Los więźniów Sonderkommando
Transkrypcja podcastu
Posłuchaj na: SPOTIFY | APPLE PODCAST
Jednym z najmroczniejszych rozdziałów w historii Auschwitz są niewątpliwie losy Sonderkommando – grupy więźniów, głównie Żydów, zmuszonych przez Niemców do pracy w komorach gazowych i krematoriach obozu. Więźniowie należący do grupy roboczej, skierowanej do pracy przy obsłudze miejsc zagłady, nie mogli ani odmówić jej wykonywania, ani zostać skierowanymi do innych zajęć na terenie obozu. Ewentualny opór przed wykonywaniem poleceń SS skutkował natychmiastowym rozstrzelaniem. O losach więźniów Sonderkommando opowiada dr Igor Bartosik, z Centrum Badań Miejsca Pamięci Auschwitz.
Kiedy patrzymy na te ślady historii, które pozostały, bo nie wiemy tak naprawdę bardzo dużo o Sonderkommando przez to, że większość członków tej grupy roboczej zginęła. Mamy ślady, jeżeli chodzi o relacje, mamy ślady w pozostawionych przez nich zapiskach. Co możemy powiedzieć o Sonderkommando z takiego bardziej uniwersalnego punktu widzenia, nie patrząc na chronologię rozwoju tej grupy roboczej, ale w ogóle na ich funkcjonowanie w obozie, życie w obozie i tę ich tragedię? I chciałbym zacząć od takiego pytania: jak to się stawało, że więzień był wcielany do Sonderkommando i jak ten moment zapamiętali też ci byli więźniowie Sonderkommando, którym udało się o tym opowiedzieć?
Drogi, którymi ludzie trafiali do Sonderkommando, były różnorakie, przede wszystkim selekcja wśród nowo przybyłych do Auschwitz. Odbywało się to w ten sposób, że na rampie wybierano tych nadających się zdaniem lekarzy SS do pracy w obozie, a spośród tej grupy, już na terenie obozu, z reguły bardzo szybko, to jest kwestia kilkudziesięciu godzin, kilku dni, dokonywano kolejnego przeglądu i kierowano się przede wszystkim wyglądem fizycznym, tężyzną. W ten sposób kierowano ludzi do Sonderkommando, po prostu kierowano tam tych, których uznano za na tyle silnych fizycznie, ażeby tej pracy podołać, bo dźwigane kilkudziesięciokilogramowych, czy ponad stukilogramowych ciał do spalenia w dołach kremacyjnych czy w piecu, było pracą ciężką fizycznie, pomijając ten aspekt psychologiczny, psychiczny. Poza tym sama praca przy obsłudze miejsc zagłady, transport materiałów opalowych, transport, tak jak powiedziałem wcześniej, zwłok, usuwanie odzieży z rozbieralni, to wszystko musiało być wykonane odpowiednio szybko, w tempie, także to musieli być ludzie sprawni fizycznie. Do Sonderkommando trafiano także z karnej kompani. Są dokumenty potwierdzające, iż czasami więzień żydowski, który trafiał do karnej kompani dożywotnio, był kierowany do Sonderkommando, no w zasadzie tak czy tak był to wyrok śmierci dla niego. Oprócz tego bywały przypadki, że do Sonderkommando trafiali ludzie, którzy nie byli Żydami, a trafiali tam z racji pełnionych funkcji. No tak można powiedzieć na przykład o niemieckich kapo, którzy nadzorowali prace Sonderkommando czy o więźniach Polakach, którzy pierwotnie pracowali w krematorium numer I, a później skierowano ich także do pracy w krematoriach na terenie Birkenau. Czyli można przyjąć, że oni de facto też stawali się członkami Sonderkommando, czyli tak jak powiedziałem, to drogi różnorakie, ale najważniejsza kwestia to kwestia tężyzny fizycznej.
Więźniowie, którzy opowiadali o tych doświadczeniach, mówią o tym pierwszym zderzeniu z rzeczywistością świata zagłady, bo, oczywiście, kiedy ktoś ich wybierał, to oni zapewne jeszcze nie zdawali sobie dokładnie sprawy z tego, co będą robić.
Nie, nie, nie, to był wybór do ciężkiej pracy, jak się mogli spodziewać, no bo jeżeli wybierano ludzi o określonej tężyźnie fizycznej, to na pewno podejrzewano, iż praca, która będzie do wykonania, będzie pracą ciężką. Ale też niejednokrotnie, na przykład w Alter Feinsilber vel Stanisław Jankowski, on wspomniał, że szukano robotników do pracy w fabryce gumy. Czy na przykład szukano ludzi do pracy gdzieś, gdzie potrzebna była tężyzna fizyczna. To tam się czasami w relacjach tych więźniów Sonderkommando pojawia, że przy selekcji była taka pogłoska pomiędzy nimi, że szuka się ludzi do ciężkiej pracy. Ale z drugiej strony ta ciężka praca niejednokrotnie dawała nadzieję, że będą jakieś większe dodatki żywnościowe, no i szansa na przetrwanie, no bo przydatność władzom obozowym, SS, Niemcom, była w pewnym sensie może nie gwarantem, ale na pewno czynnikiem, który teoretycznie mógł sprzyjać przetrwaniu.
Natomiast jeżeli chodzi o samo zderzenie się z pracą w krematorium, oni tak na dobrą sprawę dowiadywali się o tym dopiero na miejscu pracy, kiedy doprowadzano ich po selekcji następnego dnia do pracy na terenie miejsc zagłady. Ewentualnie tak jak na przykład jak mój przyjaciel Henryk Mandelbaum, on się dowiedział o tym, że będzie pracował przy spalaniu zwłok jeszcze tego samego dnia wieczorem. Po selekcji na odcinku kwarantanny w Birkenau został doprowadzony razem z kolegami do baraku nr 13 w sektorze męskim i tam, kiedy weszli już na ogrodzony dziedziniec, kiedy weszli do baraku Sonderkommando, to już koledzy ich uświadomili, że będą pracować przy spalaniu zwłok.
To jest też taki moment, w którym też takiego człowieka w pewnym sensie łamano, bo to jest praca niezwykle wymagająca fizycznie z jednej strony, ale i ten szok psychiczny był ważnym elementem tej inicjacji. Czy była jakaś praca, którą zwykle więźniowie musieli wykonywać na początku, żeby wejść w Sonderkommando, czy to nie miało znaczenia?
Spotkałem się z rożnymi relacjami. Na przykład jeden z więźniów skierowanych – greckich – skierowanych do pracy w Sonderkommando w maju 1944 roku, on mówił, że pierwszy dzień, kiedy przyprowadzono ich do krematorium, kazano się im tylko przyglądać. Z innych relacji wynika, że praktycznie od początku pobytu na terenie miejsca zagłady zmuszano ludzi do pracy przy transporcie zwłok, czyszczeniu komory gazowej czy jakichś innych czynnościach związanych z masową zagładą. Odpowiedź na to pytanie jak wyglądała ta adaptacja psychiczna do sytuacji, jest poza zasięgiem naszego zrozumienia.
Jak zatem było zorganizowane Sonderkommando? Jakie funkcje musieli spełniać więźniowie, w procesie zagłady prowadzonej w obozie? Jakie były podziały wewnątrz samego Sonderkommando? Co wiemy o tej tragicznej pracy, którą musieli wykonywać o tej strasznej pracy, którą musieli wykonywać.
Niewątpliwie podział na poszczególne zadania wewnątrz Sonderkommando istniał. Mógł wynikać równie dobrze z przypadku, jak i z jakichś predyspozycji poszczególnych jednostek. Do czego zmierzam: przykładowo człowiek, który wcześniej pracował jako mechanik, jako palacz, mogło się tak zdarzyć, to wiadomo, że on był predystynowany na przykład do wykonywania prac przy obsłudze pieców krematoryjnych. Ludzie, którzy byli najsilniejsi, byli predystynowani do transportu zwłok. Z tym, że wydaje mi się, na podstawie relacji ocalałych więźniów Sonderkommando, że raczej nie było czegoś takiego jak duża specjalizacja w wykonywanych czynnościach. Owszem, ci, który utrzymywali temperaturę w piecach krematoryjnych, ludzie, którzy na przykład zajmowali się przetapianiem metali szlachetnych, grupa w której był Nyiszli, która zajmowała się sekcją zwłok, w krematorium numer II, to owszem, ci stanowili jakąś tam powiedzmy grupę, nazwijmy ich umownie fachowców, specjalistów od wykonywanych prac. Natomiast z tych relacji, które się, powiedzmy, pojawiały na ten temat, wynika raczej to, że do takich prac jak czyszczenie komory gazowej, wynoszenie odzieży z rozbieralni po zamordowanych osobach, czy do transportu zwłok, obcinania włosów, czy wyrywania zębów, tutaj wielkich umiejętności fachowych nie było potrzeba. Bardziej tutaj odgrywała rolę pewna solidarność, która była wśród więźniów Sonderkommando. Znowu odwołam się do wspomnień Henryka Mandelbauma. On mówił, że ciągnąć zwłoki jest ciężej niż obcinać włosy, a obcinać włosy jest ciężej niż wyrywać złote zęby, mostki, ze zwłok ludzi pomordowanych, dlatego sami więźniowie Sonderkommando solidarnie dawali sobie zmiany w tych pracach. Mandelbaum wspominał o tym, że kiedy widział, iż koledzy, którzy transportują zwłoki na upale, są spoceni, zmęczeni, zziajani, no to po prostu po jakimś czasie oni szli do lżejszej pracy, na przykład sprzątania komory gazowej, a ci, którzy do tej pory sprzątali pomieszczenie, zastępowali ich w czasie transportu zwłok. Także tu można mówić o tym, że owszem, bywały takie prace, które były już wyspecjalizowane, gdzie, powiedzmy, zastąpienie więźnia było trudniejsze, ale przy tych prostych pracach, czysto fizycznych, to tutaj raczej następowała taka naturalna rotacja i zmiana. Taka żeby jak najlepiej po prostu wytrzymać to fizycznie.
Gdybyśmy mieli wymieniać, co należało do zadań więźniów Sonderkommando?
To też zależy od miejsca, w którym oni pracowali, bo inny był poddział pracy na terenie bunkrów, czyli tych prowizorycznych komór gazowych, czerwonego i białego domku, bunkra 1 i bunkra 2, a inaczej to wyglądało na terenie krematoriów. A na terenie samych krematoriów też to różnie wyglądało. Inny był podział prac na terenie krematoriów II i III, gdzie można powiedzieć, że praca była, złe słowo, ale ono akurat tutaj oddaje sens, zmechanizowana w dużym stopniu, a inaczej to wyglądało na przykład przy krematorium nr V, w 44 roku w czasie zagłady Żydów węgierskich oraz getta łódzkiego, gdzie praca tak na dobra sprawę przypominała bardzo te działania, które były wykonywane przez Sonderkommando na terenie bunkrów. Więc zacznijmy może od tych krematoriów bardziej nowoczesnych, krematorium numer II i III. Po pierwsze: obsługa rozbieralni. Polegało to na tym, że więźniowie Sonderkommando, którzy stali na terenie korytarza, bo tak można nazwać tę rozbieralnię, jako pewnym korytarzem, przez który ludzie przechodzą, zdejmują swoją odzież i przechodzą dalej do rzekomej kąpieli, czyli do komory gazowej. Więc ci więźniowe są tam na miejscu, mają teoretycznie uspokajać idących na śmierć, pomagać ludziom, którzy są niepełnosprawni, osobom starszym w rozbieraniu się.
Tu bym chciał poruszyć jedną kwestię, bo niestety ubolewam nad tym, że w świadomości historycznej bardzo zakorzenił się obraz Sonderkommando ze wspomnień Rudolfa Hössa, gdzie on tam wspomina, że więźniowie Sonderkommando przekonywali idących na śmierć, w sposób przekonujący, że czeka ich kąpiel, i tak dalej, i tak dalej. Z relacji więźniów Sonderkommando pojawia się taki obraz, że oni nie tyle przekonywali idących na śmierć o tym, że czeka ich kąpiel, ile nie mówili im prawdy, to jest gra słów, ale istotna, dlaczego: bo co innego jest skłamać, a co innego jest nie powiedzieć prawdy.
Owszem, jeśli ktoś pytał „co nas czeka”, to oni mówili, że „idziecie się wykąpać, idziecie do łaźni”, ale wątpię, ażeby tutaj te wspominania Hössa, żeby je traktować jako absolutnie miarodajne i takie pełne, oddające cały obraz tragizmu sytuacji. To jest taka dygresja odnośnie więźniów, którzy są w rozbieralni. Po przeprowadzeniu ludzi do komory gazowej, po zatrzaśnięciu gazoszczelnych drzwi, ich praca polegała na tym, że musieli wynieść rzeczy, które zostawały w rozbieralni na zewnątrz, załadować na wozy, na ciężarówki, to było dalej odwożone do magazynów Effektenlagru, czyli potocznie tak zwanej Kanady.
Kolejna grupa, to grupa, która obsługuje komorę gazową. Po zabiciu ludzi trującym gazem, po wywietrzeniu pomieszczenia, w przypadku krematorium II i III, ta wentylacja odbywała się mechanicznie, otwierano gazoszczelne drzwi. Pierwsza praca, którą wykonywali ci ludzie, polegała na tym, iż spłukiwano wodą pod ciśnieniem ciała z wszelakich nieczystości, a następnie starano się rozplątać stos ciał i stopniowo tych ludzi transportować do windy, która była tuż obok komory gazowej i przewozić na poziom parteru, gdzie znajdowały się piece. Tam znowu grupa, która te ciała transportowane z części podziemnej, po pasie mokrego betonu, transportuje do poszczególnych pieców, następnie strzyżenie włosów, usuwanie złotych zębów, mostków, no i praca przy załadunku samych ciał.
Następna grupa, to ta grupa więźniów Sonderkommando, która usuwa popioły. Popiół z pieców był wygarniany do takich metalowych skrzyń. One były wynoszone na zewnątrz i w określonych miejscach znajdowały się punkty, gdzie te niedopalone kości były rozdrabiane za pomocą takich drewnianych tłuczków, przesiewane przez sita, no bo ten proch musiał być jak najdrobniejszy. Następnie był składowany na teranie krematoriów, w takich tymczasowych dołach, a później transportowany najczęściej do Wisły, tam były te popioły po prostu zrzucane, w ten sposób pozbywano się śladów po zamordowanych. Tak z grubsza można ocenić podział prac na terenie Sonderkommando.
Oczywiście, do tego też wchodzą tak zwani więźniowie funkcyjni, czyli nadzór w postaci różnego rodzaju kapów, vorarbeiterów, a także więźniów, którzy zajmowali się takimi bardziej prozaicznymi czynnościami, jak sprzątanie pomieszczeń mieszkalnych, prowadzenie jakiejś ewidencji, bo na pewno takowa ewidencja wśród więźniów Sonderkommando musiała być prowadzona, no, czyli takie prace jakie w typowym komandzie roboczym na terenie obozu.
Gdzie w takim razie są różnice, jeżeli chodzi o, na przykład bunkry, na przykład komory gazowe IV i V, czyli jakie są wyjątki od tej przedstawionej rutyny pracy więźniów z Sonderkommando?
To co powiedziałem przed chwilą, to jest krematorium nr II i III, gdzie obsługa nie musiała być tak liczna z racji tego, że dystans pomiędzy komorą gazową a piecami to jest zaledwie kilkanaście metrów. No licząc, powiedzmy, jeszcze transport windą, który odbywa się automatycznie, ludzi do tej takiej wyjątkowo ciężkiej pracy polegającej na transporcie zwłok nie potrzeba tak dużo. Natomiast kiedy rozpatrujemy prace przy bunkrach, czyli czerwony, biały domek, bunkier 1 i bunkier 2 oraz przy krematorium nr V szczególnie w 44 roku, to proszę wziąć pod uwagę, iż praca czy przy rozbieraniu się ludzi, czyli w rozbieralni czy tym placu przed krematorium, przed bunkrami, gdzie ludzie zostawiali swoją odzież, wygląda bardzo podobnie jak w rozbieralni krematorium nr II i III. Sprzątanie pomieszczenia komory gazowej wygląda także podobnie, ale całkowicie inaczej wygląda kwestia transportu zwłok. Do masowych grobów czy później do dołów kremacyjnych jest do pokonania dystans kilkudziesięciu czasami metrów. Ciągniecie czy transport tych zwłok, bo przy bunkrach, czyli prowizorycznych komorach gazowych używano transportu także kolejki polowej, to wszystko są czynności, które pochłaniają znacznie więcej czasu, a także wymagają znacznie liczniejszej obsługi. Ja mogę tylko powiedzieć, że jeśli chodzi o krematoria II i III w 44 roku, w czasie największego nasilenia akcji zagłady, czyli transportów Żydów węgierskich, pracuje w krematoriach II i III łącznie około 180 osób, natomiast przy obsłudze krematorium V, czynnego wówczas, gdzie spalano ludzi w dołach kremacyjnych oraz jednej z prowizorycznych komór gazowych, czyli białego domku, pracuje około 600 ludzi. Czyli to jest już, widzimy, znacznie, znacznie więcej. Po prostu ten transport zwłok, to wymagało wyjątkowej siły, no i to była najcięższa praca i najbardziej czasochłonna.
Czy więźniowe Sonderkommando mieli jakieś zadania poza terenem krematoriów?
Jeżeli przyjmiemy, że transport pożywienia, który się odbywał na teren krematoriów, no bo oni odbierali z kuchni kotły na przykład z zupą obozową i wozem były dowożone na miejsce zagłady, to jedynie w ten sposób możemy ocenić prace, jakieś tam powiedzmy czynności wykonywane poza miejscem zagłady.
Ale nie ma ich na rampie, oni nie są podczas selekcji transportu. Oni dopiero stykają się ze skazanymi na zagładę w momencie, kiedy oni wchodzą na dziedziniec, czy to w pobliżu bunkrów, czy na dziedziniec już krematoriów i komór gazowych?
Dokładnie tak. Obszar pracy Sonderkommando zaczyna się od wejścia na dziedziniec krematoriów II i III, na obszar krematoriów IV i V oraz na terenie bunkrów. Wcześniej oni nie są obecni ani na rampie, ani przy przyjmowaniu transportów, chociaż Szlomo Dragon wspomniał, że jeżeli ktoś szedł do krematorium nr V, podobnie pewnie było zapewne do innych miejsc zagłady, i na przykład zasłabł po drodze, czy nie był w stanie tam dojść, to wysyłano więźniów Sonderkommando, żeby tę osobę donieść na teren krematoriów, miejsc zagłady. To takie przypadki mogły mieć miejsce, natomiast nie było to jak gdyby z urzędu, że oni musieli być obecni na rampie przy przybyciu transportu. To po prostu obsługiwało część komanda Effektenlager, czyli Kanady.
Gdzie w pracy Sonderkommando obecni są esesmani, obecni są Niemcy? Bo tak naprawdę, kiedy patrzymy na te kolejne punkty operacji zagłady, to właściwie większość takiej fizycznej pracy, która była potrzebna, i to jest też ta perfidia tego systemu zorganizowanego przez SS, tak naprawdę, wykonują ofiary.
Dokładnie tak, tych esesmanów, którzy nadzorowali miejsca zagłady, było stosunkowo niewielu. To była kwestia kilku osób na zmianę. Natomiast nieszczęściem Sonderkommando było to, że o ile przy transporcie ziemi, przy wykonywaniu różnych prac na terenie obozu można było dopuszczać się mniejszego lub większego sabotażu i opóźniania wykonanych czynności, tak w przypadku Sonderkommando to było niemożliwe, bo tutaj tę opieszałość czy próbę zwolnienia tempa można było bardzo szybko wyłapać. W przypadku więźniów Sonderkommando, no tutaj nie było najmniejszych złudzeń, że jeżeli ktoś próbowałby sabotować takie działania, no to był od razu rozstrzeliwany. Także ci ludzie ginęli, jeśli tylko esesmani dopatrzyliby się najmniejszej próby zwolnienia tempa zagłady.
Wydaje się, że właściwe jedyną funkcją esesmanów, jeżeli mówimy o procesie zagłady, jej kolejnych etapach, jest wrzucenie cyklonu B do komory gazowej.
Jeżeli chodzi o wrzucenie granulek cyklonu do wnętrza komory gazowej, to wykonywała to inna grupa, bo byli to tak zwani, SDG, czyli służba pomocnicza sanitarna. To byli ludzie, którzy byli przeszkoleni do operacji wprowadzenia cyklonu tak do komór dezynfekujących, jak i do komór gazowych. Natomiast ten stały nadzór, jeżeli chodzi o krematoria, to są esesmani, którzy tam mają przydział służby i jest ich, w zależności czy jest to zmiana dzienna czy nocna, czterech – pięciu. Mają podzielone między siebie zadania i przede wszystkim ich nadzór polega na tym, że pilnują, żeby ta praca odbywała się rytmiczne. Jeżeli widzą, że są jakieś opóźnienia, to oczywiście przyspieszają prace poprzez terroryzowanie więźniów, oczywiście rękami funkcyjnych, bo sądzę, że niewielu tych esesmanów było aż tak „ambitnych” – w cudzysłowie – żeby samodzielnie używać kija. Chociaż takie przypadki zapewne i też się zdarzały.
A oprócz tego także nadzór nad tym, żeby więźniów Sonderkommando podczas pracy nie próbowali przywłaszczyć sobie kosztowności ofiar. Bo jeżeli chodzi o tę kwestię, to tutaj esesmani byli bardzo uważni. Jeżeli chodzi o takie kwestie jak zdobywanie dodatkowej żywności, kosmetyków czy chociażby nawet części odzieży ofiar, to tutaj esesmani przymykali na to oko i dopuszczali do takiej sytuacji więźniów Sonderkommando, natomiast gromadzenie kosztowności, no to tutaj, jeśli więzień Sonderkommando odważył się sięgnąć po mienie Rzeszy, no to bardzo mocno ryzykował.
Zrozumienie tragedii ludzi, którzy są zmuszani do pracy w komorach gazowych, krematoriach, rzeczywiście jest bardzo trudne, być może nawet dla nas niemożliwe. Czy oni w jakiś sposób potrafili się do tej pracy przyzwyczaić, czy to, że mają jakąś nadzieję, że być może przeżyją, pozwalało im trwać z dnia na dzień? Czy wiemy coś o tym, jak więźniowie reagowali i jak ta praca wygląda z takiego ich osobistego punktu widzenia?
Mogę powiedzieć, że nie ośmielę się powiedzieć na ten temat ani słowa. To jest poza naszym poznaniem, po prostu. Wiem jedno, że najbardziej miarodajnym tutaj mogą być słowa napisane przez więźnia Sonderkommando, Załmena Lewentala, w jego rękopisie. On może nie dosłownie, ale zdanie będzie bardzo podobne do tego, co napisał ów człowiek, będzie brzmiało tak: „Będąc w Sonderkommando człowiek szuka setki wybiegów, dlaczego istnieje, dlaczego tu trwa. Jeden chce przeżyć, ponieważ pragnie zemsty, drugi chce przeżyć, bo chce być świadkiem. A prawda jest taka, że człowiek żyje, bo to, z czym jest związany, to jest jego życie.”
Można to, co kierowało ludźmi z Sonderkommando przystawić jako próbnik, chociaż to złe słowo, do innych sytuacji.
Proszę zobaczyć na wspomnienia Tadeusza Klimaszewskiego. To jest Polak, który jest w grupie nazywanej przez Niemców Verbrennugskommando Warschau. To była grupa, która spalała zwłoki Polaków rozstrzeliwanych masowo w czasie pacyfikacji Woli w 44 roku, w sierpniu, na terenie powstańczej Warszawy. Kiedy czyta się wspomnienia pana Klimaszewskiego, kiedy on opisuje wydarzenia w tej grupie, wzajemne relacje ludzkie, to praktycznie rzecz biorąc, widzimy w dużym stopniu obraz Sonderkommando z Auschwitz. Człowiek w takiej sytuacji, kiedy zdaje sobie sprawę, że jego odmowa praktycznie nic nie znaczy, będzie się podporządkowywał po to, żeby zachować życie. To jest naturalny odruch ludzki, tak mi się wydaje, jako człowieka. Ja nie stawiam sobie pytania, jak ja bym postąpił, bo to jest tak daleko poza granicą mojego poznania, że ja bym się nie ośmielił sobie postawić takiego pytania.
Ale cały czas w mojej głowie są słowa Henryka Mandelbauma, kiedy pierwszy raz przyprowadzono go do krematorium V, przyprowadzono go na plac, gdzie leżały zwłoki ludzi, którzy zostali zamordowani gazem kilka, kilkanaście godzin wcześniej, ciała już częściowo zaczynały się rozkładać, i kazano mu wlec tych nieszczęśników do spalenia w dołach. To on odmówił tak: „Przypomniałem sobie słowa mojej matki, która mówiła: «Bądź dobrym człowiekiem, bo inaczej trafisz do piekła». Ale ja w tym piekle już byłem”. Zapytałem go wówczas, czy pamięta pierwszego człowieka, którego wrzucił do ognia. „Oj tak, jest tu obok mnie. Mężczyzna, po pięćdziesiątce, ciało leżało już dłuższy czas na słońcu i częściowo ulegało rozkładowi, złapałem go za rękę, żeby go zawlec do tego dołu, pociągnąłem i skóra została mi w ręce jak rękawiczka. I zadałem sobie wtedy takie pytanie: „Robić to czy nie?” Ale mówi: „Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli ja powiem «nie», to sam za chwile będę się palił. A ten, którego wezmą na moje miejsce, tę pracę wykona. A jeżeli nie on, to dziesiąty, a może setny. Ale ktoś tę praca wykona, bo człowiek chce żyć. Po prostu człowiek chce żyć. Jego odmowa, jego nie w tej sytuacji nic nie zmieni.” To były słowa człowieka, którego szanowałem, który był dla mnie wszystkim. Wierzę mu, że tak to właśnie wyglądało.
Czy w relacjach pojawiają się takie sytuacje, kiedy więźniowie albo odmawiali, sprzeciwiali się, albo być może w pewnym momencie nie dawali rady, w pewnym momencie, czy mózg, czy organizm, czy coś wewnątrz nich mówiło dość, ja już więcej nie wytrzymam i nie dam rady?
Tak, niewątpliwie byli na pewno i tacy wśród ludzi skierowanych do Sonderkommando, których ta praca na tyle przerażała i na tyle doznawali szoku psychicznego że albo popełniali samobójstwo. Jest taki przypadek opisany przez kilku więźniów z Sonderkommando w 44 roku, gdzie jeden z Greków skierowanych do Sonderkommando wskoczył do płonącego dołu. Najprawomocniej pod wpływem szoku, którego doznał. Jeszcze inny przypadek opisuje Shlomo Venezia, którego należy traktować jako bardzo rzetelnego świadka. On opisuje taki przypadek, że jeden z ludzi, który był zmuszony do transportu zwłok, skamieniał. Ja rozmawiałem swego czasu ze specjalistami, lekarzami, oni mówią, że tak, to może w trakcie dużego wstrząsu psychicznego dojść do czegoś takiego, że stężenie mięśni powoduje ze człowiek nie może się poruszyć.
Ze wspomnień ludzi, którzy byli dłuższy czas w Sonderkommando, na przykład Henryka Taubera, też wynika taki obraz, że tych, których skierowano do pracy, jeśli nawet wytrzymali 1 czy 2 dni, to pod wpływem szoku psychicznego w którymś momencie załamywali się i albo przestawali tę pracę wykonywać, niejako narażając się na śmiertelny strzał ze strony esesmanów, bądź próbując odebrać sobie życie. Aczkolwiek wbrew pozorom tych przypadków samobójstw, z relacji przynajmniej tak możemy wynieść, aż tak dużo nie było. Wydaje mi się, że ten szok, którego oni doznawali, konfrontując się z tą makabrą, prac na terenie miejsc zagłady, odbierał im w dużym stopniu zdolność odczuwania takiego, jak my odczuwamy dzisiaj, próbując się posłużyć empatią, ślad tego, co oni mogli przeżywać. Myślę, że tutaj w dużym stopniu decydował o ich postawie instynkt przetrwania, po prostu zwykły instynkt przetrwania, wola życia.
Mówiliśmy o pracy więźniów Sonderkommando, ale ten ich dzień był podzielony na dwie części: praca i oni cały czas byli więźniami obozu, mieszkali w odizolowanym baraku. Jak zatem wyglądały warunki życia więźniów Sonderkommando w obozie?
Oczywiście, jeżeli chodzi o dzień pracy w Sonderkommando, to musimy wziąć pod uwagę, że inaczej wyglądały dni, kiedy przychodziły masowe transporty i ich natężenie było bardzo duże, praktycznie każdy dzień to była kolejna wielotysięczna rzesza ofiar, a inaczej wyglądało to w okresach, kiedy następował taki, no, nazwijmy to przestój w pracy krematoriów. Kiedy nie przychodziły transporty, to też praca dla więźniów Sonderkommando była organizowana w taki sposób, że albo sprzątali, czyścili urządzenia, dokonywali napraw pod kierunkiem, na przykład przybyłych z Erfurtu inżynierów z firmy Topf, dokonywano przebudów przecież komór gazowych, chociaż w krematorium II i III podzielono komory gazowe w grudniu 1943 roku, także ta praca zawsze w jakiś sposób była dla nich organizowana. Przygotowywano opał, budowano prowizoryczne płoty maskujące wokół budynków komór gazowych i krematoriów. Także ta praca dla tych ludzi zawsze była organizowana. Natomiast jeżeli chodzi o warunki życia, chciałbym tutaj obalić pewien mit. Ponieważ często, pokutuje znowu w świadomości historycznej, jest taka wizja, że oto więźniowie Sonderkommando opływali we wszelkie dobra materialne, żywnościowe, i tak na dobrą sprawę niczego do zachowania kondycji fizycznej im nie brakowało.
To nie do końca tak. Proszę wziąć pod uwagę, że kiedy przybywają transporty, to niewątpliwie ci ludzie mają możliwość pozyskiwania jakiejś tam żywności, którą deportowani ze sobą mieli, ale na miły Bóg, jaka to była żywność? Jeżeli ludzie przybywali z gett, gdzie też był głód, to co oni mogli ze sobą przywieźć? A jeżeli przybywały transporty na przykład z Europy Zachodniej, czy z południa, z Grecji, to proszę wziąć pod uwagę jak długo ci ludzie byli w transporcie. Więc te produkty, które uznajemy za łatwo ulegające zepsuciu, to one często nie nadawały się już do spożycia. I sami więźniowie Sonderkommando unikali jedzenia tych rzeczy, żeby nie narazić się na problemy zdrowotne. Przecież Sonderkommando mogli być tylko pracujący i zdrowi, więc tak jak mówią relacje, oni głównie korzystali z rzeczy, które nie ulegały zepsuciu, rożnego rodzaju pieczywo, suchary, do tego wędzone, suszone mięso, o ile takowe było, no i przede wszystkim to, co było w konserwach, to było w miarę bezpieczne do spożycia.
Jeśli chodzi o warunki mieszkaniowe, typowe baraki, takie jak na terenie całego Birkenau, początkowo był to barak numer 2, na terenie sektora BIb przeznaczonego dla mężczyzn, typowy normalny murowany barak, a później barak numer 13 na terenie sektora męskiego, BIId. Tak w przypadku baraku numer 2 tak i baraku numer 13, były one tak skonstruowane, iż dziedziniec, który prowadził do wejścia baraku, był dodatkowo otoczony murem. Także praktycznie ten świat więźniów Sonderkommando to jest albo miejsce pracy, albo barak, tudzież ogrodzone murem nieduże podwórze. To praktycznie był cały ich świat. Możliwość wyjścia na zewnątrz z tego baraku była bardzo, bardzo mocno ograniczona, a jeżeli takie przypadki były, że oni opuszczali ten barak, no to wiązało się to najczęściej z sytuacjami mocno ryzykownymi. Ponieważ niewątpliwie ta izolacja nie była w 100% hermetyczna. Ale możliwość opuszczenia baraku była mocno ograniczona.
Czy coś w ich takim codziennym doświadczeniu obozowym jest wyjątkowego, czy to jest właściwie bardzo podobne życie do reszty więźniów obozu? Kiedy odłożymy na bok charakter ich pracy, bo to jest coś zupełnie szczególnego. Ale taki apel, jedzenie, praca, sen to właściwie tutaj różnicy wielkiej nie ma, lecz czy jest coś wątkowego, innego?
Wydaje mi się, że ta różnica, bo wiadomo, mówiliśmy, ten rygor obozowy, to wszystko jest typowe dla każdego jednego więźnia obozu, czyli ten rytm w postaci apelu, zbiórka, przeliczanie, wymarsz do pracy, powrót, czas na mycie się, na załatwienie potrzeb fizjologicznych. Natomiast jeżeli chodzi o to życie wewnątrz komanda, to myślę, że ciężej tutaj mówić o próbie odszukania czegoś normalnego w tym nienormalnym świecie. Nie wiem, wydaje mi się, że kiedy patrzymy na obóz, spoza perspektywy Sonderkommando, to niewątpliwie tworzą się jakieś relacje międzyludzkie: pozytywne bądź negatywne. Jest myślenie o świecie, który nadejdzie, o wolności. Nadzieja takowa była, przecież te informacje o sytuacji na frontach przenikały do więźniów obozu. Natomiast jeżeli chodzi o Sonderkommando, to tutaj trudno o tym mówić, bo to są ludzie, którzy mają tak naprawdę wyrok śmierci, tyle tylko że nie wiedzą, kiedy on zostanie wykonany. Może być wykonany następnego dnia. A może dopiero za kilka lat. Oni tego nie wiedzą. Tu też bym chciał się odnieść do tego, że też utrwalony jako stereotyp myślenia na temat więźniów Sonderkommando jest ta słynna ich likwidacja co trzy miesiące. Tego nie było. Owszem, pierwsze Sonderkommando utworzono na wiosnę 42. Ono najprawdopodobniej w całości zostało zamordowane w grudniu 1942 roku w krematorium numer I na terenie Auschwitz.
Ale później były już tylko częściowe selekcje, częściowe likwidacje, zabójstwa więźniów Sonderkommando, bo proszę się zastanowić, gdyby oni wiedzieli, że umrą za trzy miesiące, to nikt by ich do pracy nie zmusił. Natomiast kiedy tworzono im iluzje – będziecie żyć, dokąd będziecie potrzebni, a pewno będziecie potrzebni jeszcze jakiś czas, automatycznie ci ludzie odwlekając ten moment śmierci, moment egzekucji, byli bardziej spolegliwi, bardziej podatni na to, ażeby podporządkować się rozkazom ze strony SS. Oczywiście, oni nie czekali z założonymi rękami, bo zdawali sobie sprawę, że jedyna szansa na ocalenie to jest albo bunt, albo ucieczka. A najlepiej jedno i drugie, jednak tutaj wykorzystywano tę lukę, że jednak dawano im tę iluzję, że o ile podporządkują się, będą wykonywać polecenia, które im nakazano, wykonywać w sposób obowiązkowy, dokładny, to będą mogli przez jakiś czas zachować życie.
Natomiast niewątpliwie życie z wyrokiem śmierci nie usposabia człowieka ani w sposób optymistyczny, ani w jakiś taki głęboki, żeby tworzyć szerokie plany na to, co przyniesie przyszłość. Proszę wziąć pod uwagę jeszcze jedną rzecz: to byli ludzie, którzy przeżywali swoja wewnętrzną żałobę w zdecydowanej części, ponieważ byli świadomi, że zostali często ostatnimi członkami wielopokoleniowych rodzin. To też niewątpliwie odbijało się na ich psychice i to zresztą widać ten stan psychiczny, tej straty bliskich, tej żałoby, to się obija w ich wspomnieniach, relacjach czy chociażby rękopisach.
W relacjach też pojawiają się takie szczególne sytuacje, kiedy więzień Sonderkommando spotyka podczas pracy w rozbieralni komory gazowej kogoś z rodziny, to są już sytuacje niemal niewyobrażalne.
Niewątpliwie większość z nich, a przynajmniej te wspomnienia, które są nam dostępne, czy te rozmowy, które odbyłem, to pokazują coś takiego, że oni głęboko obawiali się takich sytuacji, ażeby spotkać kogoś ze znajomych, z bliskich, ponieważ w tej sytuacji ten poziom stresu i rozpaczy mógł osiągnąć niewyobrażalne rozmiary. Bywały przypadki, że bliskich, krewnych spotykali wśród ludzi prowadzonych na śmierć. Jeden z nich opisywał taką sytuację, że wśród ludzi przywiezionych po selekcji z terenu obozu spotkał swojego kuzyna i doprowadził go, kiedy ten już się rozebrał, do komory gazowej postawił w takim miejscu, gdzie znajdowała się wrzutnia do granulek cyklonu B. Po prostu chodziło o to, że jeżeli już nie można mu w żaden sposób pomoc, to chociaż niech jego śmierć przyjdzie szybko i bezboleśnie w miarę.
Poza tym zdarzały się przypadki, że kiedy były spotkania z krewnymi, którzy szli na śmierć, to później ich ciała były osobno spalane i była nawet praktykowana taka jakby forma próby pochówku ich szczątków, że na przykład ładowano ten popiół do jakiegoś pojemnika i zakopywano gdzieś na terenie krematorium, tak ażeby stworzyć namiastkę normalnego pogrzebu. Oczywiście to jest dla nas poza zasięgiem zrozumienia, bo to jest świat, którego my nigdy nie będziemy w stanie poznać, tak naprawdę.
Jak więźniów Sonderkommando postrzegali inni więźniowie obozu? Bo oczywiście mamy te szczątkowe relacje ocalałych Sonderkommando i ich rękopisy, ale też świat Sonderkommando pojawia się we wspomnieniach i w relacjach więźniów obozu.
Wiele zależy od człowieka. Pan Tadeusz Paczuła, którego miałem okazję osobiście znać, były więzień Auschwitz, on w jednym z filmów dokumentalnych powiedział tak, że nie znajduję słów, ażeby wyrazić współczucie wobec tych ludzi, których wyrwano z normalnego życia i wtrącano od razu na samo dno piekła. Oczywiście, zdarzały się wśród niektórych więźniów oceny bardzo, bardzo krytyczne i nie chcę być źle zrozumiany, ale w mojej ocenie nieco niesprawiedliwe wobec więźniów Sonderkommando. Ale generalnie rzecz biorąc ludzie, którzy mieli pełen ogląd sytuacji w obozie, raczej starali się wobec więźniów Sonderkommando zachować pozytywną neutralność i unikali jakichś ciężkich oskarżeń pod ich adresem, jakoby współpracowali z SS i tak dalej. Zastanówmy się tak nad tym. Każdy na dobrą sprawę więzień, który był w szponach SS, był na terenie obozu, on tak naprawdę pracował dla obozu i pracował dla SS. Ci ludzie, którzy wznosili krematoria, ci, którzy tam pracowali, mam na myśli więźniów, też wykonywali polecenia swoich przełożonych. Czy komando Kanada, które wyjeżdżało na rampę, które ładowało i sortowało bagaże po osobach zamordowanych, nie wykonywało poleceń SS?
Cały obóz tak na dobrą sprawę był przymuszony do pracy dla realizacji planów i pomysłów SS. Różnica polegała tylko na tym, że jeśli chodzi o Sonderkommando, nikt tam nie zgłosił się dobrowolnie do tej pracy, przynajmniej ja nie znam takiego przypadku. I po drugie, to byli ludzie, którzy z całą pewnością zdawali sobie sprawę z tego, że są skazani na śmierć, że od tej pracy ani już nie ma odwrotu, ani przejścia w inne miejsce, ani ocalenia. Taka jest różnica i to jest właśnie ten tragizm Sonderkommando.
Wspominaliśmy o tym jednak, że naszą wiedzę o świecie Sonderkommando opieramy również na relacjach więźniów ocalałych, czy patrząc na tę niewielką liczbę w historii, bo tych ocalałych było bardzo niewielu, czy po pierwsze wiemy mniej więcej, ile osób przeszło przez Sonderkommando, ilu więźniów tam trafiło, ilu ocalało i czy wśród tych ocalałych widać jakiś sposób, który umożliwiał przetrwanie Sonderkommando, bo to się wiąże z tym ostatnim okresem istnienia obozu, likwidacją obozu. Więc oni, podejrzewam, mieli dosyć podobne doświadczenie tego, jak można było przeżyć po zakończeniu Zagłady.
Przez Sonderkommando przewinęło się najprawomocniej od 1500 do 2000 osób. Ta liczba może być troszeczkę wyższa, ale przyjmuję, że to, co możemy tak w miarę udokumentować, biorąc pod uwagę te selekcje, które miały miejsce i o których wiemy, wydarzenia, które miały miejsce i rzutowały w jakiś sposób na liczebność Sonderkommando, przyjmuję, że to jest taka liczba od 1500 do 2000 osób. Ocalało ich około 100. I co determinowało o przetrwaniu Sonderkommando? Bardzo wiele czynników. Po pierwsze staż. Chciałbym tutaj jeszcze nawiązać do tej kwestii, bo wspomniałem przed chwilą o tym, że nie było czegoś takiego jak permanentna likwidacja wszystkich więźniów Sonderkommando co kilka miesięcy. Spośród wykwalikowanych do pracy Sonderkommando w grudniu 1942 roku przeżyło kilkadziesiąt osób co najmniej. To są ci ludzie, których ustaliłem, że oni przeżyli. Przecież wiadomo, że nie mamy pełnej listy ludzi, którzy przez Sonderkommando przeszli, czy ocaleli. To jest pierwsza rzecz.
Druga rzecz: niewątpliwie staż, bo Sonderkommando było traktowane przez SS także w sposób racjonalny wbrew pozorom. I to dodaje tutaj takiego tragicznego wymiaru. Jeżeli ci esesmani mieli w Sonderkommando ludzi, którzy wykonywali tę pracę od kilkunastu miesięcy, to wiadomo że przy kolejnych selekcjach zostawiano ich przy życiu między innymi dlatego, że to byli ludzie sprawdzeni, wiadomo było, że oni nie rzucą się na przykład w akcie rozpaczy z łopatą na któregoś esesmana. Mało tego, tworzyły się pewne nieformalne układy pomiędzy Sonderkommando esesmanami, chociażby polegające na tym, iż, ci nazwijmy ich „sprawdzeni” więźniowie, odpłacali się esesmanom, w taki sposób, że na przykład zdobywali dla nich nielegalnie kosztowności. Później na przykład proponowano któremuś z kierowników krematorium, że trzeba mu mundur wyprasować, marynarkę, no to on oddawał tę marynarkę do prasowania, w tym czasie do kieszeni wędrowały kosztowności, w ten sposób ten esesman mając takich ludzi, którzy potrafili z nim, złe słowo, ale innego nie ma, „współpracować”, to wiadomo, że przy kolejnych selekcjach ci ludzie nie byli skreślani z listy żyjących. Nie było sensu tworzyć nowych sieci powiazań pomiędzy więźniami Sonderkommando a tymi esesmanami z nadzoru krematorium.
Niewątpliwie o przetrwaniu decydowała także postawa psychiczna, postawa moralna. Ja na przykład wiem to od mojego przyjaciela, Henryka Mandelbauma, że dlaczego on został tak szybko wciągnięty gdzieś w tę orbitę konspiratorów z Sonderkommando. No na pewno postawa moralna, postawa psychiczna, tężyzna i siła to jest jedno, ale był jeszcze jeden ważny aspekt: Henryk Mandelbaum był z okolic Oświęcimia. W przypadku buntu i ucieczki ten człowiek wiedział, gdzie się poruszać na tym terenie, gdzie uciec, znał ludzi, można było się ukryć, więc wiadomo, że tacy konspiratorzy chcieli mieć w swoich szeregach kogoś, kto w przypadku buntu i ucieczki będzie ich przewodnikiem czy kimś, kto może ich pokierować w tym terenie. Czyli to są bardzo różne czynniki, a poza tym po prostu, tak jak w przypadku większości więźniów w obozie, po prostu szczęście. No bo wszystkie te czynniki mogą w jakiś sposób współgrać, a jeżeli mamy do czynienia z buntem 7 października, gdzie więźniowie z Sonderkommando są położeni na ziemi i na ślepo jest rozstrzeliwany co któryś z nich, no to już w tym wypadku żaden spryt, żadna wola przetrwania i żadne inne czynniki nie brały tutaj góry jak tylko i wyłącznie ślepy los i szczęście, po prostu.
Gdzie w takim razie znalazła się ta luka w tym świecie zorganizowanym przez SS? Ponieważ w ich interesie było to, żeby nikt z Sonderkommando nie przeżył jako świadkowie Zagłady. Gdzie w tym ostatnim okresie istnienia obozu stworzyły się te luki, które więźniowe Sonderkommando mogli wykorzystać?
Czynników było kilka. Pierwszy czynnik był taki, że ewentualne zabicie tej ostatniej żyjącej jeszcze grupy więźniów Sonderkommando, mówimy już po ostatniej selekcji w listopadzie 1944 roku, zostaje setka ludzi na terenie obozu. 70 z nich pracuje przy rozbiórce krematorium II i III. 30 jest oddelegowanych do pracy przy spalaniu zwłok w krematorium nr V. Zabicie tej setki osób wymagałoby jakiegoś specjalnego polecenia, podjęcia rozkazu, sami więźniowie Sonderkommando o tym mówili. Chętnych do wydawania takich rozkazów pod koniec 1944 roku, czy na początku 1945 roku wśród esesmanów było coraz mniej, bo oni zdawali sobie sprawę, że wkrótce z podjętych decyzji być może trzeba będzie się tłumaczyć.
Więc to jest pierwsza kwestia, druga kwestia to niewątpliwie zamieszanie w ostatnich dniach sprzed ewakuacji Auschwitz. Mamy grudzień 1944 roku, setka więźniów Sonderkommando przebywa nadal na terenie Auschwitz, te ostanie dni istnienia obozu, 16, 17, 18 stycznia 1945 roku. Ta grupa Sonderkommando nazywana wówczas Abruchkommando, czyli komando rozbiórkowe, i krematorium nr V zostaje z nieznanych dla mnie powodów dokwaterowana do jednego z baraków, gdzie przebywają tak zwani zwykli więźniowie. I w momencie, kiedy rozpoczyna się ewakuacja, to oni wychodzą z obozu razem z pozostałymi. Czyli już nie jako osobna grupa Sonderkommando, tylko po prostu jako jedna z grup więźniarskich. I ten, czy to przypadkowy, czy nie przypadkowy, raczej przypadkowy zbieg okoliczności, zadecydował o tym, że oni po prostu zostali wyprowadzeni z obozu i zniknęli w tłumie. Domyślam się, że po pierwsze brakowało „odważnego” esesmana, który podjąłby decyzję, tych ludzi należy zlikwidować, a po drugie, właśnie to, że dokwaterowano ich do jednego z baraków, gdzie przebywali normalni więźniowie obozu, no i w ten sposób Sonderkommando, jak gdyby, zniknęło w tłumie. I dzięki temu większość z nich ocalała później.
Sonderkommando znika w tłumie i chyba na wiele lat znika z takiej świadomości historycznej, i właśnie wtedy tworzą się te mity, że Sonderkommando współpracuje, że to byli to ludzie, którzy pomagali. Przez wiele, wiele lat oni też nie chcą mówić o tym doświadczeniu, to chyba zaczyna się znacznie później. Po wojnie, oprócz może jakichś przypadków przy procesach, ale wydaje mi się przynajmniej, że świadomość tego, czym było Sonderkommando i to nasze dzisiejsze zrozumienie tej grupy ludzi to nie jest czas natychmiast po wojnie.
Absolutnie tak, pierwszy moment, 45 rok, 46, to obecność tych świadków Sonderkommando tutaj w Auschwitz, w czasie prac sowieckiej komisji, później współpraca z komisją Jana Sehna, tworzącą proces dowodowy przeciwko komendantowi Hössowi oraz załodze oświęcimskiej tak zwanej. I po tych latach ci członkowie Sonderkommando znikają tak na dobrą sprawę z pola widzenia świadków, badaczy. To Sonderkommando gdzieś jest obecne, ale ono jest na drugim planie, a później wręcz ci ludzie znikają. I pierwszy powrót do Sonderkommando, do ludzi z Sonderkommando jako do świadków, to są lata sześćdziesiąte. To wynika z tego, iż jest próba odnalezienia i opublikowania rękopisów stworzonych przez Sonderkommando w Auschwitz. To jest ten czas lat sześćdziesiątych. Zaczynamy wreszcie jako my, powojenni, poznawać relacje z serca piekła. Wspomnienia Gradowskiego, Lewentala, innych więźniów Sonderkommando zostają przywołane. Natomiast lata osiemdziesiąte, także film Shoah, gdzie występuje jeden ze świadków Sonderkommando – Filip Müller, powoduje, że my zaczynamy tymi ludźmi się interesować, jako historycy, a później, kiedy zaczynamy ich poznawać, tak jak w moim przypadku, zaczynamy się nimi fascynować. Bo to byli ludzie nieprawdopodobnego charakteru, nieprawdopodobnych przeżyć i nieprawdopodobnego myślenia, jakie te przeżycia w nich sformułowały.
Ja mogę to powiedzieć na przykładzie tego mojego przyjaciela, Henryka Mandelbauma, tej relacji, znajomości. Nigdy już nie spotkam takiego człowieka jak on. Chociaż będę spotykał być może jeszcze zapewne wielu bardzo wartościowych ludzi. Ale on był jeden jedyny w swoim rodzaju. Człowiek, który przeżył taką traumę, któremu odebrano tutaj rodzinę, którego zmuszono do najgorszej pracy, jaką możemy sobie wyobrazić, z karą śmierci wydaną zaocznie. I ten człowiek wychodzi z obozu jako człowiek kochający ludzi, kochający świat, kochający całe otoczenie. O wielkiej sile emocjonalnej, moralnej, który nie boi się niczego i nikogo, nawet śmierci, mimo że widział ją tak masowo na własne oczy. Chciałbym, żeby ludzie czasami wczytali się w te wspomnienia więźniów Sonderkommando, bo one pokazują jedną rzecz: człowiek zwycięża wszystko, nawet tak straszliwą zbrodnię i przemoc i zachowuje człowieczeństwo, jest w stanie zachować człowieczeństwo. To jest taka nauka dla potomnych, wydaje mi się z historii Sonderkommando, którą możemy wyciągnąć.