Rozmiar czcionki:

MIEJSCE PAMIĘCI I MUZEUM AUSCHWITZ-BIRKENAU BYŁY NIEMIECKI NAZISTOWSKI
OBÓZ KONCENTRACYJNY I ZAGŁADY

Bunt więźniów Sonderkommando

Transkrypcja podcastu

Posłuchaj na: SPOTIFY | APPLE PODCAST

7 października 1944 r. w obozie Auschwitz II-Birkenau doszło do buntu w Sonderkommando, specjalnej grupie roboczej, złożonej głównie z więźniów żydowskich, których Niemcy zmuszali do obsługi komór gazowych, stosów spaleniskowych i krematoriów. O genezie i przebiegu buntu opowiada dr Igor Bartosik z Centrum Badań Miejsca Pamięci.

Sonderkommando to bardzo specyficzna grupa więźniów Auschwitz. Przede wszystkim Żydzi, którzy są zmuszeni przez Niemców do pracy w komorach gazowych i krematoriach. Kiedy rozważamy temat ruchu oporu w Auschwitz, czy ten ruch oporu wewnątrz Sonderkommando też ma swoją specyfikę i co możemy nazwać właśnie ruchem oporu w tej grupie roboczej?

To jest bardzo ciekawe pytanie i przede wszystkim musimy wyjść od tego, iż na pierwsze spojrzenie z zewnątrz historyka, badacza tematu, mogłoby się wydawać, że w tak ścisłym kręgu strzeżonym, izolowanym powstanie grupy konspiracyjnej będzie bardzo trudne. Ci ludzie są sterroryzowani, zmuszeni do wykonywania makabrycznej pracy, większość z nich traci swoje rodziny, traci swoich bliskich. W tej sytuacji bardzo łatwo można popaść w apatię, można popaść w depresję i jakiekolwiek działania służące ogółowi czy wyższym wartościom, no, jest po prostu, w tym wypadku, zrozumiałe, gdyby ci ludzie takich działań nie podejmowali. Natomiast faktycznie w Sonderkommando mamy do czynienia z konspiracją, mamy do czynienia z działalnością, która jest wymierzona w reżim obozowy. Praktycznie każda płaszczyzna, którą my poznajemy, jako ruch oporu wewnątrz Auschwitz, jest również jak
w soczewce skupiona w działalności więźniów Sonderkommando. 

Jakie w takim razie przejawy tego oporu widzimy?

Na pewno próbowali sabotować wykonywaną pracę, próbowali ją opóźniać. Oczywiście to było bardzo niebezpieczne, bo chociażby ze wspomnień Taubera wynika, że bywały przypadki, że więźniowie, którzy opieszale wykonywali swojego zdania, byli zabijani przez esesmanów, a niejednokrotnie ze szczególnym okrucieństwem. Tauber na przykład wspomina zdarzenie, gdzie jeden z więźniów Sonderkommando, który nie pracował dostatecznie szybko, tak jak oczekiwał tego kierownik krematorium Otto Moll, został przez niego wpędzony do dołu z wrzącym ludzkim tłuszczem. Z relacji innych więźniów Sonderkommando, np. Nyiszliego, wiemy, że Moll strzelał do więźniów bez ostrzeżenia. Po prostu to było wszystko skupione na tym, ażeby ich zastraszyć i zmusić do wykonywania jak najszybciej swoich zadań. Wiemy też, że ten sabotaż, którego się więźniowie dopuszczali, to była kwestia niszczenia kosztowności. Wiemy, że zdarzały się przypadki, że gdy więzień Sonderkommando, dentysta, który wyrywał złote korony, zauważał taką, a w pobliżu nie było żadnego esesmana, to wpychał ją głębiej do gardła ofiary tak, ażeby ona nie trafiła w ręce SS. Podobnie było z kosztownościami, które były topione, np. w latrynach, ewentualnie w jakichś dołach w pobliżu miejsc, gdzie funkcjonowały komory gazowe i krematoria. Wszystko to było obliczone na to, ażeby ten łup dla SS był jak najmniejszy. Także to można nazwać niewątpliwie sabotażem. Próba opóźnienia pracy, także próba niszczenia kosztowności na których, oczywiście, esesmanom bardzo zależało.

Więźniowie Sonderkommando mieli bardzo niewielkie szanse kontaktu z innymi więźniami i to też było podłoże do przemycania do obozu różnych rzeczy, które oni znajdowali w rozbieralniach komór gazowych?

Niewątpliwie istniała taka niepisana zasada, że więźniowie Sonderkommando wracając z terenów krematoriów, mogli ze sobą zabrać jakieś takie najbardziej potrzebne, podstawowe rzeczy, np. higieny osobistej, ewentualnie żywność, która pochodziła z bagażów ludzi zamordowanych w komorach gazowych. Natomiast na pewno nie można było tego przemycać w zbyt dużej ilości, bo to byłoby już podejrzane w oczach SS. No i oczywiście nie można było przemycać do obozu przedmiotów wartościowych. Wiemy, że niewątpliwie więźniowie z Sonderkommando, chociaż mieli ograniczone możliwości kontaktu, to jednak nie byli oni całkowicie hermetycznie zamknięci w swoim baraku, w swojej przestrzeni. Dlatego te kontakty były, przeważnie pomiędzy więźniami Sonderkommando a jakimiś więźniami funkcyjnymi, i tą drogą docierały do obozu np. kosztowności, docierały rzeczy, które mogły być interesujące z punktu widzenia działalności konspiracyjnej, czyli np. duże ilości banknotów, które potem mogły być przydatne w czasie ucieczek z obozu. Wiemy, że dostarczano czasami lekarstwa, dostarczano narzędzia chirurgiczne, czyli różne zamówienia i różna droga realizacji tych zamówień. A ponadto szeregowi więźniowie Sonderkommando, z własnej inicjatywy, np. w ′44 roku, zdając sobie sprawę, że zaledwie po drugiej stronie drogi znajduje się obóz BIIc, gdzie znajdują się przede wszystkim Żydówki węgierskie w tak zwanym depozycie, że te kobiety są wynędzniałe, głodne, nie mają najbardziej podstawowych narzędzi higieny osobistej, wiadomo, że oni robili takie niewielki pakunki i starali się je przerzucić przez mur otaczający podwórze baraku Sonderkommando, przez drogę tak, ażeby te przedmioty spadły tam na terenie odcinka BIIc. Zresztą to przerzucanie rzeczy pierwszej potrzeby dla więźniarek uwiecznił na swoim obrazie David Olère, czyli to widać wyraźnie, że to była jednak dosyć powszechna postawa, a nie jakaś powiedzmy sytuacja wyjątkowa. Oczywiście, wiązało to się z dużym ryzykiem, ale oni podejmowali takie ryzyko.

Niezwykle ważne dla nas dziś, jeżeli chodzi o także wiedzę o zagładzie, był ten przejaw ruchu oporu, dokumentowanie tego, co widzieli.

Tak, ci ludzie w tym dramatycznym położeniu potrafili zdobyć się na dokumentowanie swoich przeżyć, na dokumentowanie tego, czego byli świadkami. Przede wszystkim mam tu na myśli rękopisy. Przecież rękopis Gradowskiego to jest arcydzieło. Ja wiem, że niektórzy mogą to rozbijać na czynniki pierwsze i analizować pod względem literackim, ale dla mnie człowiek, który pisze z taką wrażliwością o otaczającym świecie, z taką pasją, z takim zaangażowaniem, z taką miłością do człowieka, to jest absolutny triumf człowieka nad złem. Rękopisy Gradowskiego są czymś naprawdę niezwykłym, utrwalają to, Lewental sam napisał w swoim rękopisie: „Będą się głowić nad tymi naszymi słowami w przyszłości historycy, psychologowie, będą próbowali przeniknąć duszę więźnia Sonderkommando”. Gdyby nie ten materiał, który oni nam pozostawili, po pierwsze, wiele zdarzeń, które tam miało miejsce, zostałoby okryte mrokiem tajemnicy i niewiedzy, a po drugie, my jako historycy dzięki tym wspomnieniom mamy teraz narzędzie, dzięki któremu możemy pokazać więźniów Sonderkommando jako bezsprzecznie tragiczne ofiary obozu. Także te rękopisy mają wielką wartość. Poza tym wśród rękopisów znajdują się czasami zapiski, które dotyczą transportów przybywających na zagładę. Tu szczególnie chodzi o notatki z ′44 roku z października. Są wymienione poszczególne dni, kiedy przybywali ludzie na zagładę, są wymienione krematoria, w których zostali unicestwieni, są także podane przybliżone wartości liczbowe, ilu tych ludzi zostało wówczas zgładzonych. No a ponad wszystko no to jest, powiedzmy, udokumentowanie zagłady w postaci zdjęć, wykonywanych w ′44 roku w lipcu przez więźniów Sonderkommando. Być może pomysł dokumentowania za pomocą fotografii zagłady zrodził się wcześniej, ale musimy wziąć pod uwagę to, że nie było możliwości technicznej, ażeby wykonać zdjęcia wewnątrz komory gazowej czy wewnątrz hali pieców w krematorium. Po prostu no technika fotografowania jest taka, że w tych miejscach trzeba byłoby się posłużyć lampą błyskową, co oczywiście było już zupełnie niewykonalne. Natomiast w momencie kiedy w ′44 roku powrócono w czasie zagłady Żydów węgierskich do spalania zwłok na otwartym terenie, na otwartym powietrzu, no to już istniała możliwość wykonania tych zdjęć, no i z tego więźniowie skwapliwie skorzystali. I te fotografie, które przedstawiają kobiety idące na śmierć w komorze gazowej krematorium numer V, te doły spaleniskowe, które widać za budynkiem, to jest niewątpliwie jeden z najcenniejszych dowodów eksterminacji, jaki powstał w ogóle we wszystkich obozach śmierci. 

Czy więźniowie Sonderkommando podejmowali próbę ucieczek i czy komukolwiek z nich uciec się udało?

Pierwsza potwierdzona w dokumentach jednoznacznie próba ucieczki z obozu więźniów Sonderkommando to jest grudzień 1942 roku. Wiemy o ucieczce dwóch więźniów na początku grudnia, potem druga ucieczka 9 grudnia, kiedy prawdopodobnie w czasie przejścia z Birkenau do Auschwitz I na śmierć w komorze gazowej, pięciu więźniów zdecydowało się na rozpaczliwą próbę ucieczki. Aczkolwiek prawdopodobnie wcześniej też takie przypadki ucieczek miały miejsce. Wspomina chociażby o tym w swoich wspomnieniach Pery Broad, esesman z wydziału politycznego obozu, a więc człowiek jak najbardziej dobrze zorientowany w kwestiach ucieczek. Ja nawet pokusiłem się o taki domysł, taką teorię, że najprawdopodobniej przypadek, który opisuje Broad w swoich wspomnieniach ucieczki dwóch więźniów, którzy pod osłoną nocy i dymu, wskoczyli do lasu i zbiegli z Birkenau, prawdopodobnie miało to miejsce na początku września 1942 roku, wiemy ze wspomnień Broada, że za ucieczkę esesmani byli później skazani na pobyt w obozie karnym w Matzkau, czyli Maćkowy, obecnie dzielnica Gdańska, tam się ten obóz karny dla SS znajdował. To się mniej więcej pokrywa terminowo, też pokrywa się kwestia ucieczki dwóch więźniów, a poza tym nocą w ′42 roku, a tam wyraźnie jest powiedziane w tym telegramie, który został wysłany za zbiegłymi więźniami, że zbiegli w godzinach nocnych. No to jedyne Sonderkommando mogło o tej porze pracować w nocy, także to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że pierwsza w ogóle ucieczka to wrzesień. Natomiast potwierdzona jednoznacznie w dokumentach to grudzień. Później wiemy, że doszło także do próby ucieczki w marcu 1943 roku. Uciekali dwaj więźniowie, zbiegli prawdopodobnie w czasie wysypywania popiołu do Wisły, przecięli rzekę i następnie próbowali się schronić w pobliskim lesie niedaleko wsi Jedliny, po drugiej stronie rzeki Wisły od strony zachodniej. Wiemy również, że jeden z esesmanów z kompanii wartowniczej Jakub Jochum, on podjął próbę sforsowania Wisły no i, niestety, tych zbiegów schwytał. Następna ucieczka, o której możemy mówić, że jest udokumentowana w dokumentach obozowych, no to oczywiście ucieczka więźniów Sonderkommando w czasie buntu 7 października 1944 roku. To już niewątpliwie jest także ucieczka, która ma charakter masowy, zbiorowy, aczkolwiek nie skończyła się ona specjalnie powodzeniem. 

Do wydarzeń buntu za chwilę dojdziemy. Jeszcze jedno pytanie, bo więźniowie z Sonderkommando, pracując w tej odizolowanej części obozu, mają też kontakt z pewną niewielką grupą esesmanów. Z jednej strony oni nadzorują proces zagłady, ale z drugiej strony korzystają z więźniów Sonderkommando, dzięki nim mają szansę się wzbogacić. Czy mamy ślady tej korupcji, w jaki sposób ona przebiegała? Czy więźniowie Sonderkommando byli przez SS wykorzystywani do tego? 

Tak, wydaje mi się, że to jest trochę mało eksponowany aspekt, a wydaje mi się, że ma naprawdę ogromne znaczenie dla historii Sonderkommanda. Wiadomo, że pokusa zdobycia kosztowności ofiar była ogromna, to jest bezsprzeczne. Sami esesmani mieli ten problem, iż podniesienie z betonu komory gazowej, gdzie leżały kosztowności ofiar, było dla nich utrudnione, ponieważ jednak zawsze oni pracowali na terenie krematoriów w pewnej grupie, ta grupa wzajemnie się obserwowała i niewątpliwie, jeżeli chcieli oni pozyskać jakieś kosztowności, to chcieli, ażeby to się odbyło bez osób trzecich, bez ich wiedzy, bez świadków. Z relacji Taubera, Dragona czy chociażby Filipa Müllera wiemy, że ta korupcja odbywała się w ten sposób, że kiedy więźniowie z Sonderkommando zbierali z betonu komory gazowej przedmioty wartościowe, a z tego, co wspominali świadkowie Sonderkommando, to kiedy ludzie opuszczali rozbieralnie to, chociaż zostawiali tam swoją odzież, rzeczy osobiste, to jednak bardzo wielu z nich z kosztownościami nie rozstawała się do ostatniej chwili, nawet wchodząc do komory gazowej, mieli je przy sobie. Później, kiedy ludzie byli martwi, po prostu kosztowności spadały na beton i z tego betonu więźniowie Sonderkommando zbierali je najpierw do garnków, do menażek, a następnie na terenie krematoriów były takie specjalne skrzynie przypominające trochę skarbonki z ruchomym wiekiem, które można było otworzyć od strony zewnętrznej, natomiast nie można było z tej skrzyni już wówczas nic wydobyć. No i obowiązkiem więźniów Sonderkommando były te zebrane kosztowności wrzucać do tej skarbonki. Oczywiście część wrzucano, część wrzucano do kieszeni. Po pewnym czasie, kiedy już tych kosztowności więźniowie Sonderkommando mieli trochę więcej, można było próbować korumpować esesmanów. Więźniowie Sonderkommando na przykład proponowali któremuś z esesmanów, że trzeba mu wyprasować mundur, ponieważ jest pomięty, nieświeży, on oddawał wtedy marynarkę do prasowania, a w tym czasie więźniowie z Sonderkommando dawali do kieszeni swój okup. Wszystko odbywało się bez słów, bez specjalnej dyskusji, natomiast tak esesman, jak i więźniowie z Sonderkommando byli tym zainteresowani. Dla więźniów Sonderkommando wprowadzenie esesmana w taki nielegalny handel powodowało, że on już nie był aż tak dla nich groźny, bo jednak miał już zaufanych ludzi, dzięki którym mógł korzystać z kosztowności, a dla samego esesmana była to droga do wzbogacenia się.

Wspominałeś o przejawach ruchu oporu w Sonderkommando, a to wszystko musiała robić jakaś zorganizowana grupa. Kto stanowił ten trzon konspiracji tworzonej wewnątrz Sonderkommando?

Jeżeli chodzi o pierwsze Sonderkommando, które istniało od wiosny 1942 roku do grudnia 1942, to ono składało się przede wszystkim z Żydów słowackich, którzy tam trafili jako pierwsi. Następnie do tego Sonderkommando również włączono więźniów żydowskich, którzy przybywali transportami z Europy Zachodniej w lecie 1942 roku jednak trzon konspiracji stanowili Żydzi słowaccy, którzy byli już jak najbardziej zaznajomieni z funkcjonowaniem obozu, znali jego realia, posiadali także pewne znajomości wśród więźniów funkcyjnych, którzy także pochodzili ze Słowacji. W ′42 r. w grudniu, prawdopodobnie spodziewając się częściowej bądź całkowitej likwidacji Sonderkommando, a to było związane z tym, że kończyła się praca przy ekshumacji grobów masowych przy bunkrze numer 1, więźniowie Sonderkommando postanowili przeprowadzić bunt i ucieczkę. Planowano to przeprowadzić w godzinach nocnych. Niewątpliwie tutaj mamy do czynienia, że ten bunt, który był wtedy planowany, to przede wszystkim więźniowie Żydzi słowaccy, bo oni tam dominowali. Oczywiście ten bunt został uprzedzony akcją SS, mianowicie więźniów Sonderkommando przeprowadzono do krematorium numer I w Auschwitz, no i tutaj zostali zabici w komorze gazowej. Kiedy utworzono drugie Sonderkommando, oczywiście ono było tworzone sukcesywnie od grudnia 1942 roku mniej więcej do marca 1943, to właściwie wyłoniły się dwa trzony konspiracyjne. Pierwszy trzon konspiracyjny to są Żydzi, którzy przybyli transportami w grudniu 1942 roku i w styczniu 1943 i to są przede wszystkim więźniowie przywiezieni z terenów północno-wschodnich Polski, czyli obszar Łomży, transporty, które przybywały
z Ciechanowa i tak dalej. Wśród nich są dwie osoby, które są znane nam z nazwiska, i które są niewątpliwie postrzegane jako osoby będące filarami konspiracji, czyli Załmen Gradowski, czy Załmen Lewental. Oprócz tego w tej grupie również można traktować, jako człowieka wtajemniczonego w działalność konspiracyjną, jest kapo Chaim Kamiński, który od 1943 r. od grudnia jest oberkapo całego Sonderkommando. To niewątpliwie są ludzie, którzy później są nam znani, bo albo tworzyli rękopisy, albo byli aktywni w działalności konspiracyjnej. Druga grupa konspiracyjna to polscy komuniści, którzy trafili transportem na początku marca 1943 roku transportem z Paryża, z Francji, wśród nich był, np. Jankiel Handelsman. Byli to ludzie, którzy znali zasady pracy konspiracyjnej, bo większość z nich była związana z działalnością polityczną prowadzoną jednak w podziemiu, działalnością komunistyczną, i kiedy znaleźli się w obozie, niewątpliwie byli to ludzie, którzy potrafili tutaj w jakiś sposób odnaleźć się no i próbować działać konspiracyjnie. W pewnym sensie można przyjąć, że jest to taki troszeczkę ciekawy, ciekawe dwie grupy konspiracyjne, które oczywiście przenikają się i współpracują ze sobą, bo jednak Żydzi przywiezieni z części północno-wschodniej Polski, to jednak ludzie o tradycyjnym nastawieniu do życia, wielu z nich religijnych tak jak np. Lejb Langfus, to także autor rękopisów. A z drugiej strony mamy jednak już Żydów przywiezionych z Europy Zachodniej, czyli jednak jeszcze o podłożu ideologicznym, komunistycznym, czyli raczej zlaicyzowanych, ale jak pokazują realia i historia Sonderkommando, to akurat tutaj te różnice się zacierały pomiędzy tymi ludźmi i praktycznie rzecz biorąc, bez żadnych różnic ideologicznych potrafili ze sobą współpracować. Poza tym, jeżeli chodzi o ludzi, którzy byli w konspiracji w Sonderkommando, to niewątpliwie musimy wspomnieć o jeńcach sowieckich. W kwietniu 1944 roku z Majdanka przywieziono grupę prawie 20 więźniów, którzy byli tamtejszą obsługą krematorium – byli to jeńcy sowieccy. Wraz z nimi był przełożony kapo Niemiec Karl Toepfer i z tego, co wiemy z rękopisów, chociażby Lewentala, więźniowie z Sonderkommando przyjęli ich przybycie z wielką nadzieją, ponieważ to byli żołnierze, to byli ludzie zaznajomieni z działaniem broni palnej, którzy byli w boju, byli w walce i niewątpliwie ich odwaga, ich męstwo czy umiejętności byłyby bardzo na rękę więźniom Sonderkommando w czasie realizowania swoich planów konspiracyjnych.  

Gdzie możemy dopatrzeć się początków planu dotyczących buntu, który w końcu wydarzył się 7 października 1944 roku i jakie były przyczyny myślenia o buncie?

Geneza tego to luty, marzec, a najpóźniej kwiecień 1944 roku. Dlaczego? Na początku 1944 roku oczywiście już jest zmiana komendanta, zmiana trochę doktryny, jeżeli chodzi o funkcjonowanie obozu, a przede wszystkim znaczące zmniejszenie się liczby transportów kierowanych na zagładę. To powoduje, że w grudniu 1943 roku SS przeprowadza pierwszą tak dużą selekcję wśród więźniów Sonderkommando od grudnia 1942 roku ewentualnie stycznia 1943, to jest pierwsza tak duża selekcja. Ponad dwustu z nich zostaje wywiezionych transportem na Majdanek i tam rozstrzelanych. Praktycznie rzecz biorąc, jest to moment, kiedy więźniowie z Sonderkommando uświadamiają sobie, że cios może nastąpić kolejny w dowolnej chwili. Oni się czują bardzo zagrożeni, a śmierć kolegów potwierdzają im jeńcy sowieccy, o których wspomniałem, których przywieziono transportem z Majdanka na początku kwietnia 1944 roku. Więc prawdopodobnie jest to taki moment graniczny, od którego oni zaczynają rozumieć, że jedyna szansa na ocalenie to zdobycie jakiegoś uzbrojenia i w sytuacji krytycznej po prostu walka z SS. Niewątpliwie jest zagadką, kto tak naprawdę wpadł na pomysł, ażeby przemycić do Sonderkommando proch z fabryki Union, która funkcjonowała od jesieni 1943 roku. Czy ten impuls przyszedł z zewnątrz, czyli mam tu na myśli obozowy ruch oporu i bohaterskie dziewczęta, Żydówki, które tam pracowały, czy też sami więźniowie Sonderkommando. No, to pozostanie dla nas niewątpliwie tajemnicą. Natomiast faktem jest, że jest przemyt prochu z fabryki Union. On dociera konspiracyjnymi drogami do Sonderkommando. Te dziewczęta, które są zaangażowane bezpośrednio w kradzież prochu, bo oczywiście tam były montowane zapalniki do pocisków artyleryjskich, to oczywiście Ala Gertner, Regina Szafirsztajn, czy Estera Wajcblum. Natomiast fizycznie do Sonderkommando ten proch docierał za pośrednictwem Róży Roboty, ona była więźniarką zatrudnioną na terenie Effektenlager II, czyli tak zwana Kanada II, tam, gdzie sortowano rzeczy Żydów zamordowanych w komorach gazowych. Więźniowie z tej grupy roboczej wozami przyjeżdżali na tereny miejsc zagłady i tam ładowali na samochody bądź wozy dobytek ludzi, który zostawał w rozbieralni. To był ten moment, kiedy mogło dojść do kontaktu między więźniami Sonderkommando, a właśnie Różą Robotą, która była tam zatrudniona. Wiemy z relacji więźniów Sonderkommando, chociażby Eliezera Eisenschmidta, że po pewnym czasie tego prochu było na tyle dużo, że skonstruowano takie prymitywne granaty. Był to po prostu ładunek wybuchowy umieszczony w jakiejś puszce po konserwach, tam ładowano proch, dawano materiał zrywający w postaci ostrych kawałków szkła, ostrych kamieni, jakichś gwoździ. To wszystko zalepiano gipsem, no i oczywiście był lont w postaci sznurka, ewentualnie jakiegoś kawałka, powiedzmy, materiału nasączonego prochem. To miało być użyte przeciwko esesmanom w trakcie walki. Natomiast później pojawił się także pomysł, ażeby część tego prochu w trakcie buntu zdetonować w piecach krematoryjnych i tym samym wstrzymać przynajmniej na pewien czas zagładę w Birkenau. Kwestią wątpliwą i niemającą potwierdzenia tak na dobrą sprawę jednoznacznego jest to, czy więźniowie z Sonderkommando mieli broń palną w swoim posiadaniu. Są takie niektóre relacje, które sugerowałyby, że faktycznie niektórzy z więźniów Sonderkommando mogli taką broń posiadać i powiem tak: zdobycie jej nie było rzeczą niemożliwą. Wiemy, że kiedy uruchomiono na początku w 1944 roku tak zwane Zerlegebetriebe, czyli zakład rozbiórki zestrzelonych samolotów, które były tu przywożone do rozbiórki na teren Birkenau, a sam zakład działał pod zarządem fabryki w Luther-Werke. Wiemy, że przede wszystkim jeńcy sowieccy, którzy pracowali na tym terenie, czasami w zakamarkach zestrzelonych kadłubów znajdowali broń palną, która należała do lotników, którzy mieli w ten sposób broń osobistą. Ta broń mogła być przemycona do obozu, ona mogła dostać się w ręce więźniów Sonderkommando, ale jednoznacznego potwierdzenia tego faktu nie ma, więc tutaj byłbym raczej ostrożny w ferowaniu wyroków. Jest także relacja Filipa Müllera, który twierdził, że po buncie ukraińskiej kompanii SS, ci esesmani ukraińscy, którzy zostali zastrzeleni, byli przewiezieni do spalenia w krematorium numer I, które było tu jeszcze wtedy czynne, czyli był to lipiec 1943 roku, i Filip Müller twierdził, że w ubraniach tych zastrzelonych esesmanów więźniowie z Sonderkommando znaleźli granaty ręczne, ale również i ten fakt był później poddawany pod wątpliwość nie przez historyków, ale przez naocznych świadków. Jeden z więźniów Sonderkommando, który też wtedy pracował w krematorium, był w kontakcie z Filipem Müllerem, chodzi o Altera Fajzylberga. On twierdził, że to jest nieprawda, że nie było to faktem.

Jakim jeszcze uzbrojeniem dysponowali więźniowie Sonderkommando oprócz prymitywnych granatów, które tworzyli dzięki przemyconemu prochowi?

Niewątpliwie zabezpieczali się na ewentualność samoobrony. Z tego, co wiemy, niektórzy starali się zdobyć jakieś noże, które mogłyby być łatwe do ukrycia, np. w cholewie buta, w jakichś zakamarkach odzieży. Natomiast chodzi o to, żeby te noże miały na tyle długie ostrza, żeby można było nimi ugodzić, w momencie ataku, esesmana. Niektórzy z więźniów próbowali mieć przy sobie jakieś ciężkie przedmioty: młotek, niedużą siekierkę, w każdym razie przedmioty, które można było łatwo ukryć, natomiast w sytuacji krytycznej można było wykorzystać przeciwko esesmanom. Natomiast chciałbym w tym miejscu zaznaczyć jedną rzecz, bo proszę zwrócić uwagę, nie było ani jednego przypadku, żeby więźniowie z Sonderkommanda dokonali zamachu na esesmana z obsługi krematorium. W relacjach czy nawet z moich osobistych rozmów z Henrykiem Mandelbaumem wynika, że raczej nikt o tym specjalnie nie myślał, bo zdawano sobie sprawę, że tak na dobrą sprawę zabicie tego esesmana niczego nie zmieni w położeniu więźniów. Mogą być represje, natomiast de facto, no, niewiele to zmieni w samym położeniu więźniów Sonderkommando. Owszem atak wtedy, kiedy on ma sens, kiedy jest poza obozem, bo tak jak, chociażby podczas wywożenia popiołów do Wisły w 1944 roku w sierpniu, kiedy dwaj Grecy zaatakowali strażników i próbowali przedostać się na drugą stronę Wisły, wtedy został zastrzelony człowiek, który wykonał fizycznie zdjęcia w Sonderkommando, czyli Alex Errera, to niewątpliwie ten atak poza obozem, poza terenem strzeżonym miał sens. Natomiast na terenie samego obozu, ogrodzonym terenie, strzeżonym przez wieże wartownicze, no, byłoby to praktycznie samobójstwo więźnia z Sonderkommando, a przy tym ono nie przyniosłoby żadnego jakiegoś pożytecznego, pozytywnego efektu.

Jaki plan mieli więźniowie Sonderkommando, jeżeli chodzi o bunt, bo wiemy, że to główne planowane powstanie zostało wstrzymane?

Tak, więźniowie z Sonderkommando byli postrzegani przez przywódców konspiracji obozowej jako ludzie, którzy mogą odegrać kluczową rolę w przypadku ogólnego powstania w obozie. Byli to ludzie przede wszystkim zdeterminowani, dobrze odżywieni, w miarę silni i byli w hermetycznym gronie, czyli dość dobrze się znali. Wtedy stworzenie grupy uderzeniowej jest znacznie łatwiejsze, niż mamy do czynienia ze społecznością kilku czy kilkunastu tysięcy więźniów. Więc postrzegane Sonderkommando było jako trzon, który może być pierwszą i uderzenie tego trzonu na esesmanów może być pierwszą fazą ogólnego powstania w obozie. Wiemy, że w 1944 roku w lipcu takie powstanie było rozpatrywane przez przywódców konspiracji w obozie, a było to związane z tym, że ofensywa Bagration posuwała się bardzo dynamicznie na zachód i prawdopodobnie, gdyby nie jej wstrzymanie na linii Wisły, to prawdopodobnie oddziały marszałka Rokossowskiego dotarłyby do Auschwitz prawdopodobnie na przełomie lipca, sierpnia 1944 roku i wtedy właśnie rozpatrywano taką ewentualność powstania. Buntu, który niewątpliwie w momencie, kiedy by wybuchł w tak wielkim obozie na zapleczu frontu, no mógłby bardzo mocno zdezorganizować niemiecką obronę, ale ponieważ operacja Bagration została wyhamowana i wstrzymana, to to powstanie, które planowano w lipcu 1944 roku, zostało wstrzymane. Plan był tego powstania następujący: w godzinach wieczornych, kiedy esesmani mieli udawać się na stanowiska w wieżach wartowniczych położonych tuż przy ogrodzeniu obozowym, wtedy mieli oni być zaatakowani przez więźniów Sonderkommando. W ten sposób zdobyto by pierwszą broń. Dzięki tej broni należałoby później uderzyć na poszczególne sektory obozowe, likwidować esesmanów, którzy byli tam przy Blockführerstubach, na wieżach wartowniczych, zdobywać kolejną broń i kolejnych więźniów włączać do ogólnego powstania w obozie. Więc w ten sposób to miało przebiec w lipcu 1944 roku, tak jak mówiłem, zostało to jednak wstrzymane. Po wstrzymaniu wiemy, że następuje okres chaosu, jeżeli chodzi o konspirację w Sonderkommando. Efektem tej akcji, która została wstrzymana w ostatniej chwili, jak wspominał, chociażby Henryk Tauber, była dekonspiracja niektórych więźniów z Sonderkommando. Niektórzy wiążą śmierć kapo Chaima Kamińskiego właśnie z tą rzeczą, że w ostatniej chwili wstrzymano bunt, niektórzy więźniowie zostali zdekonspirowani, no, i przez to zostali później ofiarami działań ze strony SS. Także ucieczka Errery, ona prawdopodobnie była spowodowana właśnie tym chaosem, który wtedy się wytworzył. Raczej trudno podejrzewać, że Alex, grecki Żyd, który nie znał ani terenu, ani języka, zakładał, że przetrwa w ukryciu przez kilka miesięcy. Prawdopodobnie liczył, że ta ofensywa jednak ruszy i w ciągu kilku, kilkunastu dni najdalej czołówki wojsk Armii Sowieckiej dotrą do Auschwitz, dlatego na początku sierpnia on podejmuję tą rozpaczliwą próbę ucieczki, w czasie której zresztą ginie. W pewnym sensie można zauważyć, że więźniowie z Sonderkommando są na rozdrożu, bo tak, z jednej strony bunt taki ogólny w obozie, gdzie przystępowałyby do walki kilka czy kilkanaście tysięcy ludzi, był sytuacją, która dawała im szansę na przetrwanie, bo to jest potężny bunt. Więźniowie z Sonderkommando zniknęliby jak gdyby w tłumie pozostałych więźniów. Natomiast akcja na własną rękę, prowadzona tylko przez Sonderkommando, jest wyjątkowo trudna i wtedy szansa na uratowanie swojego życia jest zdecydowanie mniejsza. Trudno w tym wypadku oczywiście odmawiać prawa więźniom z Sonderkommando do tego, ażeby ewentualny bunt miał być skierowany także na ich uratowanie się. Przecież byli to normalni ludzie, którzy także chcieli żyć, więc w buncie, w ucieczce widzieli swoją nadzieję. A wiadomo, że łatwiej byłoby to przeprowadzić w takiej sytuacji, gdyby doszło do ogólnego powstania w obozie. Więc z rękopisu, chociażby Lewentala, widać, że jest on rozgoryczony, wręcz stawia zarzuty konspiracji obozowej, że ona nie przyszła z odpowiednią pomocą więźniom  Sonderkommando, że Sonderkommando było tylko potrzebne, kiedy trzeba było zdobywać kosztowności potrzebne do ucieczek, trzeba było dokumentować zbrodnicze działania SS, chociażby zdjęcia, to wtedy Sonderkommando było dobre. Natomiast jeżeli chodzi o możliwość ratowania się, to tutaj nikt po ich stronie nie stanie. To wyraźnie widać w rękopisie Lewentala, że on jest rozgoryczony tą sytuacją. A przy tym zaczyna się zaciskać pętla. Kończy się zagłada Żydów węgierskich, potem jeszcze krematoria przez kilka tygodni pracują intensywnie w drugiej połowie sierpnia 1944 roku, a później wrzesień, to znowu okres, kiedy tych transportów jest kierowanych na śmierć znacznie mniej. Esesmani postanawiają zredukować liczbę więźniów Sonderkommando, która wtedy doszła do rekordowego stanu ponad 870 więźniów. Pierwsza selekcja została przeprowadzona i jej efektem była śmierć prawie 230 więźniów Sonderkommando, prawdopodobnie 23 września 1944 roku. Zabito ich na terenie tak zwanej Kanady I, czyli magazynów rzeczy odebranych ludziom ginących w komorach gazowych, a zabito więźniów w komorze, która była wykorzystywana jako komora dezynfekcyjna. Zabito ich tam za pomocą cyklonu B. Oczywiście esesmani starali się zabicie tych więźniów Sonderkommando ukryć przed pozostałymi więźniami z komanda specjalnego, no bo wcześniej zapowiedziano, że tych ponad 200 ludzi zostanie przeniesionych do jednego z podobozów, gdzie będą pracować. Żeby ukryć tą zbrodnię, zwłoki przewieziono ciężarówkami do krematorium numer III, załogę, która wtedy tam pracowała, wypędzono na piętro, no tam zresztą były ich kwatery mieszkalne, i sami esesmani ulokowali te ciała w piecach krematoryjnych. Nie mniej, kiedy później więźniowie z Sonderkommando przeglądali popielniki, to wśród popiołów ze spalonych ludzi znaleźli przedmioty, które jednoznacznie wskazywały na to, że najprawdopodobniej mieli je przy sobie zabrani dzień wcześniej z terenu Birkenau, koledzy. A więc Sonderkommando już wie, że ta pętla się zaciska i trzeba będzie podjąć działania jak najszybciej, ponieważ wkrótce może już być po prostu za mało czasu.  

Jakie były przyczyny buntu, który w końcu wybucha 7 października 1944 roku? Ten grunt jest już przygotowany, ale czy wszystko przebiegło tak, jak wyobrażała sobie konspiracja w Sonderkommando?                                                               

Tak, więc zapowiedziano kolejną selekcję. Znowu zapowiedziano, że będzie zabranych 300 więźniów, którzy mają być przewiezieni do pracy w jednym z podobozów, ale ponieważ znano los ludzi zabranych dwa tygodnie wcześniej, Sonderkommando nie miało złudzeń, że to będzie po prostu kolejna akcja likwidacyjna. Zapowiedziano, że tym razem zostanie zredukowana załoga obsługująca krematorium numer V, a zakwaterowano na terenie krematorium numer IV, które wtedy było nieczynne. Oczywiście narastał stan wrzenia w Sonderkommando. Zaczęto szukać ratunku, przy tym zakładano, że najprawdopodobniej ponownie, tak jak 23 września 1944 roku stan Sonderkommando zostanie zredukowany przede wszystkim o więźniów, którzy trafili tam do pracy w ostatnich miesiącach, czyli przede wszystkim tych, których włączono do pracy w Sonderkommando w maju 1944 roku w trakcie zagłady Żydów węgierskich. Jest jeszcze jeden szczegół, który troszeczkę zaważył później na przebiegu wydarzeń, które miały miejsce 7 października 1944 roku. Ze wspomnień Lewentala, z jego rękopisu wynika, że dzień wcześniej, przed 7 października 1944 roku doszło do utarczki słownej, a potem do rękoczynów pomiędzy jednym z jeńców sowieckich, którzy pracowali na terenie krematorium numer III, oraz jednym z esesmanów z obsługi krematorium. Doszło do szamotaniny, ostatecznie esesman dobył pistoletu no i więźnia zastrzelił. Równocześnie Kommandoführer esesman zapowiedział, że jeńcy sowieccy zostaną odprawieni najbliższym transportem z terenu obozu. Oczywiście oni zdawali sobie sprawę, co to oznacza i przypuszczali, obawiali się, że mogą być włączeni do tego transportu, który będzie odchodził 7 października 1944 roku. W czasie rozmów, jakie toczyły się wewnątrz Sonderkommando, ustalono, że bunt jako bunt zostanie jeszcze wstrzymany, dlatego ponieważ cały czas więźniowie z Sonderkommando myśleli o swoim planie zniszczenia pieców krematoryjnych, poza tym zakładali, że lepsza i bardziej dogodna będzie do podjęcia buntu na terenie krematoriów akcja przeprowadzona nocą. To oczywiście dawało nieco większe szanse na wydostanie się z terenu obozu i uratowanie się uciekinierów. Natomiast selekcja 7 października była zapowiedziana na godziny południowe i to równocześnie oznaczało dla więźniów postawienie w bardzo niezbyt sprzyjających okolicznościach, no bo środek dnia, do zapadnięcia zmroku jest jeszcze co najmniej 7 godzin, a więc czas na pościg wydłużony. Kierownictwo Sonderkommando dało jak gdyby taką carte blanche dla więźniów, którzy znajdą się w tym transporcie, ażeby stawić opór esesmanom. Jednakże przyjęto założenie, że po pierwsze; nie może dojść do dekonspiracji, czyli nie można użyć tych granatów, które oni mieli w swoim posiadaniu, a jeżeli mają być esesmani zaatakowani, to przede wszystkim przy użyciu prostych narzędzi, broni białej. W godzinach południowych tuż po trzynastej, faktycznie jest ogłoszona zbiórka na terenie krematorium numer IV, więźniowie są tam zwołani na apel, SS-mani zaczynają wyczytywać więźniów, którzy mają odejść w transport i po wyczytaniu kolejnych nazwisk więźniowie przestają się zgłaszać do kolumny, która ma opuścić krematorium. Zaczyna się tworzyć rozgardiasz, szum, zaczynają się krzyki, no i w którymś momencie więźniowie z Sonderkommando rzucają się na esesmanów. Oczywiście zaatakowali ich przy użyciu prostych narzędzi, no więc zderzenie uzbrojonego człowieka wyposażonego w pistolet maszynowy, czy karabin, czy nawet broń palną krótką z człowiekiem uzbrojonym w młotek czy w butelkę, no, jest zderzeniem, które jest skazane od razu na jednoznaczny wynik. Esesmani otworzyli ogień, część więźniów próbowało przedostać się i ukryć na terenie krematorium numer V. Wiemy, że niektórzy wykorzystali jako miejsce schronienia no bardzo dziwne miejsca, jak na przykład komin nieczynnego wówczas pieca krematoryjnego czy na przykład stos drewna. Część z nich padło przy bramie wyjściowej prowadzącej z podwórza krematorium numer IV. Jeżeli, wtedy kiedy esesmani otworzyli ogień do więźniów uciekających z podwórza krematorium IV, to część z nich cofnęła się do samego budynku i podpaliła znajdujące się tam prycze i sienniki. Prawdopodobnie był to jakiś akt rozpaczy, bo ogólnym takim sygnałem wzywających wszystkich więźniów do buntu w obozie, do powstania miał być właśnie podpalenie tego budynku, więc być może podpalono go dlatego, ponieważ liczono, że ta strzelanina, to zamieszanie, które miało miejsce na terenie krematorium numer IV, które jest słyszane na terenie obozu plus płonące krematorium, sprawi, że ludzie rzucą się do walki, ale oczywiście było to założenie tylko oczywiście czysto teoretyczne. Ostatecznie ci więźniowie, którzy tam się znaleźli później, opuszczali budynek przed szalejącym ogniem i ginęli od strzałów samych esesmanów. Ta sytuacja zostało dość szybko opanowana na terenie krematorium numer IV. Więźniów sterroryzowano, zamknięto najpierw w nieuszkodzonej komorze gazowej krematorium numer IV, bo oczywiście w momencie, kiedy pojawił się ogień i pożar, ściągnięto z Auschwitz I obozową straż pożarną, która miała za zadanie ugaszenie tego pożaru. Nawet jest taki ciekawy szczegół, że kiedy strażacy przyjechali pod krematorium numer IV, rozwinęli węże, mieli uruchomić motopompę, to jeden z więźniów, właśnie strażak, próbował sabotować działanie silnika po to, ażeby jak najbardziej opóźnić tą akcję i żeby ogień jak najbardziej objął krematorium, żeby zostało jak najbardziej zniszczone. Natomiast ostatecznie pistolet przyłożony do głowy przez esesmana no oczywiście sprawił, że pompa momentalnie ruszyła i akcja gaśnicza ruszyła z miejsca. Świadkowie ze straży pożarnej wspominali, że więźniowie byli wyprowadzani na plac przed krematorium, byli układani na ziemi i część z nich, co któryś kolejny był rozstrzeliwany, to zresztą wspominali w swoich wspomnieniach więźniowie Sonderkommando, którzy byli na tym terenie. A więc tak przebiegał bunt na terenie krematorium numer IV i krematorium numer V. Co dzieje się wtedy na terenie krematorium numer II? Z daleka słychać strzelaninę, widać ogień, widać dym, płonie krematorium numer IV. Jeńcy sowieccy, którzy czują się bardzo zagrożeni, są niespokojni, a tymczasem w stronę krematoriów zbliża się oddział SS. Prawdopodobnie chodziło o zabezpieczenie tego terenu, no bo jednak esesmani obawiali się, że ta walka, ten bunt może się przenieść na krematorium numer II i III. Jeńcy wpadli prawdopodobnie w panikę, myśleli, że ten oddział idzie, żeby ich zabrać i niewiele się namyślając, jeden z nich pchnął nożem kapo Karla Toepfera, który zresztą był raczej bardzo… kiepską opinię na jego temat posiadali więźniowie Sonderkommando, mówiąc oczywiście bardzo enigmatycznie i oględnie i ten kapo został wepchnięty do pieca krematoryjnego. Próbowano jeszcze zwabić do budynku esesmanów, ale oni już czując zagrożenie, opuścili krematorium numer II i nie chcieli wejść do środka. Więźniowie z krematoriów II i III próbowali ze sobą nawiązać kontakt, ale to się nie udało i widząc, że praktycznie została przekroczona pewna granica, zza której już nie ma powrotu, więźniowie Żydzi z Sonderkommando, którzy byli w krematorium numer II, postanowili przeprowadzić przynajmniej w takim niewielkim zakresie zaplanowaną wcześniej akcję. Po pierwsze, chciano zdetonować ładunki wybuchowe w piecach. Trzech więźniów zostało na terenie krematorium, ażeby to przeprowadzić, a pozostałych ponad osiemdziesięciu ruszyło na południe, przebiło się przez ogrodzenie obozowe, przebiegli przez teren tak zwanej Kläranlage, przy okazji przecięto także druty odcinka kobiecego, liczono, że panie będą się chciały, więźniarki, przyłączyć do tej ucieczki, a następnie uciekinierzy skierowali się na południe. Problemem było sforsowanie tak zwanej grosse Postenkette, czyli dużego łańcucha straży, czyli prymitywnych drewnianych wież, które otaczały pierścieniem cały teren Birkenau w ciągu dnia. Chodziło po prostu o to, żeby w tej strefie, która nie była ogrodzona, w której pracowali więźniowie, mogli się poruszać oni w miarę swobodnie. Natomiast duży łańcuch posterunków gwarantował, że nikt poza ten obszar się nie wydostanie dalej. Więźniowie Sonderkommando, kiedy ruszyli w stronę tych posterunków, podobno jeden z esesmanów wpadł w panikę, wyrzucił karabin i czym prędzej uciekł. Uciekinierzy pobiegli w kierunku południowym. Obrali ten kierunek, bo to był w zasadzie jedyny kierunek, który był możliwy do ucieczki. Poza tym na południe od Birkenau, około 20 km od obozu piętrzą się pierwsze szczytu pasma Beskidów. Prawdopodobnie więźniowie Sonderkommando, którzy widzieli te góry z terenu krematorium, zakładali, że góry będą dogodnym miejscem do ukrycia się, a poza tym góry, no cóż, bardzo możliwe, że będą tam jacyś partyzanci, a więc będzie można się do nich przyłączyć i kontynuować walkę. Natomiast nie zdawali sobie oni sprawy z tego, iż po pierwsze, że automatycznie, kiedy oni podjęli próbę buntu i ucieczki, został wezwany oddział alarmowy z Auschwitz I, który ciężarówkami zmierzał w stronę wsi Pławy. Po drugie, zaraz za obozem od strony południowej i przy granicy wsi Pławy znajdowały się stawy hodowlane i automatycznie ta ucieczka była już wtedy utrudniona, ponieważ trzeba było przemykać groblami i prawdopodobnie na terenie gospodarstwa rolnego obozowego w Pławach, które było wtedy w budowie, więźniowie z Sonderkommando zostali zaskoczeni przez oddział pościgowy SS. Prawdopodobnie zostali ostrzelani pociskami z broni maszynowej i od tych pocisków zapalił się jeden z baraków zabudowań gospodarczych, które znajdowały się właśnie na terenie gospodarstwa rolnego w Pławach. Jeszcze dodam, że kiedy więźniowie biegli w kierunku południowym, to na jednej z dróg natknęli się na 3-osobowy patrol SS, bo były takie patrole, które poruszały się drogami wokół obozu i kontrolowały teren i tych trzech esesmanów zostało zakutych nożami. Ta ucieczka zostaje przecięta przy jednym ze stawów, zostaje otworzony ogień do więźniów i część z nich ginie właśnie na tym przejściu pomiędzy brzegiem stawu a groblą, prawdopodobnie zginęło ich tam około 80. Natomiast od tej ucieczki odłączyło się trzech ludzi, którzy wtedy nie zostali zastrzeleni, dwóch z nich to faktycznie więźniowie Sonderkommando, jednym był jeniec sowiecki Aleksander Szczenkarenko, drugim niejaki Meier Pliszko, a trzeci Mosze Sobotko. Z tym że uwaga: Majer Pliszko nie był więźniem Sonderkommando, jego brat był w Sonderkommando, natomiast on pracował na terenie Kläranlage I i po prostu widząc uciekających kolegów z Sonderkommando, więźniów, po prostu się postanowił do nich przyłączyć. Natomiast nie znamy losów tych uciekinierów, żaden z nich nie ocalał. Niektórzy więźniowie z Sonderkommando wspominali, że po kilku tygodniach sprowadzono na teren krematorium jeńca sowieckiego, który został zastrzelony, więc prawdopodobnie był to właśnie wspomniany przeze mnie Aleksander Szczenkarenko.

Ilu więźniów w efekcie buntu ginie, bo giną podczas walki i giną podczas ucieczki i giną w wyniku represji SS?

Tak, egzekucji. Określenie dokładnie ilu więźniów zginęło na terenie krematorium numer IV i V, ilu zginęło na terenie krematorium numer II, ilu zginęło w wyniku represji, a ilu w wyniku walki jest po prostu niemożliwe. Nie jesteśmy w stanie tych liczb dokładnie i precyzyjnie określić. Mogę jedynie powiedzieć tyle, że stan Sonderkommando zmniejszył się o około 450 osób, z tym że tak, my do końca nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy w tych 451 osobach, które ubyły ze stanu Sonderkommando, mieszczą się także dwaj uciekinierowie, którzy ocaleli, a poza tym jest jeszcze casus kapo Toepfera. 8 października 1944 roku z Auschwitz został wysłany telegram, wezwanie do pościgu za zbiegłymi więźniami i są tam wymienieni uciekinierzy z 7 października 1944 roku, czyli wspomniani przeze mnie Szczenkarenko, Sobotko, Pliszko, ale jest również wymieniony kapo Toepfer, jego spalono w piecu krematoryjnym, nie znaleziono ciała, natomiast procedury policyjne są takie, że w tej sytuacji ten człowiek musi być ujęty również w dokumentach pościgowych. Oczywiście w telegramie tam było zaznaczone, że on najprawdopodobniej został zabity, jego ciało spalone na terenie krematorium, ale jednak ponieważ jego nie było, więc musiało być wezwanie do pościgu, do poszukiwań tych ludzi. Dlatego przyjmujmy, że około 450 więźniów łącznie w czasie buntu Sonderkommando zostało zastrzelonych w trakcie walki, ucieczki, a także w czasie egzekucji. 

Niemcy jednak nie likwidują całkowicie Sonderkommando, ponieważ ta grupa jest jeszcze po prostu potrzebna?

Tak, nie likwidują Sonderkommando, ono jest nadal jeszcze potrzebne, nie mniej, zaczyna się śledztwo. Tutaj niewątpliwie miało znaczenie to, że po pierwsze, kiedy esesmani wtargnęli do krematorium numer II, to tam nadal byli trzej więźniowie, którzy mieli zamiar wysadzić w powietrze piece krematoryjne. Przy nich znaleziono materiał wybuchowy. Ze wspomnień Lewentala wynika także, że te prymitywne granaty, które skonstruowało Sonderkommando, były również użyte przez uciekinierów, którzy oddalali się w kierunku południowym. Kiedy esesmani odnaleźli te prymitywne granaty przy zwłokach uciekinierów, ewentualnie przy tych więźniach, których schwytano na terenie krematorium numer II, bardzo szybko stało się jasne, że trop wiedzie do fabryki zapalników, do fabryki Union. Bardzo szybko rozpoczęto przeszukiwania kwater mieszkalnych więźniów, zaczęto przeszukiwać samych więźniów, zaczęły się pierwsze przesłuchania i efektem tego było to, iż w ciągu kilku dni, zaledwie trzech, kilkunastu więźniów Sonderkommando zostało zabranych z terenu Birkenau, wtrąconych do bloku numer 11. Byli ci ludzie przesłuchiwani, torturowani. Tą drogą esesmani doszli do więźniarek, które wcześniej wymieniłem, które były zatrudnione na terenie fabryki Union, które dostarczały proch dla Sonderkommando. Natomiast same Sonderkommando faktycznie już pomniejszone, pracowało jeszcze przez trzy tygodnie przy obsłudze krematoriów, przy transportach, które wtedy trafiały jeszcze na zagładę do Auschwitz.