Rozmiar czcionki:

MIEJSCE PAMIĘCI I MUZEUM AUSCHWITZ-BIRKENAU BYŁY NIEMIECKI NAZISTOWSKI
OBÓZ KONCENTRACYJNY I ZAGŁADY

Deportacje Polaków z powstańczej Warszawy do Auschwitz

Transkrypcja podcastu

Posłuchaj na: SPOTIFY | APPLE PODCAST

W sierpniu i wrześniu 1944 roku po wybuchu Powstania w Warszawie władze niemieckie deportowały do obozu Auschwitz prawie 13 tys. mieszkańców okupowanej stolicy i okolicznych miejscowości, mężczyzn, kobiet, osób starszych, dzieci, a nawet niemowlęta. O ich losach w obozie opowiada dr Wanda Witek-Malicka z Centrum Badań Miejsca Pamięci.

Kiedy analizujemy skład osobowy transportów deportowanych do KL Auschwitz, to w dużym stopniu odzwierciedla on procesy decyzyjne, jakie były podejmowane względem ludności Warszawy tuż po wybuchu powstania warszawskiego i w kolejnych dniach. Na samym początku ten pierwotny rozkaz, jak pamiętamy był, aby każdego mieszkańca Warszawy zabić, również kobiety i dzieci. Rozkaz, aby nie brać jeńców, rozkaz mówiący o zrównaniu Warszawy z ziemią, aby w ten sposób stwarzała odstraszający przykład dla całej Europy. I rzeczywiście w pierwszych dniach powstania polityka okupanta wobec ludności cywilnej Warszawy miała charakter eksterminacyjny, co widzimy na przykładzie rzezi Woli, gdzie zamordowano około 40000 osób. Masakra w Ursusie, gdzie w ciągu jednego dnia zabito około 5000 osób. Więc rzeczywiście w pierwszych dniach tutaj cywile nie mieli być ani wypędzani, nie mieli być brani do niewoli, mieli być po prostu likwidowani. 5 sierpnia do Warszawy przybył Obergruppenführer Erich von dem Bach-Zelewski, który był mianowany dowódcą wszystkich formacji niemieckich walczących w Warszawie i od tego momentu zaczęło dochodzić do pewnego złagodzenia tego egzaminacyjnego rozkazu, a mianowicie zaprzestano mordowania kobiet i dzieci i zadecydowano o tym, że ludność cywilna Warszawy zostanie wypędzona i kierowana do obozów koncentracyjnych i na roboty przymusowe. I tutaj mamy rozkaz z 26 sierpnia, który mówi, że masa zdolnych do pracy kobiet i mężczyzn zostanie użyta do pracy w obozach koncentracyjnych. W zasadzie więc jedynie kobiety z małymi dziećmi zostaną przyjęte jako robotnice polskie przez głównego pełnomocnika dla mobilizacji sił roboczych. Następnie doszło do kolejnego złagodzenia, bo rzeczywiście od tego momentu w relacjach osób wypędzonych z Warszawy widać wyraźnie, że faktycznie w pewnym momencie ludność wypędzona, ukrywająca się w schronach, w piwnicach i wypędzona z swoich domów była segregowane według płci. Mężczyzn oddzielano od kobiet i odprowadzano w inne miejsce, natomiast kobiety były kierowane do Pruszkowa. Natomiast już we wrześniu te rozkazy znowu uległy pewnemu złagodzeniu i do obozów koncentracyjnych zaczęto kierować mężczyzn, którzy walczyli czynnie, albo których do takich należy zaliczyć, jak mówił, rozkaz. Tych, którzy poddali się dobrowolnie z kobietami i dziećmi, należy kierować na roboty do Niemiec. Kiedy analizujemy transporty warszawskie przybyłe do Auschwitz po wybuchu powstania warszawskiego, to rzeczywiście ich skład obozowy w dużym stopniu odzwierciedla to, w jaki sposób te rozkazy były realizowane. Tutaj jeszcze trzeba wspomnieć o obozie utworzonym w Pruszkowie, ponieważ odegrał on bardzo istotną rolę i wszyscy deportowani do Auschwitz przez ten obóz pruszkowski przeszli. Obóz w Pruszkowie - tak zwany Durchgangslager 121, bądź też w skrócie Dulag 121. Został zorganizowany na terenie dawnych warsztatów naprawy taboru kolejowego i on działał właściwie tylko przez 2 miesiące, od 7 sierpnia do 10 października. I w tym czasie przez obóz ten przyszło około 650000 ludzi, z czego 550000 byli to mieszkańcy Warszawy, a 100000 to byli mieszkańcy podwarszawskich miejscowości. Z tej liczby zdecydowaną większość wywieziono do różnych miejscowości Generalnego Gubernatorstwa i tam właściwie zostawiono własnemu losowi. Około 150000 zostało wywiezionych z obozu pruszkowskiego na roboty przymusowe, a ponad 50000 do obozów koncentracyjnych, z czego 13000 trafiło do KL Auschwitz. Kolejne 100000 osób zostało zwolnionych, bądź nielegalnie wyprowadzonych z obozu. Także obóz pruszkowski miał pełnić taką funkcję miejsca koncentracji Warszawiaków i miał ułatwiać ich segregację, zależnie od tego, jak jaki dalszy los tych ludzi miał spotkać. Pierwsze grupy ludzi, którzy trafili do Pruszkowa, to byli ocaleli z rzezi Woli i na Ochocie. Zostali oni doprowadzeni pieszo 7 sierpnia rano, było to około 3000 osób przeprowadzonych z kościoła Świętego Wojciecha. Później doprowadzono kolejne kolumny i po południu już zaczęły się również transporty kolejką podmiejską. I o tym, jaka była skala działania Pruszkowa, ale też jaka była dynamika postępowania z ludnością cywilną doskonale świadczy fakt, że już następnego dnia, dzień po przybyciu pierwszych transportów do Pruszkowa, już 8 sierpnia w obozie tym było około 40000 osób. Pruszków był taką stacją przejściową dla mieszkańców Warszawy, którzy następnie zostali skierowani do KL Auschwitz.

Usystematyzujmy więc, ile było tych transportów do Auschwitz i czym się różniły?

Łącznie z obozu pruszkowskiego przewieziono do KL Auschwitz niemal 13000 Warszawiaków. I tutaj myślę, że warto nadmienić, że właściwie spośród więźniów polskich deportowanych do KL Auschwitz największą grupę stanowili ci deportowani z dystryktu warszawskiego, którzy przybyli tam przez obóz pruszkowski i przez więzienie na Pawiaku. W sumie było to 26000 osób, z czego 13000, około 13000, przybyło z Pawiaka w okresie od jesieni roku ’40 do lata roku ‘44, natomiast kolejnych 13000 trafiło w okresie 2 miesięcy po wybuchu powstania warszawskiego. Pierwsze transporty skierowano w połowie sierpnia. One wyjechały z obozu pruszkowskiego 10 sierpnia i najprawdopodobniej były to dwa transporty, z których jeden przybył do Auschwitz 11-tego w godzinach popołudniowych, a drugi już w godzinach późnowieczornych. Tutaj mamy pewien drobny problem z dotacją, ponieważ w literaturze znajdujemy informacje o transportach przybyłych zarówno 11-tego, jak i 12 sierpnia. To wynika z tego, że transporty te przybyłe do obozu nocą, one były rejestrowane dopiero kolejnego dnia. Warto też wspomnieć, że ze względu na dużą liczebność tych transportów - w sierpniowych transportach do Auschwitz przywieziono około 6000 osób. Oczywistym jest, że nie mogły one zostać zarejestrowane w krótkim czasie. Ten proces rejestracji trwał kilka dni, stąd też jakby data przybycia nie jest jednoznaczna z datą zarejestrowania w obozie. Więc my zasadniczo mówimy o transportach z 12 sierpnia 1944 roku jako tych pierwszych Warszawiakach przybyłych do Auschwitz z powstania. Natomiast trzeba mieć na względzie, że oni przybyli do obozu dzień wcześniej. Właśnie w tych sierpniowych transportach, większość zdecydowaną stanowiły kobiety, ponieważ spośród 6000 deportowanych niespełna 2000 to byli mężczyźni i niespełna 4000 stanowiły kobiety. Trzeba tutaj też powiedzieć, że do około tysiąca z tych osób to były osoby nieletnie, które nie ukończyły osiemnastego roku życia. Kolejne transporty przybyły na początku września. 4 września, znów prawdopodobnie 2 transporty liczące ponad 3000 osób. Ale tutaj już ta proporcja się zmienia, to jest nieco ponad 1000 kobiet i niespełna 2000 mężczyzn. Tam również znajdowały się osoby nieletnie, ale już w mniejszej liczbie. Następny transport z 13 września, liczący 929 już wyłącznie mężczyzn, w tym co najmniej 39 nie miało ukończonego osiemnastego roku życia i ostatni transport z 17 września, który liczył ponad 3000 osób i w tym transporcie były zaledwie 3 kobiety, pozostali to byli mężczyźni. Więc tutaj wyraźnie widzimy, że rzeczywiście ta liczba kobiet kierowanych początkowo do obozu koncentracyjnego, kobiet ciężarnych również, się zmniejsza. Z czasem już kieruje się mężczyzn, a kobiety były kierowane na roboty przymusowe. Trzeba też powiedzieć, że w transportach warszawskich byli przedstawiciele właściwie wszystkich klas społecznych, wszystkich warstw społecznych. Zarówno kupcy, nauczyciele, profesorowie akademiccy, elity intelektualne, jak i zupełnie prości ludzie. Były to osoby w każdym wieku, właściwie od kilkunastu - dniowych noworodków, aż po ponad 80 - letnich starców. Więc tu przekrój społeczny Warszawy był, można powiedzieć w pewnym sensie kompletny. W tych transportach sierpniowych przybyli przede wszystkim mieszkańcy Ochoty i Woli. I wśród nich najmłodsze dzieci, to wśród dziewcząt była to Władysława Lutek, która miała zaledwie kilka tygodni, a wśród chłopców Lesław Nordzyński, który w momencie deportacji do Auschwitz liczył sobie zaledwie 23 dni. Dzieci te oczywiście w warunkach obozowych miały bardzo niewielkie szanse na przetrwanie i obydwoje wspomniane te osoby zginęły w Auschwitz. Wśród przybyłych transportami warszawskimi byli także ukrywający się na aryjskich papierach, tak zwanych aryjskich papierach Żydzi, czyli ukrywający się po aryjskiej stronie. Przykładem tutaj jest Julek Goldman, zarejestrowany w obozie jako Staniszewski, który od 1942 roku ukrywał się u swojej niani Celiny Ceglewskiej. Do Auschwitz z Warszawy deportowano również całe rodziny. Tutaj dziewięcioletni Henryk Duszyk przybył do Auschwitz razem z ojcem Marianem ze swoją starszą siostrą, Apolonią i z macochą Genowefą. Ojciec i siostra zginęli w obozie, natomiast macochę udało mu się odnaleźć dopiero w latach 50. Także właściwie można powiedzieć, że w obozie stracił całą swoją rodzinę. Te osoby przybyłe w transportach sierpniowych one zostały początkowo, po opuszczeniu wagonów, zostały skierowane w pobliże tak zwanej nowej sauny. Część z nich umieszczono w dwóch barakach, pozostali musieli spędzić noc pod gołym niebem, oczekując na proces rejestracji. Następnie już po zarejestrowaniu ich, mężczyźni zostali przeprowadzeni na kwarantannę w, do sektora B II a, to jest kiedy stoimy w Birkenau przy Bramie Śmierci, to mając przed sobą rampę kolejową, to jest ten sektor po prawej stronie. Natomiast kobiety zostały umieszczone w sektorze B I a, to jest sektor po stronie lewej. Początkowo kobiety razem z dziećmi umieszczono na bloku 17, natomiast później dzieci przeprowadzono do bloku 16, a po kolejnych kilku dniach chłopców w wieku mniej więcej od dziewiątego roku życia, no odizolowano zupełnie od matek i przeniesiono do obozu męskiego. Transporty wrześniowe spotkały się już z nieco innym przyjęciem. Znaczy ten moment przybycia ich na rampę, przyjęcia do obozu był znacznie bardziej brutalny. Mężczyźni, którzy przybyli transportem 13 września ‘44 roku, pociąg został skierowany na bocznicę kolejową i tam przeżyli oni bombardowanie, jakie miało w tym dniu miejsce. Po tym bombardowaniu zostali dopiero skierowani do obozu i w nim zarejestrowani. Wspomniałam, że 17 września w transporcie, którym przybyło 3000 mężczyzn, przybyły również 3 kobiety. Były to kobiety, które do tego transportu zostały dołączone karnie. Znamy nazwiska 2 z nich, to jest Kazimiera Drescher i Janina Jakubowska. One w obozie pruszkowskim należały do personelu pielęgniarskiego i zostały skierowane do Auschwitz karnie, jak wspomniałam, za to, że działały w AK, ale także pomagały ludziom - więźniom obozu pruszkowskiego nielegalnie opuszczać ten obóz i za to zostały dołączone do obozu i tutaj znalazły się w Birkenau. Obydwie przeżyły pobyt w obozie. Jak wspomniałam, transporty wrześniowe spotkały się już ze znacznie bardziej brutalnym powitaniem w obozie. Tutaj szczególnie ten transport ostatni, z 17 września, ludzie ci zostali skierowani nie jak dotychczas, zaraz po przybyciu do obozowej sauny celem ich rejestracji, ale zostali skierowani najpierw na odcinek kwarantanny i tam rzucili się na nich funkcyjni, krzycząc wyzywając od polskich bandy, Polonishe Banditen. Zaczęli ich okładać, bić i kiedy niektórzy spośród Warszawiaków zaczęli uciekać w stronę drutów kolczastych esesmani otwarli do nich ogień. Tego dnia postrzelono 10 nowoprzybyłych, z czego jeden z nich został postrzelony śmiertelnie. Później dopiero ludzie ci zostali skierowani do łaźni i przeszli normalną procedurę przyjęcia, taką samą jak wszyscy więźniowie Auschwitz.

Czy sytuacja obozowa cywili wypędzonych z Warszawy różniła się w obozie od sytuacji innych więźniów?

Tak i nie. Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że na poziomie formalnym ludzie ci zostali zarejestrowani jakoby pod oddzielną kategorią: Zivil - Pole czy też Zivil - Häftlinger.. I takie wpisy odnajdujemy w niektórych zachowanych arkuszach personalnych. Natomiast czy w praktyce niosło to ze sobą jakieś praktyczne rozróżnienie? No tutaj już jest sprawa mocno dyskusyjna. Osoby te tak samo jak wszyscy pozostali więźniowie przechodzili proces rejestracji. Proces przeobrażenia w haftinga, który właściwie niczym się nie różnił, odebrano im wszystkie ich osobiste rzeczy. Rzeczy te zostały spakowane do toreb i oddane do obozowego depozytu. Oczywiście przedmioty wartościowe zostały w międzyczasie rozkradzione i to w wielu relacjach się pojawia właśnie informacja, że tutaj matki czy ojcowie próbowali ukryć jakieś obrączki łańcuszki, chociażby w tych ubraniach, które oddawali do depozytu. No, niestety później, jeżeli opuszczali obóz i ten depozyt był im zwracany, to już tych wartościowych rzeczy nie znajdowali tam. Tak samo przechodzili przez obozową łaźnię, musieli rozebrać się do naga, co było szczególnie trudnym doświadczeniem dla kobiet i dzieci, ponieważ jak wspomniałam, no kobiety były kierowane do tej samej części obozu razem z córkami, ale również z synami, w tym także chłopcami około dziesięcioletnimi, dwunastoletni nimi. I dla nich ta konieczność rozebrania się, matek w obecności synów, czy dla synów konieczność oglądania swoich matek w takiej upokarzającej sytuacji. No to jest doświadczenie bardzo trudne, które mocno wybrzmiewa we wspomnieniach tych osób. Po prysznicu osoby te zostały poddane dalszym procedurom. Oczywiście były golone, choć tu znowu w relacjach nie ma jednoznaczności. Znaczy niektórzy wspominają ten moment, rzeczywiście wszystkie kobiety były golone do skóry, innym pozwolono zachować włosy, więc trudno tu powiedzieć, czy jakaś była reguła odnośnie tego stosowana, czy było tylko kwestią wyboru ad hoc. Otrzymywali oni odzież cywilną, natomiast oznaczoną w ten sposób, że na plecach tej odzieży było wycinane fragment materiału i tam ono takie okienko - kawałek pasiaka. Również znakowano odzież cywilną za pomocą tak zwanej sztrajfy, czyli czerwonego pasa namalowanego farbą olejną, która no miało to na celu ułatwienie ewentualnej identyfikacji więźnia w przypadku ucieczki. Jeżeli chodzi o dzieci, bo jak wspomniałam do obozu trafiły dzieci, również te najmłodsze, one otrzymały swoją odzież, musiały ją oddać do dezynfekcji. Natomiast no obóz nie był przygotowany na to, żeby przyjąć dużą grupę dzieci. Nie miał oczywiście przygotowanych pasiaków w odpowiednich rozmiarach, w związku z czym dzieci te otrzymały swoje ubrania i kiedy wspominały one swój pobyt w obozie, czy kiedy czytamy ich relacje, to wiele z nich mówi, że te ubrania, w których weszły do obozu, właściwie służyły im przez większą część pobytu, jeżeli nie do samego końca. Trzeba też zaznaczyć, że ludzie ci zostali wypędzeni ze swoich domów w sierpniu. Nie wszyscy mieli czas, możliwość, okazję, żeby zabrać jakąś odzież cieplejszą, bardziej odpowiednią, więc niektóre z tych dzieci przybyły w letnich ubrankach, krótkich spodenkach, lekkich sukienkach. I w tej odzieży chodziły aż do jesieni. Odzieży, brudnej, zniszczonej no i zupełnie nie chroniącej przed warunkami atmosferycznymi. Co istotne, jeżeli chodzi o proces rejestracji, to cywilom przybyłym z Warszawy nie tytułowano numerów i to jest jedno z takich istotniejszych rozróżnień, jeżeli chodzi o ich los obozowy. Oni otrzymali swoje numery jedynie nabite tuszem na takim kawałku materiału, który mieli obowiązek przyszyć do swojej odzieży obok numeru na tym kawałku materiału znajdował się również tak zwany winkiel, czyli czerwony trójkąt, oznaczający więźnia politycznego z wymalowaną wewnątrz z literą P, który oznaczał więźnia Polaka. Ten moment przyjęcia do obozu był też dla wielu z nich pierwszym zetknięciem się z realiami obozowym. W Warszawie w roku ‘44 oczywiście już było wiadomo, czym jest Auschwitz. Krążyły różnego rodzaju, nielegalne, podziemne wydawnictwa, które informowały o tym, co się w obozie dzieje, ale oczywiście nie do każdego takie informacje docierały. Część z tych osób miało informacje na temat Oświęcimia, ten Auschwitz od swoich bliskich, którzy na przykład zostali zwolnieni albo z innych źródeł. Ale też zupełnie czym innym było wiedzieć, znać obóz z opowiadań, a czym innym było doświadczyć go osobiście. Jedna z małoletnich więźniarek wspomina, że kiedy jej matka w wagonie usłyszała, że jadą do Auschwitz, a zorientowali się po kierunku, w którym zmierzał pociąg, to z rozpaczy zaczęła uderzać głową o ścianę wagonu i wpadła w jakąś taką zupełną histerię, ponieważ tak bardzo bała się tego miejsca. Moment wejścia, ten moment osobistego zetknięcia się z rzeczywistością obozową był dla nich rzeczywiście bardzo trudny i traumatyczny. Zresztą, jak dla większości więźniów. Elżbieta Sobczyńska, która wówczas miała 10 lat, wspomina, że dla niej wejście do obozu było momentem, w którym zawalił się świat, ponieważ do tej pory ona była dzieckiem będącym bardzo blisko matki. Ona wspominała, że o to mamę była - tak obrazowo opisywała - oparta jak o ścianę i nagle w momencie przybycia do obozu okazuje się, że ktoś może jej mamę uderzyć i nie poniesie za to żadnych konsekwencji. Może to zrobić zupełnie bez jakiegokolwiek powodu. Nagle okazuje się, że jej mama jest zmuszona do tego, żeby się rozebrać, że ona sama musi się rozebrać. I jej mama nie jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwa. Pani Elżbieta Sobczyńska bardzo trudno zniosła moment golenie głowy uważała, że to jest wielka niesprawiedliwość, że nie ma wszy, nie ma żadnych podstaw po temu, żeby jej tą głowę ogolić i walczyła zajadle o to, żeby jej warkocze zachowano. I rzeczywiście, słysząc tą awanturę, słysząc ten płacz dziecięcy, jeden z funkcjonariuszy machnął ręką, powiedział, że nie trzeba golić tych włosów, żeby zostawili ją w spokoju. Dzięki temu zachowała swoje włosy. Ale mówię, że wyszła z tego doświadczenie z takim przekonaniem, że jej mama, która dotychczas była gwarantem bezpieczeństwa, tutaj nie może nic, w żaden sposób nie jest w stanie zabezpieczyć ich, nie jest w stanie zabezpieczyć samej siebie przed tą brutalnością i przed tym bezprawiem, które tutaj ich spotyka. Warunki w obozie, w jakich musieli przebywać więźniowie z transportów pruszkowskich, niczym nie różniły się od tych, w jakich przebywali inni więźniowie. Więc wiemy, jak wyglądały baraki, wiemy, jak wyglądały bloki murowane czy drewniane na terenie Birkenau, wiemy mniej więcej jak wyglądał rozkłady dnia, więc tutaj właściwie dla Warszawiaków nie było jakiegoś rozróżnienia. Tym, co wyróżniało transporty warszawskie było to, że pamiętajmy, przybyli oni do obozu w drugiej połowie ’44 roku. Był to czas, kiedy już powoli obóz był ewakuowany. Więźniów wywożono do obozów w głębi Rzeszy, spodziewając się, że jednak wydarzenia wojenne mogą nie potoczyć się po myśli Niemców, że tutaj front może się zbliżać, więc obóz już powoli był w fazie takiej wstępnej ewakuacji. I rzeczywiście spośród tych niespełna 13000 osób deportowanych z powstania warszawskiego, ponad 12000 było w krótkim czasie deportowanych do obozów w głębi Rzeszy. Mówiąc w krótkim czasie, mam na myśli czasami nawet kilka dni, czasami kilka tygodni. Bardzo wiele z tych ludzi w obozie Auschwitz właściwie było tydzień, czasami miesiąc i po tym okresie byli wywożeni. Kobiety przede wszystkim do Ravensbrück i do Bergen-Belsen. Mężczyźni do Mauthausen, do Flossenbürga, do Buchenwaldu. Wywożono również dzieci. Taką grupę 50 chłopców w wieziono w listopadzie roku ‘44 do obozu Gross-Rosen, gdzie zostali oni zatrudnieni do pracy w fabryce łożysk kulkowych. Także tutaj być może można to wskazywać jako pewne takie odróżnienie losu Warszawiaków od tych więźniów przybyłych znacznie wcześniej, którzy w Auschwitz musieli spędzić czas dłuższy. No niemniej jednak pamiętajmy, że dzieci zasadniczo nie były do pracy wywożone, więc sporo z nich przebywało w obozie aż do stycznia roku ’45.

To właśnie z powstańczej Warszawy przywieziono również niemal połowę osadzonych w KL Auschwitz polskich dzieci.

Tak spośród około 3000 dzieci polskich, polskich małoletnich więźniów politycznych około 1400 zostało deportowanych do Auschwitz w roku ‘44 po wybuchu powstania warszawskiego. I to jest rzeczywiście widoczne w relacjach byłych więźniów. Mianowicie była to grupa duża. Była to grupa widoczna. Była to też grupa, która niosła ze sobą wiedzę, której więźniowie - te osoby miały informacje o tym, że wybuchło powstanie o tym, co w Warszawie się dzieje, więc w ogóle pojawienie się Warszawiaków w obozie wywołało pewną sensację. Jak wiemy z relacji, również samych Warszawiaków to rzeczywiście oni zostali w obozie przez byłych więźniów w pewnym sensie przywitani, w pewnym sensie ci więźniowie wyszli im naprzeciw po to, żeby dowiedzieć się, co dzieje się poza drutami obozowymi, po to, żeby czasami zdobyć informacje o swojej rodzinie, która w  Warszawie mieszkała. Ale właśnie ta grupa obozowych dzieci ona została przez byłych więźniów zapamiętana. Zwłaszcza w tych relacjach, które pochodzą z pierwszych lat powojennych, jeżeli znajdujemy informacje o dzieciach, to właśnie są to bardzo często informacje o dzieciach warszawskich. Niektórzy spośród byłych więźniów, nawet spisując swoje wspomnienia pisze tam, że były to pierwsze dzieci, jaki pojawiły się w obozie. Co jest oczywiście nieprawdą, bo małoletni więźniowie przebywali w obozie praktycznie od początku jego istnienia. No, ale właśnie to, że była to tak duża grupa powodowało, że zostały te dzieci zauważone i zapamiętane przez byłych więźniów. Były to dzieci w wieku praktycznie od noworodków do osiemnastego roku życia. Również niemała grupa dzieci w obozie się urodziła, dzieci matek, które przybyły po wybuchu powstania warszawskiego. Jak wspomniałam, dzieci te zostały umieszczone w osobnym baraku. Początkowo razem z matkami. To był czas dla nich taki w rzeczywistości obozowej, no nie chcę powiedzieć najlepszy, bo to słowo jest z całą pewnością nieadekwatne, ale te dzieci wspominają, że moment ich oddzielenia po bardzo krótkim czasie, zaledwie po kilku dniach, moment i oddzielenia i przeniesienia do innego bloku, to był dla nich dramat. Dla nich to był koniec świata. Nagle zostali oderwani od tych mam, które jednak mimo wszystko mogły nad nimi jakiś parasol ochronny rozpościerać. Tutaj te dzieci już zostały skazane na to, żeby radzić sobie w tej rzeczywistości zupełnie samodzielnie. Wiemy z relacji samych ocalałych, również tych dzieci, że zdarzały się przypadki, gdzie przybywało do obozu rodzeństwo, starsze z młodszym. I te maleńkie dzieci właściwie znajdowały się od tego momentu wyłącznie pod opieką swoich starszych sióstr i te dziewczynki, czasami kilkunastoletnie musiały w rzeczywistości obozowej opiekować się dwu – trzyletnimi maluchami, co było niezwykle trudne i właściwie ta opieka sprowadzać się mogła tylko do jakiejś tam troski, ale no nie były w stanie tych dzieci uchronić przed obozową rzeczywistością. Jak wspomniałam, dzieci zostały umieszczone w bloku 16a. Tam blokową została więźniarka Romana Ciesielska. I ona we wspomnieniach więźniów zapisała się niejednoznacznie. To znaczy jest część relacji, które, zarówno dzieci, jak i matek tych dzieci, które jednoznacznie świadczą o tym, że wykazywała ona pewną brutalność wobec tych dzieci, że odnosiła się do nich w sposób wulgarny, że biła te dzieci. Wspominana jest jako osoba po prostu zła. Matki wspominają też, że uniemożliwiała im podchodzenie do baraku dziecięcego, utrudniała na wszelkie sposoby kontakt z ich dziećmi. Z drugiej jednak strony jest grupa dzieci, które po wojnie utrzymywały z Romaną Ciesielską kontakt, spotykały się z nią regularnie w takim właśnie kręgu byłych więźniów, ona w jakimś sensie ich wokół siebie zgromadziła, stworzyła taką społeczność byłych obozowych dzieci. To jednak świadczy, że nie wszyscy wspominali ją jako jednoznacznie złą, bo gdyby tak było, no to zapewne te kontakty nie byłyby z nią utrzymywane, więc tutaj ta postać jest bardzo niejednoznaczna, jeżeli chodzi o ocenę jej postępowania. Barek dziecięcy był to barak murowany z trzypiętrowymi kojami. Dzieci właściwie miały warunki życia dokładnie takie same jak więźniowie dorośli. Znaczy spały po kilka osób na tych drewnianych, twardych kojach, otrzymywały koce obozowe, często brudne, często zniszczone. Tym, co wyróżniało los tych dzieci warszawskich było to, że nie wychodziły one oczywiście do pracy poza barak. Niektóre więźniarki wspominają, że na początku wychodziły z blokową, były prowadzone do ustępów obozowych, natomiast szybko okazało się, że zapanowanie nad tak dużą grupą dzieci jest bardzo trudne, czy wręcz niemożliwe i wtedy zaczęto nawet wyprowadzać je poza barak, żeby mogły skorzystać z toalet. W bloku ustawiono wiadra i właściwie to była jedyna możliwość dla nich, jedyna toaleta, jakkolwiek nieadekwatnie to brzmi. Dzieci nie miały możliwości, żeby regularnie zmieniać odzież, żeby regularnie się myć. Niektóre wspominają, że właściwie no trudno byłoby im teraz przypomnieć sobie, czy przez cały okres pobytu w obozie miały choć raz możliwość, żeby porządnie się umyć, wziąć jakiś prysznic. Więc tu oczywiście w tych warunkach szerzyły się wśród dzieci różnego rodzaju choroby. Szerzyły się również insekty. Tutaj Janina Rekłajtis, która w Auschwitz znalazła się jako dziewięciolatka, wspominała, że pluskwy to niemal kapały z sufitu, że dla niej to było tak potwornie obrzydliwe doświadczenie i traumatyczne, że do dnia dzisiejszego, kiedy tylko sobie o tym przypomni, od razu ma wrażenie, że czuje swędzenie całego ciała. Więc te insekty szerzyły się, choroby szerzyły się i dzieci zaczęły trafiać do szpitala obozowego. Szpital obozowy oczywiście nie zapewniał warunków leczenia niezbędnych tutaj czy wymaganych, żeby te dzieci mogły dojść do zdrowia. Natomiast w tym szpitalu obozowym polskie więźniarki, które tam pracowały jako lekarki czy jako personel, w jakiś sposób starały się tym dzieciom na miarę możliwości, w miarę możliwości pomagać. Tak jak wspomniałam, no dzieci wzbudziły pewne poruszenie w obozie i to, że była ich duża liczba i że zostały zamknięte w tym baraku i odseparowane to wywoływało w więźniach takie, w niektórych oczywiście więźniach, więźniarkach, taką chęć pomocy im. Jedna z małoletnich więźniarek wspomina, że to właśnie dzięki wstawiennictwu starszych więźniów przestano dzieci wypędzać przed blok na apele, kiedy już przyszła jesień, kiedy już zaczęły się te jesienno-zimowe chłody i rzeczywiście aura była wyjątkowa, niesprzyjająca, to apel dla dzieci odbywał się już na terenie baraku i przypisuje to właśnie wstawiennictwu starszych więźniów. Trudno powiedzieć, jak było w rzeczywistości, ponieważ to są kwestie, które znamy wyłącznie z relacji, więc możemy polegać wyłącznie na interpretacjach byłych więźniów. Jak mówiłam, dzieci oddzielone od matek musiały radzić sobie same i one zderzały się z tą obozową rzeczywistością z obozowym głodem, z tymi strasznymi warunkami i z tą brutalizacją, będąc wobec nich właściwie zupełnie bezbronne. Ta brutalizacja zarówno języka, jak i codziennego funkcjonowania, dla dzieci była czymś bardzo trudnym do zrozumienia i trudnym do przyzwyczajenia się. Pani Jadwiga Sztanka wspomina, ona miała niespełna 3 lata, kiedy trafiła do Auschwitz, została osadzona w bloku dziecięcym, gdzie była razem z siostrą i wspomina pierwszy moment, kiedy weszła do bloku obozowego razem z matką i ten obraz, który zapamiętała jedynie fragmentarycznie, ale ją przeraził, było ciemno, nieprzyjemnie pachniało i ona wtedy złapała mamę za rękę i prosiła: wracajmy do domu, mamo, ja chcę do domu. Jedna z więźniarek już będących na tym bloku powiedziała tak, dziecko do domu to tutaj można wyjść tylko przez komin. Na co pani Jadwiga z przerażeniem powiedziała mamie: mamo, ale ja nie potrafię chodzić po kominach. To wydaje mi się, że doskonale obrazuje to jak wielkim zderzeniem dla dzieci było znalezienie się w takiej rzeczywistości, jak bardzo dzieci były niegotowe na to, co w obozie miało je spotkać. Jerzy Fiołek, który miał lat 8 będąc w obozie, mówi, że no on bardzo chorował, ponieważ jedzenie obozowe mu zupełnie nie służyło. Mówi, że doznał silnego zatrucia, żeby go ratować, jego matka zakradała się pod barak i wymieniała z nim, znaczy zabierała od niego obozową zupę, która tak bardzo mu szkodziła, a w zamian za to oddawała mu swój obozowy chleb, który starała się, jeżeli miała taką możliwość, gdzieś na piecyku przypalić, zwęglić po to, żeby w jakiś sposób leczyć go. No to były jedyne leki dostępne w obozie. I on wspomina, że chłopcy na tych pryczach obozowych leżąc, tak matkowali sobie. Mówi, że nie można było wołać mamy, bo wiadomo było, że nie przyjdzie. Nie można było się do nikogo zwrócić o pomoc, w związku z czym chłopcy - pan Jerzy w takich słowach dosłownie to mówił, że: przytulił się jeden do drugiego, jeden drugiego pogłaskał po głowie, uspokoił i to było wszystko, cała czułość i troska, na jaką w tych obozowych warunkach mogli liczyć. Dzieci spotykały się właściwie z takim samym brutalnym traktowaniem jak więźniowie dorośli. Znaczy nie było tak, że tutaj w jakiś sposób wobec nich zachowano się łagodniej, no niekoniecznie. Henryk Duszyk opowiada, że kiedy nastała w obozie zima wyszedł przed barak i chciał się poślizgać. Prawdopodobnie musiała to być jakaś nieco większa kałuża skuta lodem. I kiedy ślizgał się na tej kałuży i dla niego była to taka namiastka zabawy, został dostrzeżony przez jakiegoś esesmana i pobity do nieprzytomności. Koledzy z bloku, kiedy to zobaczyli, wciągnęli go z powrotem do tego bloku i w jakiś sposób starali się o niego zatroszczyć. Także tu rzeczywiście dzieci, te ich wspomnienia są wyjątkowo dramatyczne. Jak wspomniałam, no chłopcy i dziewczynki początkowo przebywali wspólnie w tym bloku szesnastym. Natomiast po kilku dniach chłopców oddzielono, przeprowadzono do obozu męskiego, gdzie już zupełnie pozbawieni byli jakiś wsparcia, czy opieki swoich bliskich. Zupełnie nie mieli już wtedy kontaktu ze swoimi matkami. Mężczyźni przywiezieni transportami warszawskimi bardzo szybko byli przenoszeni do innych obozów w głębi Rzeszy, w związku z czym chłopcy tracili również kontakt ze swoimi ojcami, wujkami i tutaj tego wsparcia byli pozbawieni. Natomiast bardzo też takim wspomnieniem pojawiającym się często w ich relacjach jest to, że chłopców wykorzystywano do pracy przy tak zwanej rolwadze. Rolwaga był to wielki, drewniany wóz ciężki, którego używano w obozie do przewożenia rozmaitych rzeczy, między innymi do wywożenia śmieci, czy przewożenia jedzenia dla więźniów. I zdarzało się, że chłopcy ci byli właśnie zaprzęgani - jak to mówią - do takiego wozu i pomimo tego, że wielu z nich było osłabionych, pomimo tego, że tutaj ten głód obozowy im również dokuczał, że również chorowali, wielu z nich bardzo chętnie do tej trudnej pracy się zgłaszało. A to dlatego, że dla nich była to jedyna możliwość, żeby przejść z tym komandem na teren obozu kobiecego i tam spotkać się ze swoimi matkami. Te matki, zdarzało się że już zawczasu wiedziały, że chłopcy będą na terenie, więc oczekiwały gdzieś pod barakami, żeby przynajmniej móc się zobaczyć, żeby przynajmniej móc wymienić spojrzenia, ponieważ tak niewiele było jednocześnie bardzo istotną informacją, że mama ciągle żyje. Ci chłopcy wspominają czasami, że kiedy zobaczyli matki, czasami po dłuższym okresie niewidzenia się z nimi, to mieli problem, żeby je rozpoznać. Matki były wychudzone, matki były już zniszczone chorobami obozowymi, więc oczywiście bardzo martwili się o nie, ale sama informacja, że mama jednak jeszcze żyje, była już dla nich bardzo krzepiąca i podnosząca na duchu. W połowie listopada ‘44 roku w związku już z powolną likwidacją obozu, obóz kobiecy został przeniesiony z sektorów BI, czyli właśnie tych znajdujących się po lewej stronie rampy, do sektorów BIIe, gdzie przeniesiono kobiety niezdolne do pracy i BIIb, gdzie umieszczono kobiety zdolne do pracy. I to spowodowało, że chłopcy nagle znów znaleźli się w bezpośrednim sąsiedztwie swoich mam. To był ten moment, kiedy mogli się zobaczyć i tutaj znowu wiele osób wspomina, że podchodzili do drutów kolczastych dzielących te poszczególne sektory obozowe. Czasami jeżeli była taka możliwość, wymieniali się, rzucali sobie, czy to chleb, czy jakieś potrzebne rzeczy, ale przede wszystkim chodziło o sam kontakt, o to, żeby móc się nawzajem zobaczyć. Pani Urszula Koperska wspomina, że kiedy zobaczyła pierwszy raz swojego brata właśnie przez druty, po tym jak została przeniesiona do tego sektora B II, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, to była z niego bardzo dumna, bo okazało się, że udało mu się zorganizować ciepłą czapkę. I on też był z siebie zadowolony, że jest taki już dorosły, taki duży, potrafi sam o siebie zadbać i kiedy to wspominała, to właśnie było takie zderzenie, że mówię - taki duży, duży, samodzielny chłopak. Ona wtedy miała lat, jeżeli się nie mylę 10, on był od niej 2 lata starszy. I tutaj faktycznie ta konieczność szybszego dorośnięcia, takiego samodzielnego zadbania o siebie, było czymś, czego obozowe dzieci doświadczyły i co później w jakimś sensie utrudniało im funkcjonowanie po wojnie. One wychodząc z obozu i wracając do swojego środowiska, znów były traktowane jak dzieci, ale one już często dziećmi się zupełnie nie czuły. One pamiętały to, ile razy zostały pobite kijem, pamiętały to, jak musiały same walczyć o swoje przetrwanie, pamiętały, jak musiały się starać i zadbać o swoje własne potrzeby i zupełnie dziećmi już się nie czuły. Dzieci w obozie oczywiście doświadczały, zresztą w ogóle więźniowie w obozie, ci z transportów warszawskich, doświadczali głodu w takim samym stopniu jak więźniowie innych transportów. Te racje żywnościowe były zdecydowanie niewystarczające. Pani Janina Rekłajtis wspomina, że kiedyś jej koleżance zdarzyło się niezwykle szczęśliwy wypadek, a mianowicie znalazła gdzieś leżący na ziemi kawałek chleba przed barakiem. I mówi, że jej obozowym marzeniem było to, żeby również taki kawałek chleba znaleźć, że kiedy chodziła gdzieś przy baraku, wpatrywała się w ziemię z taką wielką nadzieją, że również jej się uda przynajmniej skórkę chleba odnaleźć. No nigdy jej się to nie udało, ale ta skórka chleba stała się takim czymś bardzo, bardzo symbolicznym, takim obozowym marzeniem.

Wydaje się, że na tle innych polskich więźniów politycznych szczególnie trudny był powrót Warszawiaków do domu.

Tak, tutaj trzeba zacząć od tego, że no jak wspomniałam spośród tych 13 000 deportowanych, ponad 12 000 – 12 300 osób zostało w bardzo krótkim czasie wywiezionych do obozów w głębi Rzeszy i bardzo wielu z nich tam ginęło. W okresie od 10 do 17 stycznia ‘45 roku sformowanych zostało 5 transportów, w których połączono matki przybyłe z powstania warszawskiego z ich dziećmi, będącymi w obozie. Było to około 100 chłopców z matkami ponad 500 kobiet i dziewcząt. Połączono je razem i wysłano ich do Berlina, gdzie w różnych podobozach, Sachsenhausen, musiały pracować. Głównie pracowali przy odgruzowywaniu Berlina, co było kolejnym traumatycznym wspomnieniem i rzeczywiście takim rozdziałem ich historii bardzo trudnym. To są ci ludzie po przeżyciu powstania warszawskiego, po przeżyciu pobytu w Auschwitz, musieli jeszcze przeżyć naloty na Berlin, musieli przeżyć przejście frontu i to nieustanne nieustannie towarzyszące im tam poczucie zagrożenia życia. Ci więźniowie wspominają, że tam oprócz tego, że ciężko pracowali przy tym odgruzowywaniu, była to praca fizyczna, wymagająca, no to jeszcze w czasie nalotów nie byli w żaden sposób chronieni. O ile Niemcy mogli ukryć się w schronach. Dla nich tych schrony były niedostępne, więc ukrywali się czasami w piwnicach zburzonych budynków, czasami po prostu kładli się gdzieś na ziemię, chroniąc głowę. I pan Jerzy Fiołek wspomina, że kiedy miały miejsce te naloty dywanowe, dla niego to było przeżycie tak przerażające, że on marzył o tym, żeby wreszcie bomba na niego spadła, bo on już miał dość tego strachu i tego oczekiwania kiedy wreszcie to się stanie. Do jakiego stanu doprowadzić trzeba człowieka, żeby marzył o tym, żeby wreszcie spadła na niego bomba, bo on już nie miał siły tego strachu przeżywać nieustannie na nowo. Ci spośród więźniów przybyłych transportami z powstania warszawskiego, którzy nie zostali wcześniej wywiezieni do obozów w głębi Niemiec, niektórzy z nich brali udział w tak zwanych marszach śmierci. Natomiast na terenie obozu Auschwitz wyzwolenia doczekało co najmniej 400 osób z transportów warszawskich, w tym co najmniej 160 kobiet, 125 dzieci, a wśród nich 19 urodzonych w obozie. Niektórzy z nich właściwie nie mieli okazji cieszyć się tą wolnością zbyt długo, ponieważ w lutym i w marcu, a więc w ciągu niespełna 2 miesięcy od momentu wyzwolenia 45 osób z transportów warszawskich zmarło w szpitalach PCK, w tym pięcioro niemowląt. Niestety nie mamy dokładnych statystyk transportów warszawskich, nie wiemy dokładnie, ile z tych osób przeżyło, ile z nich zginęło. To dlatego, że o około 2500 osobach nie mamy żadnych danych, nie wiemy jakie były ich losy po tym, jak dostali się do Auschwitz. Część Warszawiaków deportowanych do obozu, do Auschwitz po wybuchu powstania wolności doczekało na terenie Niemiec. No i tutaj ich powroty były, był o tyle trudny, że rzeczywiście no ta odległość bardzo często pokonywana pieszo, no bo w warunkach jeszcze ciągle wojny nie było za bardzo możliwości zorganizowania jakiegoś transportu, więc ludzie ci szli pieszo bądź jakimś doraźnie zorganizowanym transportem niewielkie odcinki w kierunku Polski pokonywali. I oni wracali do Warszawy nie wiedząc, co właściwie tam zastaną. Ci, którzy zostali wyzwoleni na terenie obozu w Oświęcimiu, już niektórzy z nich pewne informacje na temat tego co z Warszawą, mogli otrzymać, aczkolwiek też nie wszyscy. I kiedy wracali do miasta, no to rzeczywiście to, co tam zostawali, było dla nich szokiem. W wyniku powstania znaczna część Warszawy oczywiście ucierpiała, ale statystyki mówią, że około 25% zabudowy miasta została zniszczona w wyniku powstania, ale później w wyniku tych działań niemieckich mających na celu całkowite zrównanie Warszawy z ziemią w ramach odwetu za wybuch powstania zniszczeniu, spaleniu, zburzeniu uległo 75% zabudowy miasta. Więc ci ludzie wychodzili z Warszawy, która jeszcze jednak mimo wszystko miastem była, a wracali, no wielu z nich wspomina, że kiedy przyjeżdżało pociągiem, kiedy na przedmieściach Warszawy się znajdowali, nagle stawali w obliczu tego morza gruzów. Jedna z więźniarek opisuje, że przejście zaledwie kilkuset metrów zajmowało jej parę godzin, ponieważ musiała przez te gruzy się przedzierać do swojego domu, nie wiedząc, czy dom ten w ogóle istnieje. Więc tu rzeczywiście sam ten moment zetknięcia z obrazem Warszawy, jaki zastali po powrocie, był dla nich traumatyczny. Strach o to, jak wygląda ich dom, czy właściwie jeszcze mają do czego wracać. Większość z nich tych domów już nie zastała. Wielu z nich, kiedy przyszło do miejsca, gdzie mieszkali przed wojną czy przed wybuchem powstania zastawało tam jedynie gruzy. I tym, co jest takie charakterystyczne dla krajobrazu powojennej Warszawy, jest takim obrazem wykorzystywanym często w filmach również, to te karteczki na murze poprzyczepiane. Henryk Duszyk wspomina, że kiedy wrócił do swojego domu, a był zupełnie sam, został wyzwolony na terenie obozu Auschwitz. Parę dni spędził w szpitalu, natomiast kiedy poczuł się lepiej, uznał, że no musi wracać do domu. Henryk Duszyk miał wtedy 10 lat. Razem z kolegami planował, żeby przyjechać do Warszawy, natomiast kiedy trzeba było wstać wcześnie rano na pociąg, wspomina, że jego koledzy zaspali, po prostu on sam zebrał się, poszedł na dworzec. No niestety nie udało mu się do tego pociągu dostać, ale jakiś zawiadowca na stacji wziął go do swojego pokoiku. Tam czymś nakarmił i ułatwił mu wejście do kolejnego pociągu. Więc kiedy przyjechał do Warszawy, jako dziesięcioletni chłopiec, skierował się oczywiście najpierw w kierunku swojego domu i mówi, że zastał tam wyłącznie zburzone mury, wyłącznie gruzowisko. Mówi, że słyszał już od osób, które wracały i od osób, które spotkał po drodze, że trzeba szukać kartek, że ci, którzy przeżyli i przybywają zostawiają informacje dla tych, którzy przybywają kolejni. Więc mówił, że szukał kartki, ale nie znalazł nic, nie znalazł żadnej informacji i nagle zdał sobie sprawę z tego, że jest zupełnie sam, że nie ma nic, nie ma domu, nie ma rodziny, bo nie wie, czy rodzina przeżyła, czy ktokolwiek ocalał z jego bliskich i jako to dziesięcioletnie dziecko i stanął na rozdrożu i właściwie zupełnie nie miał nawet pomysłu, co może z sobą zrobić, w którą stronę pójść, jakkolwiek może sobie pomóc. Mówił, że jakiś mundurowy, który jakiś patrol pełnił, kiedy go zobaczył, wziął go za rękę, zaprowadził do domu dziecka. Właściwie najpierw do takiego punktu, gdzie gromadzone były dzieci, później stamtąd został przewieziony do domu dziecka i właściwie do osiemnastego roku życia w tym domu dziecka pozostał, nie mając po powrocie z obozu niczego własnego. Później dopiero dowiedział się po latach, że zarówno ojciec, jak i siostra w obozie zginęli, przeżyła jedynie macocha, ale po wojnie nie szukała go. Więc skazany był sam na siebie. Tutaj te relacje osób powracających są bardzo dramatyczne. Jerzy Fiołek mówi, że kiedy przybył razem z matką, wrócili z obozu, z Niemiec, poszli na Stare Miasto w miejsce, gdzie była ich kamienica i zobaczył swoje łóżko. Mówi, że miał takie metalowe łóżko, jak za nogę zawieszone gdzieś tam wisiało na kawałku gruzów i wtedy już zrozumiał, że domu nie ma, że nie wiadomo, gdzie będą tej nocy spać. Janina Rekłajtis wspomina, że kiedy wróciła z matką do Warszawy, udało im się odnaleźć rodzinę, która miała mieszkanie, natomiast było to niewielkie dwupokojowe mieszkanie, w którym gnieździło się 20 osób. Oczywiście zostały jeszcze przyjęte, no bo wiadomym było, że nie mają zupełnie gdzie się podziać. Warunki życia wyglądały w ten sposób, że na noc każdy, gdzie znalazł miejsce, tam się kładł. Jeżeli ktoś miał koc, to się kładł na kocu, jeżeli ktoś miał palto, to się kładł na palcie, jeżeli nie miał nic, to się kładł po prostu w ubraniu i tak wyglądały ich noce, że spali pokotem, gdzie kto miał możliwość. Wspomina, że kiedy już wróciła do szkoły po jakimś czasie i poszła do swojej koleżanki w odwiedziny, to uważała, że niesamowitym luksusem jest to, że jej koleżanka ma biurko, przy którym może usiąść i odrobić lekcje. Ponieważ u niej w mieszkaniu, w którym wówczas mieszkała, nie było nawet miejsca na to, żeby biurko wstawić, nie miała kawałka stołu, przy którym mogłaby usiąść, żeby cokolwiek w zeszycie zanotować, żeby jakieś zadanie odrobić. I wtedy biurko wydawało jej się jakimś szczytem wygody, jaki tylko może być. Opowiadała, że no wiadomo, że nie mogli w tym niewielkim mieszkaniu się gnieździć w nieskończoność z rodziną, w związku z czym jej mama znalazła mieszkanie, wynajęła jakiś pokój. Pokój, w którym nie było okien, okna były wybite, więc mogły w tym pokoju mieszkać przez lato, ale kiedy już nastała jesień, kiedy zaczęło się robić, chłodno mu się to mieszkanie opuścić, ponieważ okazało się, że zawieszone w miejscu okien koce już nie dają żadnego ciepła już nie chronią ich, więc to mieszkanie nie nadawało się do życia. Pani Maria Stroińska z kolei wspomina, że kiedy przybyła do Warszawy, ona w obozie była sama, bez rodziców. I kiedy wróciła po wojnie do Warszawy, kiedy szła przez te gruzy, była zupełnie zrezygnowana, właściwie wiedząc, co się dzieje wokół nie bardzo wierzyła w to, że komukolwiek udało się ocalić. I kiedy w pewnym momencie zobaczyła stróżach ze swojej kamienicy, w której mieszkała przed wybuchem powstania, ten stróż w pierwszej chwili jej nie poznał, ale kiedy wreszcie zorientował się, że to ona i powiedział jej, że no przecież tam mama na ciebie czeka, to dla niej to były najpiękniejsze słowa, jakie mogła usłyszeć. Pobiegła we wskazane przez niego miejsce, oczywiście kamienicy już nie było, natomiast zachowała się jakaś taka niewielka dobudówka, która wcześniej nie pełniła funkcji mieszkalnej, ale ona została zaadaptowana. Mówi że, życie było bardzo trudne, no w tej dobudówkę nie było tam warunków za bardzo do tego, żeby mieszkać. Z dachu kapała woda, kiedy padał deszcz, więc warunki były trudne, ale przynajmniej był kawałek miejsca własnego. Mama była po wojnie, po powstaniu bardzo schorowana, właściwie leżąca, więc pani Maria musiała sama zadbać o to, żeby w jakiś sposób zatroszczyć się o rodzinę, zatroszczyć się o byt swój i również mamy. I to znowu było taki element doświadczenia bardzo charakterystyczne dla ludności Warszawy, dla dzieci warszawskich przede wszystkim. Kiedy wracali do Warszawy, na te gruzy, na te ruiny i trzeba było życie organizować zupełnie od nowa, okazywało się, że wielu członków rodzin nie powracało. Ojcowie nie powracali, matki, czy dzieci były schorowane po doświadczeniu wojny, czy doświadczeniu obozu tym bardziej. I okazywało się, że te dzieci nie miały możliwości, żeby to życie jakby zacząć w momencie, w którym one się skończyło. Nie mogły wrócić do szkoły, ponieważ zanim w ogóle szkoły ruszyły, no to potrzeba było na to wszystko czasu. Przede wszystkim zaś nie mogły kontynuować edukacji w pełnym wymiarze, dlatego, że okazywało się, że one muszą w jakiś sposób partycypować w utrzymaniu rodziny. Znaczy one muszą podjąć jakąś pracę chociażby dorywczą, bo bez tego rodzina nie będzie miała co jeść, rodzina nie będzie miała w co się ubrać. Więc tu losy rzeczywiście ich były wyjątkowo trudne. Po traumie wojennej, po traumie obozowej wracały do miejsca, gdzie właściwie trzeba było budować wszystko zupełnie od zera, nie mając nic. Więc pod tym względem z całą pewnością doświadczenia Warszawiaków różniły się i dla nich ta trauma miała jednak, już powojenna, miała jednak inny wymiar i niosła, są dodatkowe wyzwania. Istotną kwestią w tych rodzinach doświadczonych pobytem w obozie koncentracyjnym było to, że temat lagrowy czasami stawał się tematem pewnym sensie tabu. Po pierwsze, no jak wspominają sami ocaleli, po wojnie kiedy życie jakoś musiało wrócić do normy, mało kto chciał słuchać o tym, co się w czasie wojny wydarzyło. Każdy nosił swoje własne rany, każdy nosił własne traumy i każdy chciał patrzeć w przyszłość. Chciał się skupić na tym, żeby budować tą rzeczywistość bezpieczną od nowa. Więc niekoniecznie chciano słuchać o przeżyciach wojennych, o przeżyciach obozowych. Wiele z dzieci wspomina, że w ogóle nikt ich nigdy nie pytał o to, co w obozie przeżyły ,tak jakby to nikogo nie interesowało. Niektóre spotkały się, kiedy mówiły o swoich doświadczeniach obozowych, spotkały się z jakąś taką dodatkową życzliwością ludzi, ale to jednak były przypadki rzadsze, częściej doświadczały one pewnej takiej obojętności. Poza tym zdarzało się, że dzieci te straumatyzowane pobytem w obozie, w pewnym sensie niestabilne emocjonalnie, znerwicowane, ze skłonnościami do zachowań histerycznych. Po tym, co w obozie przeszły oczywiście jest jak najbardziej zrozumiałe, ale często reakcje te były przez otoczenie nie do końca zrozumiałe. Elżbieta Sobczyńska opowiadała, że kiedy wróciwszy z obozu stawała w obliczu sytuacji trudnej emocjonalnie, w sytuacji która wymagałoby zachowania powagi, na przykład pogrzebu, to ją ogarniał histeryczny śmiech, którego ona nie była w stanie opanować. Ten śmiech był powodem tego, że jej ciocia uznała, że ona jest nienormalna. Ciocia nazwała ją idiotką, dlatego że właśnie nie rozumiała tej reakcji. To spowodowało, że w rodzinie pani Elżbiety, ze swoją matką, z bratem uznali, że temat obozowy stanie się tematem tabu, że nie będą o tym opowiadać, właśnie po to, żeby uniknąć pewnego napiętnowania. Jako ci, którzy zwłaszcza dzieci, które wyszły z czegoś takiego i po takim doświadczeniu nie mogą być normalne. Więc przez lata u nich temat obozowy był tematem tabu, był taką traumą nieprzepracowaną. To przepracowanie mogło mieć miejsce dopiero znacznie później, kiedy już jako dorosła osoba pani Elżbieta weszła w krąg byłych więźniów. Spotkała również inne obozowe dzieci i to stało się takim, to środowisko stało się takim właśnie kręgiem, w którym one się wspierały i w którym tą traumę dopiero mogły omówić, mogły przegadać to swoje doświadczenie, mogły znaleźć zrozumienie dla swoich przeżyć i mogły sobie same z tym, w jakiś sposób poradzić. Inna z byłych więźniarek, która również przebywa w obozie, opowiada, że kiedy wróciła po wojnie, w obozie zginęli jej rodzice, i zamieszkała z ciocią i kiedy opowiadała cioci o tym, co ją spotkało w obozie, to ciocią mówiła, że to jest niemożliwe, że to jest nieprawda, że coś takiego nie jest możliwe, że na pewno jej się wydawało, że na pewno przesadza, być może wyolbrzymia. Więc to znów kolejny wymiar tego braku zrozumienia dla doświadczeń obozowych z jakimi stykali się przede wszystkim dzieci, ale nie tylko. Dorośli więźniowie bardzo często zderzali się z takim brakiem zrozumienia, ponieważ dla osoby, która nie doświadczyła pobytu w obozie nawet krótkiego, ponieważ jeżeli mówimy o więźniach przybyłych z powstania warszawskiego, to jednak ich pobyt w Auschwitz w porównaniu z tymi, którzy przybyli w roku ’40-tym, był relatywnie krótki. Ale mimo wszystko no był to czas, który mógł przyczynić się do różnego rodzaju traum i na pewno był to czas doświadczenia niewyrażalnego w słowach. I osoby te bardzo często spotykały się z takim właśnie brakiem zrozumienia, a czasami nawet w skrajnych przypadkach z takim brakiem wiary w to, co mówią.