Rozmiar czcionki:

MIEJSCE PAMIĘCI I MUZEUM AUSCHWITZ-BIRKENAU BYŁY NIEMIECKI NAZISTOWSKI
OBÓZ KONCENTRACYJNY I ZAGŁADY

Blok 11 w KL Auschwitz

Transkrypcja podcastu

Posłuchaj na: SPOTIFY | APPLE PODCAST

Blok 11 w obozie Auschwitz I był miejscem odizolowanym od reszty obozu. Pełnił on m.in funkcję więzienia obozowego, miejsca egzekucji, czy siedziby karnej kompanii. O szczególnej historii tzw. bloku śmierci opowiada dr Adam Cyra z Centrum Badań Muzeum Auschwitz.

Blok 11 na terenie obozu Auschwitz pełnił specyficzną rolę. Stał się on, choć nie od razu, obozowym więzieniem. Na początku wojny we wrześniu 1939 roku uderzyła w niego bomba i dopiero jesienią następnego roku rozpoczął się jego remont. Kiedy oddano go do użytku i z jakich pomieszczeń się składał?

Blok numer 11 wcześniej, kiedy został założony obóz wiosną 1940 roku, był oznaczony numerem 13. Blok ten był jednym z bloków pokoszarowych, bo w okresie międzywojennym w tych blokach, w których później powstał obóz mieściły się koszary Wojska Polskiego, które zajmował głównie 2. Batalion wchodzący w skład 73. Pułku Piechoty, który stacjonował w Katowicach. Ten blok zajmowała 4. Kompania 2. Batalionu, o którym przed chwilą mówiłem. Do remontu tego bloku, który miał zniszczony częściowo dach, powybijane szyby, wprawdzie przystąpiono już do tego remontu wiosną 1940 roku, ale intensywne prace nad jego remontem trwały jesienią 1940 roku i na przełomie lat 1940-1941. W podziemiach bloku znajdowały się piwnice, które w zasadzie stanowiły jedną całość. Podpiwniczona część bloku była podparta filarkami. Dopiero przystępując do remontu, podziemia bloku 11 zostały podzielone na 28 cel i te prace trwały jeszcze w 1941 roku, ponieważ cele, które znalazły się w podziemiach tego bloku po remoncie, stanowiły areszt obozowy, Kommandanturarest. Cele w podziemiach bloku 11 były różnego rodzaju.

Większość to były cele zwykłe, w których przede wszystkim z nakazu Politische Abteilung, czyli obozowego gestapo, byli osadzani więźniowie z obozu za różne przewinienia regulaminu obozowego, za kontakty z okoliczną ludnością czy przyobozowym ruchem oporu. Ponadto były tam ciemnice. Do ciemnic prowadziło tylko małe okienko o rozmiarach 18x18 cm, które w dodatku na zewnątrz było osłonięte obudową z blachy.

Powietrze do celi mogło tylko przechodzić przez małe otwory, które w tej obudowie z blachy były. Szczególnie zimą, kiedy padał śnieg, te otwory były pokrywane śniegiem i jeszcze dostęp powietrza był bardziej uniemożliwiony. Zamykano więźniów w ciemnicach od kilku dni nawet do kilkudziesięciu. Była to jedna z kar obozowych. W ciemnicach również zamykano więźniów skazanych na śmierć głodową. Wybiórek na śmierć głodową było kilka w obozie w 1941 roku.

W następnych latach już tych wybiórek nie prowadzono. Pierwsza wybiórka na śmierć głodową została przeprowadzona w obozie 23 kwietnia 1941 roku. Następne wybiórki były 17 i 24 czerwca, ale najbardziej głośna wybiórka na śmierć głodową była przeprowadzona 29 lipca 1941 roku po ucieczce więźnia, który nazywał się Zygmunt Pilawski. Ucieczka się powiodła, niemniej w odwet, podczas apelu wieczornego dziesięciu więźniów skazano na śmierć głodową. Jednym z nich był Franciszek Gajowniczek, przedwojenny podoficer Wojska Polskiego, który zaczął płakać mówiąc słowa: „Moja żona, moje dzieci”. Te słowa usłyszał Franciszkanin, ojciec Maksymilian Kolbe, który dobrowolnie zgłosił się na śmierć za niego.

Kierownik obozu Karl Fritzsch, który przeprowadzał wspomnianą wybiórkę, zgodził się na tą zamianę. Franciszek Gajowniczek ocalał, przeżył obóz, natomiast ojciec Kolbe w ciemnicy był zamknięty ponad dwa tygodnie i ostatecznie 14 sierpnia 1941 roku został dobity zastrzykiem z fenolu. Wspomniany uciekinier, Zygmunt Pilawski, po kilku miesiącach został schwytany i rozstrzelany pod Ścianą Straceń 31 lipca 1942 roku. Ostatnia taka wybiórka była 27 października w 1941 roku. Tych ciemnic było kilka, ale potem w wyniku przebudowy, prowadzonej w następnych latach, do dzisiaj tylko oryginalny wygląd mają dwie ciemnice. Jest to cela numer 2 i cela numer 20. Ponadto jeszcze szczególnym rodzajem celi w podziemiach bloku 11 były cztery cele stojące, które wybudowano w celi numer 22.

Taka jedna cela stojąca miała rozmiar 90 na 90 centymetrów, mówię o podłodze betonowej takiej celi. I w jednej takiej celi, a było ich cztery, umieszczano czterech więźniów, którzy wchodzili do tych cel przez otwory znajdujące się u dołu. Były to drzwiczki drewniane i metalowe, które zamykano, kiedy więźniowie już byli osadzeni w celi do stania. Całą noc spędzali w takiej celi, nie można było usiąść. Taka noc była dla nich męczarnią, a w dzień wyprowadzano ich do pracy podobnie jak pozostałych więźniów. Cel było 28. Większość to były cele zwykłe, w których więźniowie byli osadzani głównie na polecenie obozowego Gestapo, ale również mogli być osadzeni na polecenie komendanta obozu czy też kierownika obozu. Cele były przepełnione, stąd też, szczególnie to miało miejsce w 1942-1943 roku, w podziemiach aresztu obozowego były przeprowadzone tak zwane wybiórki.

Do podziemi schodził szef Gestapo obozowego, którym był Maximilian Grabner, towarzyszyli mu inni gestapowcy, towarzyszył kierownik obozu, Rapportfuhrer. Cele były otwierane i decydowano, kto w tej celi ma jeszcze pozostać, a kogo należy rozstrzelać lub też skierować z powrotem do obozu względnie do karnej kompanii.  

Na samym początku istnienia obozu, jak już ten areszt funkcjonował to byli w nim umieszczani mężczyźni, później z czasem też były kobiety, ale taką szczególną grupą osób, które też były w tym areszcie byli też esesmani. To są już szczegóły historii aresztu obozowego, ale trzeba na nie również zwrócić uwagę, ponieważ areszt był podzielony kratą. W jednej części aresztu przebywali mężczyźni, za kratą, w drugiej części kobiety.

Była nawet pewna różnica w tych celach, bo kobiety miały podłogę w celach, były nawet prycze, dwie prycze w jednej takiej celi i tutaj trzeba jeszcze zaznaczyć, że przez pewien okres w tych celach, w których przebywały kobiety, oznaczone te cele były numerem od 1 do 7. W tych celach zamykano również esesmanów za różne przewinienia, naruszenia regulaminu obozowego i w jednej z takich cel w 1943 roku był zamknięty Rapportfuhrer Gerhard Palitzsch, który dopuścił się naruszeń prawa obozowego. Stąd też zamknięto go w podziemiach bloku 11. Esesmanów karano w różny sposób, za różne nadużycia, kradzieże, na przykład mienia pożydowskiego, jakieś kosztowności, kradzieże żywności i różne tego typu przewinienia.

Co mieściło się na parterze bloku 11?

Na parterze w bloku śmierci przebywała karna kompania, która została utworzona w sierpniu 1940 roku i dopiero 9 maja w 1942 roku została przeniesiona do Brzezinki. Pierwszym blokowym był znany sadysta, morderca, kryminalista niemiecki Ernest Krankemann.

Więźniowie karnej kompanii byli szczególnie okrutnie traktowani. Wykonywali bardzo ciężkie prace, ciągle biegiem, popędzani przez funkcyjnych w żwirowniach, które były położone na zewnątrz obozu, głównie koło Theatergebaude, czyli tzw. teatru.

Kto był kierowany do karnej kompanii przez władze obozowe?

Polacy, w których aktach personalnych była adnotacja, że są szczególnie niebezpieczni dla III Rzeszy, czyli ci Polacy, którzy najbardziej byli zaangażowani w ruch oporu. Byli umieszczani więźniowie za różne przewinienia obozowe, nieraz zupełnie błahe, ale przede wszystkim, na początku, w karnej kompanii byli umieszczani Żydzi i księża polscy. Bo trzeba tutaj przypomnieć, że w tych pierwszych transportach, przez pierwsze miesiące, prawie że w każdym transporcie była niewielka ilość Żydów polskich przywiezionych razem z Polakami, którzy byli w podobnych okolicznościach aresztowani jak Polacy.

Kiedy następowała rejestracja nowoprzybyłych, kiedy z przesłanych akt wynikało, że dany więzień jest Żydem, natychmiast taki człowiek był kierowany do karnej kompanii. Podobnie postępowano również z księżmi polskimi. Funkcyjnych esesmani zachęcali do popełniania mordów na więźniach karnej kompanii. Okrutnie ich zabijano podczas pracy przy pomocy łopat, kijów czy jakichś innych narzędzi.

Więźniowie karnej kompanii pracowali w żwirowniach, o czym mówiłem. Pracowali również przy budowie ogrodzenia obozowego. Ledwie trzymający się na nogach więźniowie musieli przynosić słupy betonowe i później je montować. Wykonywali również inne bardzo ciężkie prace. Na przykład kopali fundamenty pod nowo budowane bloki, bo kiedy już obóz istniał na placu apelowym dodatkowo wybudowano osiem nowych bloków. Fundamenty, pod późniejszy blok piętnaście i blok oznaczony numerem cztery, kopali więźniowie karnej kompanii, których zrzucano do takich dołów, no w różny wymyślny sposób podczas pracy mordowano. Ponadto jeszcze więźniowie karnej kompanii ciągnęli walec, którym wyrównywano powierzchnię uliczek obozowych. Taki walec miał średnicę dwóch metrów. Pracę przy nim nadzorował Krankeman, który często siedząc na dyszlu walca bił więźniów, zmuszając ich jeszcze do większego wysiłku. Kto upadał, były nawet wypadki, że był wgniatany w powierzchnię uliczek obozowych. Czyli terror w stosunku do więźniów karnej kompanii był szczególny. W maju 1942 roku karna kompania została przeniesiona do Brzezinki i wówczas na parterze w bloku jedenastym przebywali więźniowie z kwarantanny wejściowej i wyjściowej. Obok karnej kompanii, w bloku numer 11 znajdowała się kompania wychowawcza, której terror na mniejszą skalę, nie mniej w pewnym stopniu, był zbliżony do terroru stosowanego wobec więźniów karnej kompanii.

Ta kompania wychowawcza mieściła się na piętrze bloku 11. W obydwu wypadkach i wypadku karnej kompanii i kompanii wychowawczej ich utworzenie to był pomysł kierownika obozu Karla Fritzscha. Kompania wychowawcza krótko istniała, bo od maja do gdzieś przełomu sierpnia, września 1941 roku.

Były różnice pomiędzy terrorem stosowanym wobec więźniów tych dwóch kompanii. W karnej kompanii więźniowie nie mogli pisać listów, w kompanii wychowawczej takie listy mogli pisać. Więźniowie kompanii wychowawczej mniej spali, budzono ich, zmuszając do wykonywania różnych prac. Przede wszystkim pieszo musieli kilka kilometrów przebyć do Dworów i Monowic, gdzie rozpoczęto budowę zakładów chemicznych. Ponadto też pracowali w żwirowniach. Kompania wychowawcza liczyła najpierw kilkadziesiąt osób, potem stan więźniów
w kompanii wychowawczej wynosił 180 osób.

Kiedy przeniesiono do Brzezinki karną kompanię, na parterze osadzano więźniów z kwarantanny wejściowej. Ci ludzie przez kilka tygodni nie pracowali, zmuszani byli do wykonywania bardzo męczących ćwiczeń fizycznych, do zaznajamiania się z regulaminem obozowym, do prawidłowego zdejmowania czapek. W ten sposób wprowadzano ich w sytuację, która była w obozie.

To była kwarantanna wejściowa, ale była też kwarantanna wyjściowa. Na kwarantannie wyjściowej więźniowie przybywali, różnie to bywało, nieraz dłużej, ponieważ więzień, który był zwalniany z obozu nie mógł być wycieńczony, ledwie trzymający się na nogach, poraniony, tylko jego stan musiał być w miarę dobry.

Dopiero kiedy ci więźniowie doszli do takiego stanu, że lekarz, esesman mógł zadecydować o ich zwalnianiu, byli zwalniani, podpisywali zobowiązanie w gestapo obozowym, że nikomu nie będą mówić po zwolnieniu o tym, co przeżyli w obozie. Otrzymywali dokument o zwolnieniu ich z obozu, esesman wyprowadzał ich z obozu, na stacji kolejowej w Oświęcimiu wręczał im bilety do miejsc zamieszkania i po dotarciu do miejsc zamieszkania, tacy więźniowie, zwolnieni z obozu, musieli meldować swoje przybycie w miejscowych placówkach gestapo. Kwarantanna wyjściowa, tak przynajmniej wynika z relacji więźniów, w 1944 roku została zlikwidowana.

W czerwcu w  1942 roku w Prowincji Górnośląskiej został powołany sąd, w którego kompetencjach było sądzenie Polaków i Żydów, którzy mieszkali w Prowincji Górnośląskiej. Najpierw posiedzenia sądu doraźnego, trudno to jest ustalić, ale najprawdopodobniej odbywały się w Katowicach lub w więzieniu śledczym w Mysłowicach. Pierwsi więźniowie policyjni, pierwsza egzekucja miała miejsce pod Ścianą Śmierci już 2 lipca 1942 roku, gdzie oni zostali osądzeni czy w Katowicach czy w Mysłowicach, trudno powiedzieć.

Natomiast od wiosny 1943 roku te posiedzenia sądu doraźnego odbywały się w bloku 11, zaraz po wejściu do tego bloku po lewej stronie. Kiedy miał przyjechać szef gestapo z Katowic, z innymi gestapowcami, kiedy miało się odbyć posiedzenie sądu, przygotowywano specjalny stół, nakrywano go zielonym suknem, za stołem zasiadali gestapowcy na czele z szefem gestapo katowickiego. W tych posiedzeniach uczestniczył również szef gestapo z Oświęcimia. Najpierw szefem gestapo w Katowicach był dr Rudolf Mildner, który do września 1943 roku gdzieś około dwa tysiące więźniów policyjnych skazał na śmierć. Później od października tegoż roku już do stycznia 1945 roku posiedzeniem sądu doraźnego w bloku jedenastym przewodniczył dr Johannes Thümmler.

Jak wyglądało posiedzenie takiego sądu doraźnego?

Więźniowie byli ustawiani w rzędzie na korytarzu i po kolei wzywali do pomieszczenia, gdzie odbywał się sąd. To była parodia sądu. Jednemu więźniowi zwykle poświęcano od minuty do dwóch minut. W zasadzie ten sąd ograniczał się do sprawdzenia personaliów więźnia i odczytania mu wyroku śmierci. Bo trzeba powiedzieć, że zwykle 95% sądzonych otrzymywało wyroki śmierci, natomiast nieliczni, te kilka procent byli kierowani do obozu. Nigdy nie zwalniani na wolność. Oblicza się, że ofiarą sądu doraźnego od lipca 1942 roku do stycznia 1945 roku padło co najmniej 3000 więźniów policyjnych. Na początku rozstrzeliwano ich pod Ścianą Śmierci. Ostatnia egzekucja więźniów policyjnych pod Ścianą Śmierci odbyła się 29 listopada w 1943 roku.

Ostatnie posiedzenie sądu doraźnego w bloku numer 11 miało miejsce 5 stycznia 1945 roku. Ponad 100 więźniów, mężczyźni i kobiety, których było około 40, zostali zamordowani, rozstrzelani w krematorium numer 5, jedynym, które jeszcze funkcjonowało w styczniu 1945 roku.

Wspomniał pan o posiedzeniach sądu doraźnego, które odbywały się na parterze bloku 11. Opowiedział pan też o tym, że mieściła tam się przez pewien czas kwarantanna wejściowa i wyjściowa, która później została przeniesiona na piętro. Kto jeszcze był na stałe w bloku 11, poza osadzonymi lub oczekującymi na sąd doraźny? Bo to, co na pewno trzeba powiedzieć, to to, że ten blok 11 był pod stałym nadzorem.

Blok numer 11 był ciągle zamknięty i więźniowie z obozu nie mieli prawa do niego wchodzić. Zaraz po wejściu do bloku, po prawej stronie mieściła się dyżurka esesmanów, blokführerów. Tych esesmanów było trzech, dwaj z nich pełnili służbę w dzień, jeden pełnił w nocy. W swoim pomieszczeniu mieli klucze do bloku 11 i bramy na dziedziniec bloku numer 11, bo trzeba zaznaczyć, że ten dziedziniec był ogrodzony. Mieli do dyspozycji klucze od sal na parterze i piętrze i od cel aresztu obozowego.

Ponadto jeszcze w bloku 11 mieszkali więźniowie funkcyjni, których było od 6 do 7. Byli to tacy więźniowie jak kapo aresztu obozowego, który odpowiadał za czystość w celach, za dostarczenie posiłków osadzonym w celach zwanych bunkrami, jak również wynosił fekalia w wiadrach i wynosił zmarłych, jeżeli takie wypadki się zdarzały, których składał przy schodach wyjściowych na parter i po ciała zmarłych przychodzili dopiero sanitariusze z bloku szpitalnego. Wśród więźniów funkcyjnych powiedziałem o kapo, ale oprócz tego byli to tacy więźniowie jak pisarz bloku, fryzjer bloku, sanitariusz w tym bloku, pomocnik kalefaktora, czyli tych więźniów było kilka, jak powiedziałem.

Wspomniał Pan, że te bloki 10 i 11 były połączone ze sobą murem, z jednej strony był mur, a z drugiej strony był również mur, ale z bramą wejściową. Na dziedzińcu tego bloku 11 została w pewnym momencie też postawiona ściana…

Nie tylko rozstrzeliwano więźniów osadzonych w areszcie obozowym, ale przede wszystkim na egzekucję do bloku numer 11 przyprowadzano więźniów z obozu. Były to egzekucje albo zarządzane przez placówki niemieckie z zewnątrz, szczególnie miało to miejsce, jeżeli więzień w aktach miał adnotację powrót niepożądany, ale głównie to były samowolne egzekucje, do których więźniów na rozstrzelanie wyznaczało gestapo obozowe, a w zasadzie robił to szef tego gestapo Maximilian Grabner. Więźniów takich przyprowadzano na egzekucję do bloku 11, podobnie jak więźniowie z aresztu obozowego skazani na rozstrzelanie, rozbierali się w dwóch umywalniach.

Jeżeli były kobiety, kobiety w mniejszej umywalni się rozbierały, w większej umywalni albo w wydzielonym wskazanym pomieszczeniu rozbierali się mężczyźni. Kobiety na egzekucje były przeważnie w koszulach wyprowadzane, natomiast mężczyźni musieli być całkiem nago. Skazańców chwytał za ramiona, zwykle dwóch skazańców,  Bunkerkalefaktor, czyli kapo bunkra, podprowadzał pod ścianę śmierci, gdzie stojący esesman strzelał skazańcom w tył głowy. Egzekucje w obozie przez rozstrzelanie były wprawdzie przeprowadzane już od listopada 1940 roku, w pierwszych miesiącach 1941 roku również, ale były one przeprowadzane w żwirowniach, które niedaleko ogrodzenia obozowego na zewnątrz znajdowały się. Wtedy więźniów, w tych żwirowniach, a nawet również na dziedzińcu bloku numer 11 w tym okresie, rozstrzeliwał pluton egzekucyjny.

Natomiast od 11 listopada, kiedy powstała Ściana Straceń i pod nią w tym dniu 11 listopada w 1941 roku odbyła się pierwsza egzekucja, więźniów zabijano z broni małokalibrowej strzałem w tył głowy. Celowo na dzień pierwszej egzekucji władze obozowe wybrały 11 listopada, bo to było święto narodowe Polaków związane z odzyskaniem przez Polskę niepodległości i w tym dniu po raz pierwszy rozstrzelano 76 więźniów. 49 z nich to byli więźniowie wybrani z bloków obozowych na egzekucję, a 27 więźniów, których wówczas również rozstrzelano byli to więźniowie osadzeni wcześniej w areszcie obozowym.

I w tym dniu zginęło 75 Polaków i jeden Niemiec. Ostatnia egzekucja pod Ścianą Straceń więźniów zarejestrowanych, więźniów politycznych z obozu, odbyła się 18 października w 1943 roku. Rozstrzelano wówczas 54 Polaków, byli to oficerowie Wojska Polskiego, działacze polityczni, ludzie działający w konspiracji obozowej, w organizacji stworzonej przez rotmistrza Witolda Pileckiego w obozie konspiracyjnej organizacji wojskowej. Dodatkowo jeszcze w tym dniu rozstrzelano 10 Żydów, 3 Ukraińców i jednego Niemca. To w zasadzie była ostatnia egzekucja więźniów, przede wszystkim więźniów politycznych, ponieważ wkrótce Ściana Straceń została rozebrana. Nowym komendantem od listopada 1943 roku został Artur Lieberhenschel, zastępując Rudolfa Hossa, który złagodził kurs wobec więźniów, co do których już nie stosowano takiego terroru.

Chciałabym zapytać jeszcze o takie szczególne wydarzenie, które miało miejsce w murach bloku 11. Mam na myśli wymordowanie, sowieckich jeńców wojennych i Polaków wybranych ze szpitala, przy pomocy cyklonu B.

Ofiarą padło 600 jeńców sowieckich i 250 Polaków, których wyselekcjonowano ze szpitala obozowego. Tych ludzi zamknięto w celach aresztu obozowego, w korytarzu aresztu. Dołączono do nich jeszcze 10 więźniów z karnej kompanii, których skazano na śmierć po udanej ucieczce więźnia Jana Nowaczka, która miała miejsce 1 września w 1941 roku. Do cel wrzucono kryształki cyklonu B, które spowodowały śmierć większości osadzonych w podziemiach. Na drugi dzień, po zejściu do podziemi bloku 11, okazało się, że część ofiar jeszcze żyje, dlatego dosypano dawkę cyklonu B, która ostatecznie spowodowała śmierć wszystkich tych więźniów.

Ich ciała wynosili sanitariusze ze szpitala obozowego, Polacy, którzy ściągali m.in. zamordowanych jeńców sowieckich mundury i w swoich relacjach twierdzą, że w mundurach natrafiali na dokumenty, które świadczyły o tym, że wśród zamordowanych 600 jeńców sowieckich była również pewna część jeńców, którymi byli Polacy wcieleni do Armii Czerwonej po zajęciu kresów II Rzeczpospolitej przez Związek Sowiecki. I władze sowieckie Polakom na tych terenach narzuciły obywatelstwo sowieckie, stąd też ci młodzi Polacy byli wcielani do Armii Czerwonej i pewna ich ilość padła też ofiarą zabicia więźniów cyklonem B, w dniach od 3 do 5 września 1941 roku. Następne takie zabijania cyklonem B miały miejsce już w kostnicy krematorium numer I.

W swojej książce „Głosy Pamięci. Funkcje bloku 11” pisze Pan o rodzajach przewinień, za które więźniowie i więźniarki mogli zostać ukarani. Te kary wykonywano m.in. na terenie bloku 11 lub na jego dziedzińcu. Jakie to były rodzaje kar?

Więźniowie w bloku numer 11 byli wieszani na słupkach. Takie słupki znajdowały się, było ich kilka na dziedzińcu bloku numer 11 i kary słupka wymierzano też na strychu bloku 11, gdzie do krokwi na tym strychu były haki przymocowane. Takie haki były również na słupkach, które znajdowały się na dziedzińcu bloku numer 11. Więźniów wieszano za wykręcone do tyłu ręce na łańcuchach. Nie mogli powierzchni dotknąć stopami, najwyżej końcówką palców. Zwykle ta kara trwała od godziny do dwóch godzin, natomiast jeżeli większą ilość godzin zawieszenia na słupku więzień otrzymywał w formie kary, wówczas mu to na kilka różnych dni rozkładano. Była to okrutna, bardzo dotkliwa kara.

Czy poza karą słupka były wykonywane jeszcze jakieś inne kary?

Była kara chłosty. Więzień musiał położyć się na takim koźle, nogi miał unieruchomione i bito go kijem lub knyplem. Chłostany musiał głośno liczyć uderzenia w języku niemieckim, jeżeli się pomylił jeszcze ta ilość uderzeń była zwiększana. I taką karę chłosty wymierzano albo w pomieszczeniu, które zajmował pisarz bloku numer 11, w pomieszczeniu, gdzie również odbywały się sądy doraźne, albo wymierzano ją na wspomnianym koźle, takim specjalnym urządzeniu na dziedzińcu bloku numer 11.

Wspomniane już zostało tutaj, że blok 11 był szczególnym miejscem, bo był stale izolowany i przede wszystkim był zamknięty. Na jego terenie przebywali esesmani. Czy była w ogóle możliwa ucieczka z tego bloku?

Można powiedzieć, że ucieczka z bloku była niemożliwa. W rzeczywistości jednak trzech więźniów zdołało z tego bloku uciec. Pierwszymi dwoma więźniami, którzy uciekli z tego bloku był Żyd słowacki Nikolaus Engel i Żyd czeski Jozef Malina. O ile na temat Jozefa Maliny nie mogę nic więcej specjalnie dodać, to Nikolaus Engel, o nim można więcej powiedzieć, był to Żyd słowacki. Urodził się w miejscowości położonej obok Żyliny. Tam chodził do szkoły, ostatecznie edukację zakończył w Brnie, gdzie ukończył Wyższą Akademię Handlową. Równocześnie odbył służbę wojskową, był oficerem Armii Czechosłowackiej.

Przywieziono go do obozu w transporcie Żydów słowackich wraz z żoną. Obydwoje zostali skierowani do obozu. Żona po pewnym czasie, w wyniku wyniszczenia chorób została skierowana podczas selekcji do komory gazowej. Natomiast Nikolaus Engel wcześniej, nim został osadzony w bloku numer 11, dwukrotnie próbował ucieczki. Po pierwszej go schwytano, umieszczono go w podobozie Auschwitz w Libiążu. Tam dokonał drugiej ucieczki, za którą trafił do bloku numer 11 i przy pomocy fortelu wydostał się z tego bloku wraz z drugim Żydem czeskim Jozefem Maliną.

Nikt z więźniów nie miał prawa samowolnie wyjść z bloku, poza kilkoma więźniami, którzy udawali się do kuchni obozowej, obiad dla esesmanów przywożąc i głodowe posiłki dla więźniów osadzonych w tym bloku. Obydwaj więźniowie Engel i Malina wyszli z bloku 11 z kociołkiem, z którym rzekomo udawali się po kawę dla więźniów. Ten kociołek porzucili, do nich dołączył jeszcze jeden Żyd czeski i dokładnie nie wiemy w jaki sposób to zrobili, ale wszyscy trzej dołączyli do jednego z komand wychodzących z obozu i w ten sposób wydostali się poza obóz. Ucieczka im się udała, niestety po pewnym czasie wszyscy trzej zostali schwytani. Jaki był los tych dwóch Żydów czeskich, którzy uciekali z Englem, nie wiemy, natomiast po tej ucieczce z bloku 11 niewątpliwie rozwścieczeni tą ucieczką esesmani, postanowiono publicznie powiesić Nikolausa Engla. Bo jeszcze trzeba dodać, że na dziedzińcu bloku numer 11 znajdowały się stojące tam dwie szubienice. Czasem wyroki śmierci przez powieszenie wykonywano na tych szubienicach, również na tych szubienicach wykonywano publiczne egzekucje na oczach więźniów.

Na tej przenośnej szubienicy postanowiono powiesić Nikolausa Engla, który wraz z tymi dwoma Żydami czeskimi uciekł z obozu 14 lipca, a po czterech dniach zostali schwytani 18 lipca 1944 roku. Szubienica była przygotowana, wyrok przez powieszenie miał wykonać kapo aresztu obozowego, Żyd polski Jakub Kozelczuk, który w jakiś sposób spowodował, że ten sznur jakby został nadcięty. I kiedy doszło do egzekucji, Nikolaus Engel zerwał się ze sznura i wpadł do zapadni szubienicy. Przerwano egzekucję. Nie próbowano go ponownie powiesić, odprowadzono go z powrotem do bloku numer 11,  jeszcze w tym dniu został zamordowany, tylko w relacjach więźniów są różnice. Jedni twierdzą, że został zabity zastrzykiem z fenolu, drudzy, że po wywiezieniu do Birkenau, tam został rozstrzelany. Jak było naprawdę, tego się nigdy już nie da ustalić. Natomiast w celi, w której przebywał Nikolaus Engel, zostawił napis na drzwiach prowadzących do celi numer 19, po wewnętrznej stronie. Napisał: „Engel, Mikulasz, Żylina Slowensko. I to jest taki ostatni ślad pobytu po pobycie Nikolausa Engla w obozie. To była jedna ucieczka. Jeszcze chciałem opowiedzieć o jednej brawurowej ucieczce, którą wcześniej planowali dwaj Polacy.

Józef Barcikowski, pracujący w komandzie mierników i Zdzisław Walczak, który pracował w komandzie kanalizacyjnym, wykonującym pracę nie tylko na terenie obozowym, ale w dużej mierze na terenie przyobozowym. Obydwaj ci więźniowie, pracując w tych komandach zewnętrznych, mieli ułatwioną ucieczkę, jeśliby ją podjęli. Ale stała się rzecz, którą nie przewidzieli, mianowicie gestapo obozowe, podejrzewając w komandzie mierników Józefa Barcikowskiego, oficera rezerwy Wojska Polskiego, zamknęło go w bloku numer 11 w areszcie obozowym. Mimo to, Zdzisław Walczak nie zrezygnował z ucieczki. Potajemnie przy pomocy więźniów funkcyjnych z bloku, którzy też angażowali się w ruch oporu, nawiązał kontakt Barcikowski z Walczakiem i postanowili w następujący sposób zrealizować ucieczkę.

Powtórzenie tego fortelu, który zastosował Nikolaus Engel. Józef Barcikowski wyszedł w grupie kilku więźniów, którzy udawali się po zupę dla więźniów osadzonych w bloku numer 11. Kiedy znalazł się koło kuchni obozowej, zauważył, że na terenie obozu już jest Zdzisław Walczak. Zdzisław Walczak, który przebywał w bloku 15, tam zostawił w umówionym miejscu kombinezon więźniów, którzy pracowali w tym komandzie kanalizacyjnym. Józef Barcikowski szybko przebrał się w kombinezon roboczy, wziął ze sobą przygotowane narzędzia i udając więźnia pracującego w komandzie kanalizacyjnym udał się w kierunku Walczaka. Ale ciekawa jest sprawa, w jaki sposób zamierzali pokonać bramę, nad którą widniał napis Arbeit Macht Frei. Zdzisław Walczak nieco wcześniej wraz z drugim więźniem, Żydem węgierskim zameldował się esesmanowi przy bramie wejściowej, meldując, że obydwaj idą wykonać jakieś prace kanalizacyjne na terenie obozu, podał swój numer i zameldował plus jeden.

Esesman numeru tego drugiego więźnia nie zapisał. Obydwaj weszli na teren obozu, Walczak dał polecenie towarzyszącemu mu więźniowi, Żydowi węgierskiemu, żeby jakąś sprawę załatwił na terenie obozu. Kiedy się oddalił, kiedy już Barcikowski był przebrany w kombinezon roboczy, obydwaj podeszli pod bramę Arbeit Macht Frei i znowu Walczak zameldował, podając swój numer, że on plus jeszcze jeden więzień, opuszczając teren obozu. Esesman nie miał odnotowanego numeru drugiego więźnia, nie zorientował się, że tym wychodzącym to nie jest ten więzień, który ze Zdzisławem Walczakiem wszedł na teren obozu. Wydostali się na zewnątrz obozu, ukryli się na terenie magazynów budowlanych, tak zwany Bauhof, doczekali tam wieczora i wieczorem, ponieważ już został wszczęty alarm i na wieżach wartowniczych duży łańcuch straży oddalonych o kilkaset czy nawet kilka kilometrów wokół obozu, wszędzie stanowiska w nocy zajmowali po ogłoszeniu ucieczki wartownicy esesmani. W ciemnościach szczęśliwie przeczołgali się pomiędzy wieżami wartowniczymi, dotarli do Soły, przedostali się na jej drugi brzeg i w pod oświęcimskiej miejscowości Łęki Zasolu, koło mostu nad Sołą, miał czekać na nich łącznik z przyobozowego oddziału Armii Krajowej noszącego kryptonim „Sosienki”.

Był to oddział operujący w pobliżu obozu, który jednak nie podejmował zbrojnych działań przeciwko esesmanom, tylko głównie koncentrował się na niesieniu pomocy więźniom i na umożliwianiu, na pomocy więźniom w ucieczkach. Rzeczywiście ten łącznik tam na nich czekał i obydwaj uciekinierzy później zostali przeprowadzeni do oddziału partyzanckiego Armii Krajowej Garbnik, który operował w Beskidzie Żywieckim. Oddział ten liczył ponad 100 żołnierzy, w tym w jego skład wchodziło około 20 uciekinierów z Auschwitz i wkrótce jeden z tych uciekinierów, czyli Józef Barcikowski, oficer rezerwy Wojska Polskiego został dowódcą „Garbnika”.

Obydwaj Barcikowski jako dowódca i Walczak jako żołnierz tego oddziału dotrwali w tym oddziale wykonując różne akcje przeciwko Niemcom do wejścia na ten teren oddziałów Armii Czerwonej. Ich ucieczka z jednej strony jest niezwykła, a z drugiej strony ich poświęcenie, że nie próbowali gdzieś zaszyć się w bezpiecznym miejscu, tylko podjęli działalność partyzancką mając na celu niesienie dalszej pomocy więźniom i równocześnie podjęcie działań, gdyby takie działania nastąpiły na rzecz ich uwolnienia.

Opowiedział Pan o tym, że Nikolaus Engel  pozostawił w bloku jedenastym napis, który jest takim właściwie śladem po tym, że on w ogóle istniał, ale tych śladów, które pozostawili więźniowie czy też więźniarki w bloku 11 jest trochę więcej. Oni wydrapali je w tynku ścian czy też na belkach stropowych.

Tak, ten napis Nikolausa Engla, pozostawiony na drzwiach celi numer 19, to niejedyny ślad po więźniach, którzy przebywali w  bloku 11. Tych śladów jest znacznie więcej. Powiem o śladach, które pozostawili więźniowie policyjni. Wśród nich byli mężczyźni, w oddzielnych celach więzione były też kobiety. W dwóch celach, w których przebywali mężczyźni na belkach stropowych pozostało kilkanaście napisów, które oni wykonali.

Zwykle po zakończeniu posiedzenia sądu doraźnego więźniowie jeszcze w tym samym dniu byli mordowani. Natomiast w wypadku dwóch posiedzeń sądu doraźnego, pierwszy z nich, o którym chciałem powiedzieć, miał miejsce 31 października w 1944 roku, wyroku nie wykonano w tym samym dniu, tylko dopiero
w następnym dniu tych więźniów przewieziono do Birkenau i rozstrzelano, bo wtedy już Ściana Straceń była rozebrana.

I ci więźniowie mając ze sobą ołówek w jakiś sposób tam przemycony do celi, siedząc na górnej pryczy, bez problemu mogli na belkach stropowych wykonać napisy. Są to bardzo lakoniczne napisy: imię, nazwisko, „Zostałem skazany na śmierć 31 października 1944 roku”. „Ginę za ojczyznę Polskę, zawiadomić rodzinę”. I tu adres tej rodziny pozostawiali. Takich napisów jest kilkanaście. Tych napisów również dużo jest w celach dawnego aresztu obozowego, wrytych albo w tynku ścian, albo po wewnętrznych stronach drzwi.

Kiedyś dokładnie te napisy przeglądałem i szczególnie zostały mi w pamięci dwa ślady, które więźniowie zostawili, które są szczególnie poruszające. Jednym takim śladem są rysunki wykonane na drzwiach celi numer 21 przez polskiego oficera, skoczka spadochronowego cichociemnego, podporucznika Stefana Jasieńskiego, który po zrzucie z samolotu do okupowanej Polski, wiosną 1943 roku, najpierw działał jako oficer wywiadu na Wileńszczyźnie, a później latem 1944 roku został skierowany w rejon Oświęcimia. Jego zadaniem było zbieranie informacji o siłach niemieckich, o sile ogniowej oddziałów niemieckich i równocześnie zbierał informacje o ewentualnych możliwościach uwolnienia więźniów.

Takiej możliwości nigdy nie było. Polskie oddziały partyzanckie Armii Krajowej byłyby zbyt słabe, żeby pokonać uzbrojoną załogę SS w KL Auschwitz. Stefan Jasieński został postrzelony przez żandarmerię niemiecką pod koniec września 1944 roku. Osadzony później w tej celi numer 21, w której zginął w pierwszych dniach stycznia w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach. Pozostawił po sobie rysunki, które stanowią jego ilustrowany życiorys. Szabla, czołg, samolot to rysunki związane z jego służbą wojskową. Orzeł spadający do ataku to odznaka polskich spadochroniarzy z okresu II wojny światowej.

Historia tego młodego polskiego oficera, który z wykształcenia był architektem jest niezwykła, stąd też chociaż w paru zdaniach starałem się ją opowiedzieć. Zupełnie dla mnie zaskoczeniem był napis znajdujący się w celi numer 28. Zauważyłem go też na drzwiach celi po ich wewnętrznej stronie. Zacząłem czytać: „Chciałem tylko być człowiekiem, nie bezdusznym zbiorem cyfr, żyć przyszłym wiekiem i tajemnic jego poznać szyfr. Zdradą przemoc mnie pojmała i zamknęła pośród krat, lecz honoru nie złamała, nawet go nie złamał kat”. I niżej był jeszcze dopisek. „Bern, Świercz, 27 grudnia 1944 rok”. Po przeczytaniu tego napisu stało się dla mnie w pełni zrozumiałym, że ten napis wykonał Bernard Świerczyna, też oficer rezerwy Wojska Polskiego, niezwykle zasłużony w wojskowej działalności konspiracyjnej, w ramach organizacji wojskowej utworzonej potajemnie przez rotmistrza Pileckiego w obozie.  Bernard Świerczyna został schwytany podczas nieudanej ucieczki, którą podjął z czterema innymi więźniami. Miał ich wywieźć z obozu samochodem jadącym do pralni w Bielsku przekupiony esesman. Tych esesmanów było dwóch, jeden kierowca, drugi jego pomocnik. Niestety jeden z nich okazał się zdrajcą. Samochód nie wyjechał z terenu obozu, tylko podjechał pod blok 11. Losy tych uciekinierów są dramatyczne. Jeszcze aresztowano dwóch dodatkowych więźniów podejrzanych o pomoc w tej ucieczce i pięciu więźniów osadzonych w związku z tą ucieczką zostało powieszonych publicznie na placu apelowym 30 grudnia 1944 roku. Jednym z powieszonych był właśnie wspomniany Bernard Świerczyna, też niezwykle bohaterski więzień, Polak, który pochodził z Mysłowic.

Powiedział Pan dzisiaj, że blok 11 miał różne funkcje, bo był m.in.: siedzibą karnej kompanii przez pewien czas, był miejscem, gdzie przebywali więźniowie na kwarantannie wejściowej bądź wyjściowej, był aresztem dla więźniów, ale też dla esesmanów. Czy jesteśmy w stanie określić w przybliżeniu ile osób przeszło przez ten blok?

Co do liczby więźniów osadzonych w bloku numer 11, to można przyjąć, że około 5000 z nich rozstrzelano pod Ścianą Straceń. Byli to więźniowie z aresztu obozowego, byli to więźniowie przyprowadzani na egzekucję z obozu, były to cywilne osoby, w tym nawet kobiety i dzieci, które przywożono do obozu i wykonywano na nich egzekucję pod Ścianą Straceń. Wreszcie byli to jeńcy sowieccy, których kilkuset rozstrzelano w grudniu 1941 roku. I można przyjąć, że pod ścianą straceń zginęło około 5000 więźniów. Do takich ustaleń doszedłem po analizie tych różnych tragicznych wydarzeń w bloku 11. I jednocześnie już później zauważyłem, że w swojej relacji Maksymilian Chlebik, Polak, podaje, że według jego obserwacji, a on cały czas przecież, kiedy te egzekucje się odbywały, był więźniem bloku 11, to pod Ścianą Straceń zginęło około 5000 więźniów. Biorąc pod uwagę również więźniów karnej kompanii, kompanii wychowawczej, więźniów z kwarantanny wejściowej, wyjściowej czy więźniów policyjnych, no, nieliczni z nich nie zostali rozstrzelani, zostali skierowani do obozu, dokładnie na to pytanie nie da się odpowiedzieć, ponieważ dokumentacja obozowa jest zachowana tylko szczątkowo.

Jakiego rodzaju dokumentacja z tamtego okresu się zachowała?

Jednym tylko takim zwartym dokumentem i bardzo ważnym jest książka bunkra. Ewidencje osadzonych w areszcie obozowym najpierw prowadzili tylko esesmani, czyli blockführerzy, którzy robili to w sposób niedbały. Podczas apelu nie można się było doliczyć więźniów, esesmani wchodzili do aresztu obozowego, liczyli więźniów. Apele się przedłużały, wzbudzało to wśród esesmanów podenerwowanie i pisarze, a było ich kilku w bloku 11, tylko kolejno najpierw Franciszek Broll, potem Gerard Włoch, a potem dopiero Jan Pilecki, pisarze postanowili prowadzić własną książkę bunkra, gdzie dokładnie odnotowali kto, kiedy i za co został osadzony w areszcie obozowym. I odpisy dwóch części tej książki bunkra potajemnie zrobiono w bloku 11 z inicjatywy pisarza Jana Pileckiego.

Dwie części tej książki bunkra, jedna od 9 stycznia 1941 r. do 31 marca 1943 r. w formie oryginalnej została wysłana poza obóz i do niej jeszcze został dołączony odpis drugiej części bunkra prowadzonej od kwietnia 1943 r. do 1 lutego 1944 r. Jest to niezwykle cenny dokument obozowy, który Jan Pilecki przekazał więźniom ze szpitala obozowego. Ci z kolei zorganizowali przemycenie tych dwóch części książki Bunkra przez więźnia Józefa Roga na zewnątrz obozu, gdzie ją odebrał robotnik cywilny Franciszek Walisko, który poprzez ośrodek konspiracyjny w Brzeszczach dalej skierował tą książkę bunkra, a w zasadzie dwie jej części do ośrodka Armii Krajowej w Krakowie. I ta książka zachowała się. Po wojnie została przekazana do Muzeum. Stanowi ona niezwykły dokument, ponieważ precyzyjnie możemy określić, kto w bunkrze przebywał od stycznia 1941 r. do 1 lutego 1944 r. Jednocześnie z wpisów zawartych w tej książce bunkra wiemy, za co ten więzień został skierowany do obozu, kiedy się urodził, w wielu wypadkach, jakiej narodowości był
i kiedy opuścił bunkier.

Albo rozstrzelany pod Ścianą Straceń, albo skierowany do karnej kompanii, albo z powrotem skierowany do obozu. Czasem te wpisy są zafałszowane na polecenie esesmanów, niemniej większości są prawdziwe. W wypadku więźnia, który został rozstrzelany zwykle pisano słowo „verstorben”, „zmarły”, względnie skrót tego słowa tylko „ver.”, albo dawano czerwonym ołówkiem krzyżyk, co świadczyło, że ten więzień zginął.