Ewakuacja i wyzwolenie Auschwitz w relacjach świadków
Transkrypcja podcastu
Posłuchaj na: SPOTIFY | APPLE PODCAST
Obóz Auschwitz został wyzwolony 27 stycznia 1945 roku. Dzięki działaniom żołnierzy z 100. i 322. Dywizji Armii Czerwonej zostało oswobodzonych około 7 000 więźniów w trzech częściach obozu Auschwitz a około 500 więźniów wyzwolono w kilku podobozach. W momencie wyzwolenia w KL Auschwitz znajdowało się ponad 500 dzieci, w tym ponad sześćdziesięcioro urodzonych w obozie. O ostatnich dniach funkcjonowania obozu i o momencie jego wyzwolenia opowiadają świadkowie tamtych wydarzeń.
„W mroźną styczniową noc z 17 na 18 stycznia 1945 roku z krótkiego snu wyrwał nas huk detonacji. Było to bombardowanie Oświęcimia. Po północy na oddzielonym drutem kolczastym podwórku gospodarczym, gdzie normalnie panowała cisza, zrobił się ruch, nawoływania, krótkie gardłowe komendy wydawane w języku niemieckim świadczyły o tym, że coś się dzieje. W mrokach nocy widać było więźniów – mężczyzn przy wozach, którzy w gorączkowym pośpiechu i gonitwie pakowali paszę dla bydła. Blokowa Niemka gwizdaniem przywabiła blokowego z męskiego bloku i ten krótko zawołał, że jest ewakuacja całego obozu. Rano o godzinie 3-ciej zrobiono nam normalny apel. Po apelu Polak z męskiego bloku także (Schreiber) poinformował mnie o szczegółach ewakuacji. Powiedział mi, że front rosyjski gwałtownie się zbliża i dlatego ten pośpiech. Kazał mi włożyć cywilne ubranie, bo przy najbliższej okazji będziemy musieli uciekać. Nie zgodziłam się na tę propozycję z uwagi na to, że nie orientowałam się absolutnie w okolicznym terenie i nie znałam nikogo, kto mógłby nam udzielić kryjówki. […] Władze SS na miejscu poleciły przewieźć więźniarki chore do obozu głównego. Chore postanowiły zwlec się z łóżek i maszerować z nami. […] około południa ustawiono nas w kolumnę i oczekiwałyśmy na komendę marszu. Konwojentami byli esesmani zatrudnieni na terenie naszego podobozu Pławy oraz doszła jeszcze mała grupa obcych, których nie widziałam uprzednio. Naturalnie byli wszyscy poważnie pijani. SS-Scharführer – kierownik naszego obozu nie mógł stać na nogach o własnych siłach. Rozbijał się o ściany baraku raz po raz bełkocząc przekleństwa. [...]”.
„17 stycznia 1945 roku w późnych godzinach nocnych za pomocą gongu oznajmiono natychmiastową zbiórkę lekarzy, sanitariuszy i funkcyjnych z 15 minutowym terminem przygotowania się do odmarszu. Większość personelu sanitarnego wymaszerowała jeszcze tej nocy. […] Ubranych więźniów wyprowadzono partiami z obozu. Miałem pójść około 15 godziny z resztą funkcyjnych, ale w ostatniej chwili zdecydowałem się pozostać i wycofałem się już z uformowanej kolumny. Schowałem się w bloku 13, w stolarni, pomiędzy rupieciami tutaj nagromadzonymi. Czy ktoś z funkcyjnych oprócz mnie pozostał – nie wiedziałem wtedy. Zdawało mi się raczej, że jestem sam. Przez otwór spomiędzy zasłaniających mnie przedmiotów obserwowałem obóz. Po około pół godziny po odmarszu ostatniej kolumny (około 4 godziny) przybył do obozu pluton esesmanów w pełnym uzbrojeniu. Myślałem początkowo, że przyszli rozstrzelać pozostałych chorych. Okazało się jednak, że przeprowadzali apel chorych pozostałych, by stwierdzić ilu pozostało w obozie. […] około godz. 18 wyszedłem korzystając z ciemności, celem zorientowania się, co dzieje się w obozie. Spotkałem kilku zdrowych więźniów, którzy podobnie jak ja nie poszli z transportem. Byli między innymi dr Stanisław Zasadzki, dr Fiderkiewicz Alfred, Rodowicz Władysław, Ganszer Julian oraz kilku jeńców radzieckich z „Kesselkommando” z bliżej mi znanym Andrejem. (Ponieważ na odcinku szpitalnym nie było kuchni, jedzenie woziło z odcinka BIId tzw. Kesselkommando, w którym było kilku jeńców radzieckich)”.
„Wyprowadzono nas. Szłyśmy owinięte w jakieś koce. Kto nie mógł iść, tego esesmani rozstrzeliwali. Śnieg był całkiem czerwony. W jednej chwili zrobiło mi się wszystko zupełnie, zupełnie obojętne. Powiedziałam mojej mamusi: „Wy idźcie dalej, a ja tutaj zostaję. Ja już nie chcę więcej ... Ja już nie mogę ..." Nie wiem, jak długo szłyśmy. Gdzieś tam po drodze stały wagony”.
„[...] W dniu 18 stycznia 1945 roku doszło do ostatecznej, pieszej ewakuacji więźniarek z Brzezinki. Rozkazano więźniarkom natychmiast przygotować się do niej. Esesmani „naganiali” wprost więźniarki do dołączenia się do transportu. Mówili [...], że cały obóz jest podminowany i po ich ustąpieniu zostanie wysadzony w powietrze. Wiele więźniarek zapytywało mnie, co mają robić: iść z transportem czy zostać. Oznajmiałam im, że sama zostaję, gdyż, jeśli mam zginąć, to wolę zginąć na ziemi polskiej, ale co do siebie, muszą jednak same zdecydować. Pamiętam, że w ostatnich chwilach esesmani z rewiru namawiali mnie i radzili, abym udała się wraz z nimi w transport. W ostatnich minutach przed wyruszeniem kolumny ewakuacyjnej poszukiwali mnie w blokach. Uniknęłam ewakuacji dzięki temu, że położyłam się w bloku, obok jednej z chorych więźniarek, na najwyższym piętrze pryczy obozowej. Po odejściu ostatniego transportu ewakuacyjnego w obozie w Brzezince, w żeńskim szpitalu obozowym pozostało ponad 2 000 chorych i nieliczna garstka jako tako zdrowych więźniarek, które zajmowały się chorymi. Nie widziało się już żadnych posterunków SS, na teren obozu wpadali jedynie pojedynczy esesmani. Słyszałam, że teren obozu penetrowały też dorywczo grupy esesmanów i wiele więźniarek Żydówek zostało przez nich zastrzelonych”.
„[...] 18 stycznia 1945 roku zaczęto wyprowadzać więźniów w marsz ewakuacyjny. Przed odejściem wydano suchy prowiant – chleb i trochę margaryny [...]. Więźniów wyprowadzano z obozu pięćsetkami. Ja wyszedłem z ostatnią grupą [...]. Maszerujący piątkami więźniowie pilnowani byli przez esesmanów, którzy szli po bokach kolumny. Esesmani uzbrojeni byli w ręczne karabiny i karabiny maszynowe [...].
Za Bieruniem zaczęliśmy spotykać ciała więźniów leżące z boku drogi. Byli to ci, którzy ginęli od kul esesmańskich jako niezdolni do dalszego marszu. Od czasu do czasu słychać było strzały [...]. Zmęczeni i wyczerpani długotrwałym marszem dotarliśmy do Gliwic [...]. W Gliwicach [...] wszystkich więźniów umieszczono w otwartych węglarkach, ładując do każdego wagonu po około 60 osób [...]. W wagonach panował okropny tłok. Żaden z więźniów nie mógł się właściwie poruszać ani zmienić raz zajętej pozycji. Pociąg odjechał z Gliwic wieczorem. Zatrzymując się często na trasie, jechaliśmy bardzo powoli. Trudno mi jest obecnie dokładnie opisać to, co zaczęło się dziać w czasie jazdy. Pozbawieni osłony przed mrozem więźniowie opadali z sił. Rozgrywały się dantejskie sceny. Każdy walczył o miejsce, które zajmował [...]”.
„[...] Eskortowane przez esesmanów, objuczone plecakami szłyśmy w szybkim tempie w kierunku na Pszczynę. Co chwilę padał strzał – to esesmani załatwiali się w ten sposób z tymi, które osłabły i iść już nie mogły. Wiatr i mróz dał się nam we znaki. Słabsze zaczęły stopniowo opróżniać plecaki. Rzucały koce, bieliznę, zapasowe suknie lub buty, by odciążyć się trochę. O godzinie 2 w nocy zarządzono postój. Na nocleg dano nam stodołę i stajnię – pakowano nas tam po prostu jedna na drugą. Nie było słomy. Drzwi były pootwierane. Zmarzłyśmy tam jeszcze więcej, a zamiast odpocząć, zmęczenie nasze potęgowało się. Buty miałyśmy zupełnie przemoczone, nogi w obuwiu pływały. Rano, o godzinie 8, dalszy marsz bez śniadania. [...] Mróz był silny, chciałyśmy trochę śpiewać, by podnieść na duchu słabe i starsze, niestety, esesmani strzałami zagłuszyli nasz śpiew. Coraz więcej spotykałyśmy trupów w różnych pozycjach, przeważnie z rozbitymi czaszkami, leżących na brzegach drogi”.
„Pierwszej nocy (z 18 na 19 stycznia), kiedy już wszyscy opuścili obóz, za wyjątkiem tych, którzy zostali na rewirze, przeleciały nad nami samoloty i zrzuciły bomby, z których jedna trafiła w barak położony obok naszego. Wielu półnagich więźniów wyszło na zewnątrz, na śnieg i mróz, ponieważ był pożar, co oznaczało dla nich ciepło i być może coś do jedzenia. Następnego ranka, kiedy wyszedłem z baraku, popioły jeszcze się żarzyły. Obszedłem obóz dookoła na wpół ubrany, w drewniakach, szukając czegoś do jedzenia”.
„W nocy z 17 na 18 stycznia opuścił obóz wielki transport więźniów, około 11 tysięcy osób, przy 10 – 15 stopniach mrozu. W Auschwitz I pozostało około 1 200 więźniów. Pozostawieni w tych warunkach chorzy, bez opieki lekarskiej, bez szklanki wody byli skazani na śmierć w co najmniej 90 procentach. Nie mogłem pogodzić się z tą sytuacją i postanowiłem pozostać z chorymi. […] Powiedziałem o moim postanowieniu pozostania w obozie jednemu z kolegów, doktorowi [Jakubowi] Gordonowi z Wilna. Bez zastanowienia powiedział: „Ja też chcę zostać z tobą”. Był jeszcze jeden lekarz dr Samuel Steinberg z Paryża. Zareagował tak samo, został z nami. Zostało z nami także paru młodych chłopców, aby nam pomóc w pracy z chorymi. […] Sytuacja była bardzo ciężka. Trzeba było leczyć i karmić chorych. Potrzebowaliśmy co najmniej trzech – czterech tysięcy litrów wody, aby ugotować herbatę i zupę dla każdego. Pierwszej nocy włamaliśmy się do magazynów, które były pełne wszystkiego: konserw i tłuszczu, masła, kasz, wszystkiego co tylko dusz zapragnie. Wzięliśmy dużą część tych zapasów i zanieśliśmy do bloków, aby mieć z czego gotować. Na bloku 28 była kuchnia i tam gotowało się. Okazało się, że w obozie została jeszcze pewną grupa zdrowych więźniów i oni z własnej woli przyszli nam pomagać. Trzeba było wozić do kuchni wodę, trzy-cztery tysiące litrów dziennie z przerębla basenu [przeciwpożarowego], który znajdował się w obozie. Trzeba było dostarczyć do niej żywność, a przygotowaną strawę oraz kawę lub herbatę przewozić do bloków i dzielić między chorych. Trzeba było czyścić bloki, klozety, myć chorych, trzeba było operować, zmieniać bandaże, opatrunki, praca trwała od rana do nocy”.
„Na drugi dzień po ewakuacji zjawiła się grupa esesmanów, która przez następne dni sprawowała władzę. Na ich polecenie więźniarki zostały skupione w 3 lub 4 blokach, policzone i zarejestrowane. Na zarządzonym apelu esesmani ostrzegli nas przed ucieczkami i zapowiedzieli, że za wszelkie próby opuszczenia obozu będą rozstrzeliwać. Zaraz po apelu polecili wystąpić wszystkim więźniom Żydom. Obok mnie stały Żydówki - bliźniaczki z Łodzi, (jedna z nich miała na imię Jafa) i Kazia (również Żydówka z Łodzi), bardzo młode, miały nie więcej niż 15 lat. Szepnęłam im, aby nie występowały przed szereg. Bliźniaczki posłuchały mnie, lecz bojaźliwa Kazia wyszła z szeregu. Ok. 200-osobową grupę więźniów esesmani pognali w kierunku ruin V krematorium. Z biciem serca czekałyśmy na odgłos strzałów, ale mimo upływu czasu było cicho. Wyruszyłyśmy z bloków, aby zdobyć coś do jedzenia, bo od dwóch dni nie miałyśmy nic w ustach. Znaleźliśmy w niemieckiej kantynie, w koszach na śmieci, zgniłe i zmarznięte obierki od ziemniaków. Podczas gdy kilka kobiet zaczęło gotować z nich zupę, ja wraz z trzema koleżankami wyruszyłam na dalsze poszukiwanie żywności. Zamiast niej w jednym z bloków znalazłyśmy grupę nagich, zmarzniętych, płaczących dzieci. Były to zaropiałe, zaszczute małe karły zgłodniałe jak wilki. Między sobą nazwałyśmy je „turkami”, gdyż nie można było się z nimi porozumieć. Z koleżanką zostałam przy nich, a pozostałe dwie kobiety poszły sprowadzić pomoc. Po drodze spotkały dwóch więźniów Rosjan. Wspólnie z nimi przeprowadziłyśmy dzieci do naszego bloku. Razem było ich 18. Musiałyśmy za wszelką cenę zdobyć dla nich żywność”.
„W dniu 19 stycznia, po odejściu ostatnich transportów ewakuacyjnych, na terenie odcinka BIIe pozostały tylko chore obłożnie więźniarki, niezdolne do dłuższego marszu, chore przebywające w Schonungsblock (w większości Żydówki), kilkudziesięcioro dzieci i 17 chodzących osób z personelu rewiru.”
„Tuż po ewakuacji posterunki SS zeszły już na stałe z wież strażniczych, z tym że jeszcze przez około dwa trzy dni obóz penetrowały systematycznie patrole SS. Codziennie przychodził do obozu esesman Perschel. Po opuszczeniu obozu przez większość załogi SS przewijały się przezeń również frontowe oddziały SS i Wehrmachtu. 20 I 1945 roku więźniowie i więźniarki w poszukiwaniu żywności udały się do magazynu żywnościowego obok kuchni obozowej na terenie odcinka BIId. Kto czuł się na siłach biegł do magazynu i wynosił stamtąd worki kaszy, makaronu, cukru i rodzynek. W pewnym momencie przybyli esesmani z Perschelem i zaczęli strzelać do więźniów i więźniarek oraz bić je deskami. Mnie osobiście kilka razy bardzo mocno uderzył deską wspomniany esesman Perschel. Wskutek uderzeń upadłam nieprzytomna na ziemię. Po odejściu esesmana dowlokłam się z dwoma około dwudziestopięciokilogramowymi workami do bloku na terenie rewiru. W wyniku akcji SS w pobliżu magazynu i na drodze do niego prowadzącej zginęło wielu więźniów i więźniarek”.
„Esesmani oznajmili nam, że obóz jest podminowany i kto pozostanie w obozie, zginie. Wiele osób nie uwierzyło jednak esesmanom i pozostało w obozie. Osobiście postanowiłam nie opuszczać chorych. Razem ze mną pozostały w obozie dr Alicja Piotrowska, Rosjanka dr Lubow (chirurg) i niektóre pielęgniarki, wśród nich Anna Chomicz, Zofia Klimkiewicz i Węgierka London”.
„Okres do chwili nadejścia pierwszej linii wojska radzieckiego nazwałabym okresem bezkrólewia. W obozie panowała całkowita anarchia. Nikt nikogo nie słuchał, nie respektowano dotychczasowych więźniarek funkcyjnych. Nie wynoszono z bloków zwłok i nie sprzątano nieczystości. Więźniarki domagały się opieki i żywności, nie było jednocześnie wystarczającej liczby osób chętnych do usług. Niektórym więźniarkom udało się przynieść z magazynów esesmańskich nieco produktów żywnościowych, z których starano się sporządzić gorące posiłki. W dniach bezkrólewia miały miejsce rozgrywki osobiste między więźniarkami. Dochodziło do ostrych starć słownych, a nawet rękoczynów między niektórymi więźniarkami”.
„Do momentu wyzwolenia musiałyśmy radzić sobie we własnym zakresie. Organizowałyśmy z magazynów przede wszystkim żywność i odzież. Olej wlewałyśmy do różnych małych naczyń, wkładałyśmy do nich knoty sporządzone z nitek wyciągniętych z koców i przy pomocy w ten sposób skonstruowanych lampek oświetlałyśmy pomieszczenia”.
„W okresie między ewakuacją a wyzwoleniem dwa razy przeszły przez nasz obóz wojskowe formacje niemieckie, być może także esesmani. Za pierwszym razem wojskowi niemieccy kazali wyjść z bloków wszystkim Żydówkom. Wyprowadzili je w kierunku miasta Oświęcimia i w drodze zastrzelili. Za drugim razem rozstrzelali szereg radzieckich jeńców wojennych”.
„Przez kilka dni po 20 stycznia słychać było trwające w pobliżu walki frontowe. Raz widziałam, jak zjawili się esesmani, którzy zrzucili mundury i odeszli w cywilnych ubraniach za obozową bramę”.
„Tuż przed wyzwoleniem na teren rewiru żeńskiego przybył silnie uzbrojony oddział SS. Esesmani wywołali z Schonungsblock większość więźniarek i poprowadzili je w kierunku pobliskiej bramy obozowej. Już na ulicy obozowej prowadzącej w kierunku bramy zastrzelili ok. 100 więźniarek”.
„23 stycznia, był to wtorek, z obozu macierzystego odchodziły przed południem ostatnie transporty. Będąc przy oknie zobaczyłem, jak znajdujący się przy ostatnim transporcie Lagerführer Hössler podszedł w pobliże budynków szpitala i zwrócił się do lekarza, profesora z Poznania, że dalszą opiekę zostawia w ich rękach. Leżąc w bloku, z którego nie wychodziłem, byłem pewny, że pozostało nas niewielu więźniów. Z okien 28 bloku widziałem rozbite oddziały armii niemieckiej, pojedyncze, luźne grupy wycofujące się drogą poza murem od Bauhofu w kierunku Soły, wchodzące po drodze do tzw. budynku Theatergebäude, skąd wynosili papierosy, flaszki wody mineralnej itp. zabierając ze sobą.
W środę, 24 stycznia, nie widziałem wartowników na wieżach strażniczych. Drogą poza murem w dalszym ciągu wycofywały się grupy żołnierzy. Więźniowie mogący chodzić ruszyli do magazynów Bekleidungskammer i Effektenkammer skąd znosili bieliznę, ubrania cywilne, oraz do magazynów żywnościowych znosząc cukier, grysik, mleko kondensowane, konserwy mięsne. W bloku Effektenkammer wybuchł pożar. Na terenie obozu w pewnym momencie pojawił się jakiś esesman, na którego jednak nikt nie zwracał uwagi. W rogu ogrodzenia, za blokiem 28 przecięto druty, w których nie było już prądu, i więźniowie uciekali z obozu.
W obozie pojawił się jakiś oddział umundurowany, mówiono że Bahnschutz i widząc więźniów wynoszących rzeczy z magazynów ostrzelał ich z karabinów zabijając kilku. Po załadowaniu prowiantu na dwa samochody odjechali.
W szpitalu pozostało kilku lekarzy, ale właściwie po mnie sądząc, chorymi się nie zajmowali. W kuchni dietetycznej (Diätküche) w bloku 28 pewien Niemiec, który pozostał w szpitalu, zaczął gotować posiłki dla więźniów bloku z nagromadzonych zapasów. Słyszałem, że miał ostre zajście z jakimś esesmanem na temat „zagrabionych” prowiantów, które jednak minęło bez konsekwencji. Noc minęła spokojnie, poza tym, że nad obozem i okolicą Oświęcimia krążyły samoloty.
W czwartek, 25 stycznia, życie w opuszczonym przez SS obozie przebiegało podobnie do dnia poprzedniego. Więźniowie nie byli głodni posiadając nagromadzone zapasy jedzenia. Część więźniów uciekała nadal. Miałem podobny zamiar i umawiałem się z dwoma kolegami wybierającymi się do Lędzin. Nie miałem jednak sił, musiałem zostać. Koledzy poszli. Około godziny 14. rozległ się nagle krzyk podawany od bloku do bloku: „alles aus den Blocken raus, wer im Block verbleibt, wird erschossen” (wszyscy mają wyjść z bloków, kto zostanie, będzie rozstrzelany). Potem dodano: „kto nie może iść, wynieść ich z bloków.” Zaczęliśmy wychodzić. Dopiero teraz przekonałem się, jak wielu więźniów pozostało w obozie. Ulica była pełna więźniów. Ustawiali się szykiem obozowym, środkiem ulicy od 28 aż po 24 blok. Na chodnikach stali esesmani z automatami w rękach gotowymi do strzału. Było to gestapo z Oświęcimia, co można było poznać po eleganckim ubraniu. Mogło ich być 40 do 50-u osób.
Padł rozkaz ustawienia się wg narodowości. Przeważali Żydzi. Polaków była niewielka grupa. Kazano nam ustawić się na przedzie obok bloku 24. Stali tam komenderujący akcją. Niespodziewanie wjechał do obozu motocyklista. Widziałem, jak jeden z komenderujących podszedł do niego i jak ów szeptem mu coś zameldował. Po krótkiej rozmowie padł rozkaz: „wszyscy z powrotem do bloków, zaś na rozkaz odmarszu mają się wszyscy natychmiast ponownie ustawić.” Gestapowcy odeszli. Wróciliśmy do bloków oczekując rozkazu zbiórki do odmarszu. Byliśmy ubrani w płaszcze. Było ciemno, tu i ówdzie świeciły się resztki świec. Nastrój był pełen niepewności i podniecenia. Mijały chwile. Nagle jeden z więźniów, Niemiec z Düsseldorfu, powiedział – „ich hau mich, hin hier kommt ja sowieso kein Schwein mehr” (kładę się, tak czy tak, nie przyjdzie tu żadna świnia więcej), rozebrał się i położył się spać. Zaczęliśmy się rozbierać i kłaść do łóżek. Z oddali było słychać strzały. Gestapowcy więcej nie przyszli”.
„Dnia 25 stycznia 1945 roku przybyli do obozu [Auschwitz I] esesmani w większej liczbie i kazali wszystkim więźniom, którzy mogli wstać tylko z łóżek, żeby przygotowali się do transportu. Z zachowania się ich było widać, że zamiarem ich jest wszystkich nas wystrzelać. Ustawili nas przy bramie i już mieliśmy wyruszyć, gdy nadjechało auto służbowe z dwoma esesmanami. Esesmani ci porozmawiali coś z tymi, którzy mieli nas konwojować i po krótkiej chwili wszyscy opuścili obóz”.
„26 stycznia esesmani po raz ostatni przeprowadzili u nas apel. Jeden z nich oświadczył, że jest to ostatni dzień istnienia obozu, gdyż po północy zostanie on wysadzony. Na terenie obozu, w trzech lub czterech barakach dawnego lagru cygańskiego przebywało w tym czasie około tysiąca więźniów. Przeważali wśród nich chorzy. Wśród więźniów nieco zdrowszych, poruszających się o własnych siłach byli przeważnie obcokrajowcy”.
„(…) stwierdziłem, że połowy ludzi nie było w obozie i, co ciekawsze, zniknęli m.in. i Niemcy, i ci, co mieszkali niedaleko od obozu. W dalszym ciągu widziałem za murem uciekające grupy żołnierzy niemieckich”.
„Wiele radości sprawiła mi scena uciekających esesmanów. Jeden z nich miał rower i gdy wsiadł na rower, by na nim uciekać, inny zdzielił go kolbą w łeb, wsiadł na rower i odjechał w popłochu”.
„Na apel księdza Szlachty zebrałem grupę ludzi dobrej woli i na 2–3 dni przed nadejściem do Oświęcimia Armii Czerwonej podążyłem z nimi do obozu w Brzezince. W grupie tej znaleźli się Wilhelm Wazdrąg, Marian Śliwka, Kazimierz Baraniak, Edward Krzywda, Zdzisław Bosek, Czesław Pęcikiewicz, Józef Bucki, Józef Bałdys, Bogusław Duda, Józef Budka – najmłodszy z nas, 16-letni chłopiec, niezwykle ofiarny i dzielny.
Po przybyciu do Brzezinki udało się nam rozbroić kilku esesmanów, znaleźliśmy też sporo porzuconej przez Niemców broni. Doszło nawet do wymiany strzałów między nami a napotkanymi esesmanami, w wyniku czego niektórzy z nich zginęli. W Brzezince zastaliśmy około 4 000-5 000 chorych więźniów i stosy zmasakrowanych, nadżartych przez szczury, niedopalonych zwłok. Przechodząc z baraku do baraku, aby nie deptać po zwłokach, odgarnialiśmy je na boki torując sobie wśród nich ścieżkę. Zwłoki leżały też w barakach na pryczach i często mieszały się z żyjącymi jeszcze więźniami. Krążąc wśród baraków zauważyłem rozciągnięte między nimi izolowane kable, a gdy pociągnąłem za nie, zobaczyłem niewielkie metalowe, podłużne puszki w formie prostopadłościanów. Były one ulokowane pod ścianami baraków, tuż pod powierzchnią ziemi, przy każdym baraku po dwie po przeciwległych jego stronach. Każda puszka miała długość 15–20 cm i każdą można było łatwo uchwycić dłonią. Jakkolwiek z obawy o życie nie próbowałem żadnej z nich otworzyć, sądzę, że były wypełnione prochem wybuchowym. Kable, którymi puszki te były połączone w jedną, rozgałęzioną sieć, leżały na powierzchni ziemi, przykryte śniegiem. Widać było, że leżały pod śniegiem już od dłuższego czasu. Z kolegą Wazdrągiem obeszliśmy cały obóz, poprzecinaliśmy kable i wydobyliśmy spod ścian baraków wspomniane puszki, które wyrzuciliśmy do rowów obok obozowego ogrodzenia”.
„W nocy 26 stycznia kanonada zbliżyła się i stała się jednostajna, a po chwili ustała. Słyszeliśmy wozy niemieckie, które cofały się na drogę do Bielska. Wehrmacht cofał się. Odgłosy artylerii zastąpiły strzały karabinów maszynowych. Artyleria zaczęła znowu strzelać całkiem blisko, słyszeliśmy strzały, wybuchy, a karabiny maszynowe strzelały coraz bliżej. Nagle to ustało”.
„Zbliżała się północ. Byłam do tego stopnia zmęczona, że postanowiłam się położyć, mimo że wedle zapowiedzi esesmanów miały to być nasze ostatnie chwile życia. Pożegnałam się z najbliższymi przyjaciółmi i poprosiłam, aby mnie nie budzili, gdyż chciałam, aby śmierć dosięgła mnie we śnie. Okręciłam głowę kołdrą i zasnęłam. Obudziły mnie krzyki i nawoływania. Kiedy z gniewem zapytałam więźniarkę Austriaczkę leżącą nade mną, dlaczego mnie zbudzili, zawołała: „Zofia, Zofia, Ruski, Ruski.” W bloku wrzało jak w ulu, nawet umierający odzyskiwali chwilowo siły”.
„W dniu 27. stycznia 1945 roku weszły do obozu pierwsze czujki żołnierzy radzieckich. Byli ubrani na biało. Z oddali wyglądali jak białe, duże posuwające się plamy”.
„Nie byłyśmy pewne, kim są. Obawiałyśmy się, że mogą to być Niemcy, którzy zechcą nas zlikwidować. Zbliżający się mężczyźni stanowili przednią szpicę patrolu zwiadowczego. Naraz rozległy się okrzyki „zdrastwujtie, towariszczi”. Żołnierze radzieccy uspokoili nas mówiąc, abyś my się nie bały, bo „germańców niet”.
„To było popołudniu. Weszło trzech Rosjan. Powiem inaczej. Weszło trzech zwiadowców sowieckich w białych, ochronnych płaszczach, bo przecież była zima. [S. 155] Wyglądali jak jakieś duchy. Trudno opisać ich twarze. Na ich widok z bloków zaczęli wychodzić chorzy, zawinięci w koce. Jednego z tych żołnierzy, takiego małego zapytałem, jak się nazywa i skąd pochodzi. Odpowiedział, ze nazywa się Woroblewski i pochodzi z Moskwy. Nigdy tej chwili nie zapomnę. Za zwiadowcami nadeszła wkrótce cała armia. […] Gdy przez obóz przeszły czołowe oddziały armii sowieckiej, znów na pewien czas pozostaliśmy sami, zdani na własne siły. […] [S. 156] Gdy zobaczyłem też koło naszego 21 bloku pierwszych trzech zwiadowców sowieckich, nie słyszałem żadnych strzałów. Jak tylko zwiadowcy uwolnili się z objęć witających ich więźniów, wytłumaczyłem im, w jakim miejscu się znaleźli, że postacie owinięte kocami są chorymi więźniami. Jak stwierdziłem pierwsze oddziały sowieckie podążyły szybko w dalszą drogę”.
„Dzień był słoneczny i piękny. Ok. 2 po południu, gdy szedłem główną drogą kobiecego obozu, ktoś krzyknął: „Patrzcie, żołnierz!” Ludzie zaczęli wołać, że w dali koło baraków widzą żołnierzy radzieckich. Zastanawiałem się, jak ich powitać. W tej chwili dostrzegłem wychodzącego zza baraku żołnierza z karabinem gotowym do strzału. Szedł jak myśliwy na polowaniu, wolno, równo, nieco pochylony. Stanęliśmy naprzeciw siebie. „Zdrastwujtie!” – powiedziałem. Odpowiedział i zapytał, czy są tu hitlerowcy, po czym ruszył dalej. Zza każdego baraku wychodzili żołnierze i tak samo krok za krokiem posuwali się naprzód. Wszyscy pytali: „Czy nie ma u was Niemców?” Przechodzili przez teren szpitala w stronę krematoriów. Dopiero godzinę później przyszła do naszego obozu większa ilość wojska”.
„Na teren obozowego szpitala żeńskiego weszło kilku żołnierzy radzieckich – zwiadowców – z karabinami gotowymi do strzału. Więźniarki rzuciły się uradowane w ich stronę. W jakiś czas potem wjechał przed bloki wojskowy tabor konny. Gdy żołnierze radzieccy zorientowali się w naszej sytuacji, zaopatrzyli nas w żywność pierwszej jakości (doskonały chleb wojskowy z foremek, suchary i tłuszcz naturalny)”.
„27 stycznia zobaczyłem w obozie macierzystym Auschwitz I pierwszych żołnierzy sowieckich. W okolicy słychać było potyczki. Przeszli przez obóz i na podstawionych przy murze podwyższeniach zaczęli strzelać w kierunku Rajska. Poza murem, od strony Monopolu ustawiła się artyleria sowiecka i otwarła ogień w tym samym kierunku, od czego wypadły szyby z obok stojących bloków. Na obóz, w okolicy 11 bloku padło kilka granatów niemieckich. Zaczął płonąć stos węgla i brykiet obok magazynów TWL. Truppenwirtschaftslager - magazyn żywności SS. W nocy była olbrzymia łuna”.
„Pod wieczór zajechali do obozu Rosjanie na koniach. Był duży śnieg, ale ze wszystkich kątów wypełzli chorzy i słabi więźniowie, aby zobaczyć „Ruskich”. Konnica pojechała dalej i zapanowała noc pełna radości, ale i niepokoju, bo pierwsze patrole Rosjan mogły się wycofać i mogli wrócić Niemcy, by skończyć swoje dzieło. Nad ranem zjawiły się czołgi radzieckie”.
„Ogromna ilość baraków. W wielu z nich leżeli na pryczach ludzie. Były to szkielety obleczone skórą, z nieobecnym wzrokiem. Rozmowy z nimi były krótkie, ponieważ byli zupełnie pozbawieni sił i z trudnością przychodziło im powiedzieć coś bliższego o swoim pobycie w obozie. Zapisywaliśmy, co nam opowiadali”.
„28 stycznia na linii obozu zatrzymał się pierwszy front ukraiński. Na teren obozu wciągnięto katiusze. Jedna z nich stanęła obok naszego bloku. Wśród żołnierzy radzieckich było też dużo Polaków. Wraz z żołnierzami były sanitariuszki. Wszyscy patrzyli na nas z daleka i jakoś dziwnie. Żołnierze zaczęli oddawać nam swoje racje żywnościowe, przede wszystkim suchary i konserwy. Z rozkazu dowódcy żołnierze zabili konia i zaczęli go smażyć w kotłach. Więźniowie porywali twarde, jeszcze czerwone, na pół surowe mięso i pospiesznie je łykali. Zachowywaliśmy się jak dzicy, nie jak ludzie. Zabrakło lekarza, który przestrzegłby nas przed spożywaniem zbyt dużych i ciężkostrawnych posiłków. Mnie uratowało to, że przed otrzymaniem mięsa zjadłam dość dużo sucharów. Tego samego dnia wieczorem lub na drugi dzień rano przyjechał radziecki lekarz wojskowy i skonfiskował wszystkie zapasy żywności pozostawione przez żołnierzy”.
„Zastaliśmy tam radziecką jednostkę wojskową, w skład której wchodzili m.in. lekarze i pielęgniarze. Przydzielili nam pomieszczenia na noclegi w jednym z baraków i skierowali do pracy. Pracą naszej grupy ochotniczej kierował Tadeusz Mleko. Radziecka kuchnia polowa gotowała posiłki dla chorych więźniów i więźniarek. Posiłki te przenosiliśmy do baraków i karmiliśmy ich. Śmiertelność wśród chorych była bardzo duża. Wciąż wynosiliśmy zwłoki z baraków do wysypanego chlorem dołu”.
[...] Drugiego lub trzeciego dnia po wyzwoleniu do obozu przybył radziecki szpital polowy. Lekarze radzieccy bezzwłocznie postarali się o przydziały lekkostrawnej żywności (ziemniaków, dietetycznych kasz) dla b[yłych] więźniów i więźniarek oraz wprowadzili racjonowanie posiłków. Chorym b[yłym] więźniom i więźniarkom zaczęto rozdawać lekarstwa, m.in. wartościowe leki produkcji angielskiej i amerykańskiej.
Pośrednikiem między lekarzami radzieckimi a lekarzami i pielęgniarkami b[yłymi] więźniarkami został b[yły] więzień Rosjanin, wenerolog, dr Arkadiusz Mostowoj. Funkcję tę dr A. Mostowoj pełnił przez dłuższy czas.
Po wyzwoleniu, przez pewien czas nadal pracowałam jako pielęgniarka w bloku 13. na terenie odcinka BIIe. Ponieważ dr Irena Białówna została w styczniu 1945 roku ewakuowana w głąb Niemiec, funkcję lekarki blokowej w bloku 13. pełniła dr Alicja Piotrowska. Po 27 stycznia, poza mną i dr Alicją Piotrowską, chorymi byłymi więźniarkami w bloku 13. opiekował się b[yły] więzień lekarz Krajnik z Węgier i b[yłe] więźniarki pielęgniarki: [Izabela] London i Zofia Klimkiewicz.
Nie przypominam sobie dokładnie, kiedy przeniesiono nas z Brzezinki do b[yłego] obozu macierzystego i kiedy oraz gdzie dokładnie, tj. czy w Brzezince, czy dopiero w b[yłym] obozie macierzystym spotkałam się po raz pierwszy z członkami zespołu PCK, przybyłymi nam z pomocą. Ekipę PCK powitałyśmy z wielką radością. Z chwilą przybycia tej ekipy zwiększyła się liczba personelu lekarsko-pielęgniarskiego w poszczególnych blokach i, w związku z tym, ogólne warunki pracy przy obsłudze chorych uległy poprawie. Można już było myśleć o podziale poszczególnych funkcji, czyli o racjonalizacji organizacji pracy. […]”.
„Stan więźniów pozostawionych w obozie w Brzezince był przerażający. Więźniowie byli straszliwie wychudzeni, przeważająca większość z nich była obłożnie chora, m.in. na tyfus brzuszny, plamisty, czerwonkę i pęcherzycę. Więźniowie pochodzili niemal ze wszystkich krajów Europy, byli wśród nich ludzie różnego wieku, także matki z niemowlętami. Wśród Polaków znajdowały się m.in. staruszki przywiezione do obozu po Powstaniu Warszawskim. Obóz był bez światła i wody. Ludzie marzli na śniegu, płakały niemowlęta. Po żywych i umarłych grasowały szczury. Przede wszystkim staraliśmy się usunąć z terenu zwłoki więźniów. Nosiliśmy je do olbrzymiego dołu, który został wykopany jeszcze przed naszym przybyciem do Brzezinki. Na jego dnie zastaliśmy już zwłoki więźniów. Po wyzwoleniu dół ten został opróżniony i odbył się uroczysty pogrzeb niedaleko obozu macierzystego. Stan liczbowy byłych więźniów stale się zmieniał. Wielu z nich umierało już po wyzwoleniu. Silniejsi opuszczali obóz, po wielu zgłaszały się rodziny”.
„Lekarze przystąpili do ważenia i badania chorych. Mając 18 lat ważyłam 19 kilogramów”.