więźniów, i tego jak oni byli wyniszczani poprzez pracę. I to wszystko, wszystkie te zagadnienia były poparte bardzo dokładnymi, bardzo rzetelnymi, bardzo szczegółowymi zeznaniami świadków, czyli byłych więźniarek i byłych więźniów.
Więc nie można powiedzieć, żeby sąd, żeby Najwyższy Trybunał Narodowy nie był przygotowany do tego procesu. Proces zakończył się wydaniem wyroku śmierci. Wyrok śmierci na Rudolfie Hössie został wykonany w Oświęcimiu.
Tak, taka była decyzja sędziego dr. Alfreda Eimera, który przewodniczył Najwyższemu Trybunałowi Narodowemu. To był sędzia Sądu Najwyższego, postać w kręgach sędziowskich, w palestrze bardzo dobrze znana. Zresztą wnioskowali o to prokuratorzy dr Tadeusz Cyprian i Mieczysław Siewierski.
Miało to być takie symboliczne zakończenie tego tragicznego rozdziału w historii II wojny światowej. Dlatego też Höss został przewieziony do więzienia w Wadowicach po ogłoszeniu tego wyroku, ponieważ Oświęcim terytorialnie podlegał pod Sąd Okręgowy i Prokuraturę Okręgową w Wadowicach. Już 3 kwietnia 1947 roku Höss znalazł się właśnie w więzieniu w Wadowicach i tam oczekiwał na to, co przyniesie mu los, bo oczywiście jego adwokaci Tadeusz Ostaszewski i Franciszek Umbreit doradzili mu, żeby złożył wniosek o ułaskawienie do Bolesława Bieruta, ale nie sądzę, żeby się spodziewał, że zostanie ułaskawiony.
Więc przygotowywał się już właściwie do ostatniej swojej drogi i nawet 10 kwietnia 1947 roku poprosił o to, żeby mógł się wyspowiadać. Dlatego sprowadzono do więzienia w Wadowicach jezuitę ojca Władysława Lohna, który władał językiem niemieckim bardzo dobrze. On przeprowadził z Hössem długą rozmowę, która zakończyła się tym, że Höss, jak wiemy, złożył wyznanie wiary katolickiej i wyspowiadał się.
To było ważne dla niego, ponieważ on był człowiekiem ochrzczonym, jego ojciec był zagorzałym katolikiem, ale oczywiście dość szybko w młodym wieku Höss przestał być osobą wierzącą. Natomiast widać wyraźnie, że zależało mu na tym, żeby wrócić do kościoła katolickiego. 11 kwietnia 1947 roku przyjął w więzieniu komunię z rąk ojca Władysława Lohna i 15 kwietnia został przywieziony na teren byłego obozu Auschwitz, gdzie już czekała szubienica, na której miał być wykonany wyrok.
I tutaj jest taka ciekawa sytuacja, taka ciekawa historia, że okoliczna ludność dowiedziała się o tym, że ma zostać przeprowadzona ta egzekucja i dość szybko w pobliżu terenu dawnego obozu zebrał się dość spory tłum. Okazało się, że istnieje nawet jakaś obawa, przynajmniej tak o tym mówili żołnierze polscy, którzy mieli ochraniać, którzy mieli nadzorować przeprowadzenie tej egzekucji. Oni się obawiali, że może dojść do jakiegoś linczu, może dojść do jakichś rozruchów na dużą skalę.
Zatem podjęto decyzję, że egzekucja zostanie odroczona. Żołnierze zaczęli uspokajać tłum mówiąc, że to była fałszywa informacja, że tutaj nie ma Rudolfa Hössa. Natomiast samego skazanego zaprowadzono na tę noc z 15 na 16 kwietnia 1947 roku nie do jego dawnej willi, w której mieszkał, tylko do podziemi bloku 11 i tam spędził tą ostatnią noc.
A nazajutrz 16 kwietnia 1947 roku został stracony przez powieszenie, co jest udokumentowane poprzez odpowiedni protokół z wykonania wyroku podpisany przez lekarza sądowego i przez prokuratora nadzorującego przebieg egzekucji. Ciało zostało prawdopodobnie w Krakowie bądź też w Wadowicach spopielone. Nie wiadomo gdzie te popioły zostały złożone po dokonaniu kremacji.
Poza dokumentami procesowymi w archiwum Muzeum Auschwitz możemy znaleźć jeszcze autobiografię napisaną odręcznie przez Hössa, o której pan już wspominał oraz list pożegnalny.
Tak, z tą autobiografią też wiąże się jeden ciekawy aspekt, dlatego że np. na rozkazach wydawanych przez Hössa, kiedy on był komendantem obozu, nie ma jego podpisu, bo najczęściej podpisywali się niższą rangą esesmani z jego polecenia albo asystenci, którzy najprawdopodobniej przygotowywali na maszynie te rozkazy.
Natomiast można znaleźć podpis odręcznie Rudolfa Hössa właśnie w autobiografii. Tak, on próbował również kontaktować się listownie ze swoją rodziną, ale wygląda na to, że nie było na to zgody ze strony prokuratury, ponieważ on nie otrzymywał żadnej odpowiedzi na swoje listy. Zachował się niewysłany ostatni list pożegnalny, w którym on się zwraca do swojej żony i do dzieci.
Podsumowując, ale tak dość ogólnikowo, swoje życie, on tam stwierdza, że oczywiście rozumie to, że ponosi odpowiedzialność za swoje czyny, ale ma nadzieję, że i żona i dzieci będą dalej wiodły szczęśliwe życie. Ma tam kilka takich oczywiście rad życiowych dla tych swoich pociech, żeby wyrosły można powiedzieć na dobrych i porządnych ludzi, co w świetle tego, jak jego życie się ułożyło, może być takie dosyć tragiczne w swojej wymowie, ale rozumiemy, że zapewne w obliczu ostatecznego pożegnania się z tym światem, Höss myślał już o jakichś takich bardziej uniwersalnych wartościach. W każdym razie ten list nie został wysłany i on pozostał właśnie w dokumentach dotyczących wykonania wyroku na Hössie.
Przed Najwyższym Trybunałem Narodowym stawali również zbrodniarze z innych obozów koncentracyjnych i zagłady. My jednak skupiamy się na załodze obozu Auschwitz. Poza procesem samego Hössa przed Najwyższym Trybunałem Narodowym, miał również miejsce drugi ważny proces, nazywany procesem załogi KL Auschwitz. Wówczas przed Trybunałem stanęło 40 członków załogi, m.in. drugi komendant Auschwitz, Arthur Liebehenschel.
Tak, w ogóle przed Najwyższym Trybunałem Narodowym odbyło się 7 procesów. Natomiast ten drugi, nas najbardziej interesujący, kiedy sądzono 40 byłych członków załogi SS, bo tam były też nadzorczynie, on miał miejsce od 24 listopada do 16 grudnia 1947 roku.
I tutaj na potrzeby przeprowadzenia tego procesu przekształcono w salę sądową foyer budynku Muzeum Narodowego w Krakowie. Na zewnątrz było nagłośnienie, były głośniki, także publiczność mogła się tam zatrzymywać i przysłuchiwać się temu, jak przebiegał ten proces. Tutaj też jest rzeczą bardzo istotną to, że wówczas na ławie oskarżonych zasiadła bardzo, powiedziałbym, reprezentatywna grupa byłych esesmanów i nadzorczyń SS z obozu Auschwitz.
Dlatego, że tu był Muhsfeldt, na przykład Erich Muhsfeldt, odpowiedzialny za krematoria. Tu był właśnie drugi komendant Auschwitz po Hössie, Arthur Liebehenschel. Tu był Aumeier, kierownik obozu i tak dalej i tak dalej.
Maksymilian Grabner, szef obozowego Gestapo. I jedna z największych zbrodniarek, jeśli chodzi o nadzorczynie, czyli Maria Mandel. Byli lekarze obozowi, także z załogi KL Auschwitz, więc był to bardzo ważny element wymierzania tej sprawiedliwości, bo oskarżeni reprezentowali właściwie każdy aspekt funkcjonowania obozu i masową zagładę i znęcanie się nad więźniami i wykorzystywanie ich w pracy, aż do właściwie całkowitego wyczerpania organizmu, co prowadziło do zagłady.
Jest rzeczą interesującą, że większość z tych oskarżonych zeznawała w sposób dość do siebie podobny. To znaczy, oni głównie zasłaniali się albo niepamięcią, albo twierdzili, że musieli wykonywać rozkazy. Znaleźli się w takiej, a nie innej sytuacji i generalnie podlegali swoim zwierzchnikom, jak to jest w takiej organizacji hierarchicznej jak SS.
I tutaj też to podkreślmy, znów Najwyższy Trybunał Narodowy powołał mnóstwo świadków, właśnie tych byłych więźniów i więźniarki. To było aż 375 osób, które bardzo szczegółowo na różne tematy zeznawało. Wszyscy ci, którzy stanęli w tej sali sądowej rozpoznali oskarżonych, mogli potwierdzić ich tożsamość.
To też było istotne i znów, czy to materiał zabezpieczony na terenie wyzwolonego Auschwitz, czy właśnie zeznania, czy ocalałe dokumenty będące w gestii Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich pozwoliły na udowodnienie wielu zarzutów. Więc tutaj konfrontowano bardzo szczegółowo te wszystkie kwestie. Widać to w tych protokołach przesłuchań.
W dość łatwy sposób można było, jeżeli opierając się na zeznaniach świadków, podważyć to w jaki sposób zeznawali o swojej roli oskarżenia. A to było bardzo istotne, bo dawało właśnie taki pełny obraz tego, w jaki sposób obóz Auschwitz funkcjonował.
Protokoły z tego procesu również znajdują się w archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. A co możemy powiedzieć o wyrokach, jakie wydał Trybunał w czasie tego procesu?
Tak jak powiedzieliśmy, 40 osób było oskarżonych. Orzekali sędziowie dr Alfred Eimer, Witold Kutzner i dr Józef Zembaty. Prokuratorami zaś byli Stefan Kurowski, dr Tadeusz Cyprian, dr Mieczysław Szewczyk i Edward Pęchalski.
22 grudnia 1947 roku orzeczono 23 wyroki śmierci. Przy czym w przypadku dwóch osób, Artura Breitwiesera i lekarza SS Johanna Paula Kremera, ten wyrok został zamieniony właśnie na mocy prawa łaski na dożywotnie więzienie. Oprócz tego 6 osób skazano na dożywotnie więzienie.
10 osób otrzymało wyroki więzienia od 3 do 15 lat. I jedną osobę Hansa Müncha, lekarza SS z Instytutu Higieny SS w Rajsku uniewinniono, ponieważ zeznania więźniów w jego sprawie były dość zgodne i podkreślano to, że on starał się ratować na różne sposoby więźniów. Więc to była jedna osoba z tych 40, która została wtedy uniewinniona.
Wspomnijmy jeszcze krótko o innych procesach członków załogi KL Auschwitz.
Chronologicznie pierwszym byłby proces, który miał miejsce jeszcze przed brytyjskim Trybunałem Wojskowym w Lüneburgu. On trwał od 17 września do 17 listopada 1945 roku i to jest ważne.
Dotyczył zbrodni popełnionych w KL Bergen-Belsen. Bergen-Belsen, obóz niedaleko Hanoweru został wyzwolony przez armię brytyjską i tam ujętych esesmanów, a także niektórych więźniów, którzy byli więźniami funkcyjnymi np. w KL Auschwitz postawiono potem przed sądem.
W tym procesie było sądzonych 45 osób, z tym, że 14 z nich to były osoby, które wcześniej pełniły służbę w KL Auschwitz będąc esesmanami albo nadzorczyniami. Była też tam Stenia Starostka, więźniarka niesławna kapo z obozu kobiecego. I tam większość wyroków to były wyroki śmierci, zresztą wykonane przez powieszenie, albo wyroki długoletniego więzienia, to znaczy 10 do 15 lat.
Natomiast dwie osoby zostały wówczas uniewinnione. Generalnie w Polsce, oprócz tych procesów przed Najwyższym Trybunałem Narodowym, osądzono, jak podaje literatura, 673 członków załogi KL Auschwitz. Procesy te mniejsze odbywały się przed sądami już rejonowymi albo okręgowymi w Krakowie, w Katowicach, w Gliwicach, w Raciborzu, w Sosnowcu i generalnie trwały do 1948-1949 roku.
Utworzenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej spowodowało, że sytuacja, jeżeli chodzi o ściganie tych niemieckich zbrodniarzy wojennych trochę uległa zmianie, ponieważ wiadomo teraz część Niemiec w tej nowej rzeczywistości powojennej, ta wschodnia część Niemiec stała się sojusznikiem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i Związku Sowieckiego. Zresztą tam bardzo szybko zamknięto kwestię ścigania zbrodniarzy wojennych, czy też byłych więźniów funkcyjnych z obozów koncentracyjnych, twierdząc, że po prostu, to była taka wygodna propagandowa formułka, że na terenie NRD po prostu hitlerowskich zbrodniarzy wojennych nie ma. Natomiast w Niemczech Zachodnich początkowo były to takie pojedyncze tylko procesy, natomiast wreszcie w latach pięćdziesiątych wyznaczono prokuraturę krajową we Frankfurcie nad Menem do prowadzenia tych procesów, żeby one nie były rozproszone w różnych prokuratorach w całych Niemczech Zachodnich, w Republice Federalnej Niemiec.
Duże zasługi miał oczywiście prokurator Fritz Bauer, który przygotowywał te procesy. On ściśle współpracował z Hermannem Langbeinem, czyli też byłym więźniem KL Auschwitz, Austriakiem, który właśnie działał w Międzynarodowym Komitecie Oświęcimskim po wojnie i bardzo się przyczynił do tego, że w ogóle do świadomości opinii publicznej w Republice Federalnej Niemiec kwestia karania zbrodniarzy wojennych się przebiła. Przed sądem w Frankfurcie nad Menem miało miejsce w latach 1963-1976 cztery procesy dotyczące zbrodni w KL Auschwitz, ale najgłośniejszy był ten pierwszy, który miał miejsce od 20 grudnia 1963 roku do 10 sierpnia 1965 roku.
To właśnie podczas tego procesu zeznawali też, jako świadkowie byli więźniowie KL Auschwitz, którzy zostali poproszeni o to, żeby z Polski przyjechali złożyć zeznania. To jest w ogóle dość taka interesująca sprawa, bo Prokuratura Republiki Federalnej Niemiec nawiązała współpracę z Prokuraturą Polską i odbyła się w 1963 roku wizja lokalna na terenie dawnego obozu Auschwitz, czyli na terenie dzisiejszego muzeum. Prokuratorzy Republiki Federalnej Niemiec i obrońcy oskarżonych i sami oskarżeni mogli przyjechać i zaznajomić się z tym, jak wygląda teren byłego obozu.
Oczywiście to wzbudziło ogromną czujność polskiej służby bezpieczeństwa. Ci goście z Niemiec byli inwigilowani na niesamowitą skalę, ale generalnie sam przebieg tej wizji lokalnej i potem przebieg procesu udowodnił, że ta współpraca wcale nie była zła. Oczywiście w kontekście wyroków, jakie zapadły, sześć osób skazano na dożywocie, trzy uniewinniono, dziesięć pozostałych, bo to było 19 osób tam było sądzonych wówczas, tych dziesięć pozostałych otrzymało wyroki więzienia.
No to na przykład oczywiście w Polsce media pisały o tym, że to dość niewspółmierne, to znaczy za niskie wyroki, ale trzeba sobie uświadomić też, że to była zupełnie inna rzeczywistość, czy to polityczno-społeczna w zachodnich Niemczech. Natomiast na pewno ważne było to, że ten temat w ogóle został poruszony, że nie udawano już w zachodnich Niemczech, że po prostu coś takiego jak obóz Auschwitz nie istnieje. Tu jeszcze podsumowując można by, jak sądzę, powołać się na ustalenia profesora Aleksandra Lasika, który szacuje, że ogółem w różnych krajach, nie tylko w Polsce, ale właśnie też i w Niemczech, wschodnich, zachodnich, w Austrii, w innych krajach 789 osób z załogi Auschwitz, czyli około 15% zostało osądzonych.
Nie jest to duży odsetek, ale w świetle tego, o czym sobie powiedzieliśmy, myślę, że i tak historia karania zbrodniarzy wojennych w KL Auschwitz ma swoje zakończenie. Jeszcze po wielu latach, bo przecież to całkiem niedawno, 10-12 lat temu jeszcze się zdarzały w Niemczech takie procesy, że tam stawali przed sądem dawni esesmani z załogi Auschwitz. To było związane z tym, że zmienił się sposób interpretacji prawa.
To znaczy, nie trzeba było w sposób taki bardzo szczegółowy formułować zarzutów wobec nich. Wystarczyło postawić zarzut, że byli członkami SS. To już była podstawa do tego, żeby ich ścigać.
Ale oczywiście, kiedy się stawia przed sądami ludzi, którzy mają 90 czy więcej lat, którzy są w bardzo podeszłym wieku, ich stan zdrowia jest taki, a nie inny, wiadomo jakie mogą być tego skutki. Więc to był taki wymiar tylko właściwie w niektórych wypadkach czysto symboliczny, bo albo niektóre procesy po prostu nie mogły się zacząć z powodu tego, że właśnie oskarżony był w takim stanie zdrowia, że uniemożliwiało mu to zeznawanie, albo zapadały bardzo symboliczne wyroki. Więc można powiedzieć, że w taki sposób kwestia ścigania zbrodniarzy wojennych z KL Auschwitz się zamknęła.